życie

otwieram oczy i …

… i nie jest źle. Żyję.

„Dzień! Wspomnienie lata. Lata () tyle słońca w całym mieście, nie widziałeś tego jeszcze. Popatrz, o, popatrz.

 

– Mam nadzieję, że nie będzie już tych upałów – powiedział jakiś czas temu Rafał, wręczając mi zaproszenie na jego ślubo-wesele.

Był też chyba wyraz na K w tym zdaniu, ale nie bądźmyż kurwa drobiazgowi.

Oczywiście aż takich upałów nie było wczoraj. Choć wszelkie pogodynki i przepowiednie zapowiadały apogeum żaru. Było bardzo przyjemnie. Czasem słońce, czasem chmurka. Nie pociłem się bardzo i się dziwiłem, że inni przy stole się wachlują. Znaczy chory jakiś jestem. Przecie każdy kto mnie zna, to wie, że Wachlarz i Poty mam na drugie i trzecie. Jak nic chorym!

Znajomi z insta donosili, że jakieś burze i deszcze nad Wawą ale ja nie zauważyłem. Błyskało się tylko ładnie w nocy ale to tyle. Aha, no i pan młody jak wrócił, po tym, jak uciekł od panny młodej, to jakiś oblany był. Okazało się, że to jednak deszcz, a nie awaria w toalecie. Czyli coś tam kropiło. Zażartowałem nawet do młodych, że pan młody chyba powinien uciec przed przysięgą, a nie po. To może dlatego wrócił? Kapnął się, że to już nie ma sensu. Pani kierownik USC oznajmiła coś koło 18.20, że Agnieszka i Rafał, to już rodzina. Właśnie! Jedna z naszych dyskusji była o tym, czy w tych Urzędach Stanu Cywilnego, to wszyscy są kierownikami? Nie ma młodszych specjalistów na przykład?

A przy stole siedzieliśmy tak: Kasia, Michał (zaczął polewać wódkę, także duży plus), Martyna, Patrycja, Agata, Jarek, świadkowa Bożenka, nie taki już młody Pan Młody, Panna Młoda, świadek Jacek, Paulina i ja. Później był psychiatryk i się poprzesiadaliśmy się jak chcieliśmy.

Dzień przed odwiedziłem szkołę barberingu. Ten mój Turek, to chyba gardło mi poderżnie, jak zobaczy, że kto inny znowu mi całą głowę zrobił. Trudno! Dzięki Marszull za umówienie na seans z uczniami. Byłem modelem. Wleciałem do salonu (duży salon, robiący wrażenie) cały spocony i mokry (czyli w piątek byłem zdrowy jeszcze) i jakoś zająłem, ostatni fotel po lewej. No to pan się bierze za głowę najpierw. Coś do niego mówiłem, a on czasem odpowiadał, a czasem nie. W końcu powiedział, że on na lewe ucho nie słyszy, a na prawę słabo. Zmartwiłem się. Ale później się Andrzej rozkręcił i już było sympatycznie. Czasem faktycznie dziwnie mi odpowiadał, ale to tylko miało swój urok. Chłopak pracował jako fryzjer w Kielcach i rzucił robotę, bo chyba coś z właścielką nie poszło za dobrze. Postanowił po 40-tce zostać barberem. Długo mnie strzygł, ale dokładnie. Przejęty był. Mam nadzieję, że nauczył się czegoś. A ja na nauczyłem się, że to może nie do końca było mądre pójść do ucznia na dzień przed weselem. A co by było, gdyby coś poszło nie tak?

Dobra, porzucam wątek barberingu. Stylówka wyszła OK i już.

Rafała poznałem ponad rok temu w ramach mojego projektu „Poznajmy się”, który stworzyłem z okazji użytkowania instagrama. Rafał miał numer …hm, już nie pamiętam. Jakiś bliski 6. Pamietam dobrze, że bałem się zaczepić, bo miałem wrażenie, że jak zagadam, to ten pan okaże się Wujkiem Staszkiem Mistrzem Ciętej Riposty. Ale jak w Los Angeles się spotkałem z instaFriendem, to w Waw też mogę. Poszliśmy na lunch do Wietnamki, bo kolega nie znał tej kuchni, a ja i owszem i lubię nawet. 2 godziny trwał posiłek. W rewanżu byliśmy w gruzińskiej knajpie na KEN-ie, tam co ponoć Geslerowa rewolucje robiła. Było pysznie. Kolejne spotkanie nie skończyło się dla wszystkich za dobrze, bo byliśmy w Kicie Koguta. Za dużo …pop cornu zjedliśmy. Rafał po powrocie do domu wykonał orle gniazdo i się ponoć Agnieszka śmiała.

I tu pojawia się Agnieszka, przyszła Panna Młoda. Opowieści o dziewczynie były. Tylko okazji do spotkania nie za bardzo. Już nawet myślałem, że Rafał jest jakiś psychiczny i sobie wymyślił ją.

Raz, w sobotę rano, przejeżdżawszy nieopodal na rowerze, wpadłem na kawę. Agnieszka ponoć gdzieś wyszła. Jasne! W sobotę rano?!

Później był opisywany już wyjazd do Berlina. Rafał nic nie mówił o ślubie. Po powrocie taka wymiana ajMasaży była:

– co robisz 27 lipca?

– a co hajtasz się?

– tak

 

Także drugim razem, przejeżdżwszy już wspomnianym rowerem, wieczorkiem, zadzwoniłem do kolegi z pytaniem czy na bronksa nie chcą wyjść, co by przy okazji mogli wręczyć mi zaproszenie. I znowu przyszedł sam, bo ponoć Adze wizyta u stomatologa poszła nie tak. Jasne! Albo ona nie istnieje, albo …przemoc w przyszłej rodzinie – tak pomyślałem.

Podczas picia piwa okazało się, że przyszłe Państwo Młode idzie na koncert Dead Can Dance. Nie pisałem o koncercie? Cóź, równie dobrze mogłem na to nie iść. Jednak aż takim fanem nie jestem. Ale byłem, więc jakby ktoś pytał, to widziałem Lisę Gerard i Brandona Perry’ego na żywo.

No i po koncercie poznałem Agę! Bardzo sympatyczna i pozytywna osoba. Wylądowaliśmy gdzieś pod mostem. Dosłownie. Knajpka pod Poniatowszczakiem na Powiślu. Ponoć Agnieszki ulubione miejsce na lancz i wczoraj się dowiedziałem, że schabowe serwują. I są nawet nienajgorsze. Ale ja o schabowym napiszę za 3 miesiące, jak mi dieta półroczna minie. Teraz powiem tylko tyle, że jak to wszystko okaże się sukcesem, to zjem w nagrodę schaboszczaka. A jak ta dieta będzie pomyłką, to zjem sobie na złość tego kotleta!

Także wieczór pokoncertowy okazał się udany. W pewnym momencie Rafał poczuł się odcięty i coś zamulał na boku. A my z Agnieszką konwersowaliśmy w najlepsze.

27 lipca nadszedł ścichapęk. Pisałem o plażkach egipskich w poprzednim wpisie. Ale to tylko na zasadzie żartu. Z wielką radością uczestniczyłem we wczorajszym wydarzeniu. Gdyby nie to święto, to zaliczałbym pewnie kolejne miasto na Be – Brukselę. Ufff, na szczęście okazało się, że cały dzień tam lało, czyli bym nie pozwiedzał. Nie wydałem też w związku z tym dużo euro-kasy, czyli zaoszczędziłem idąc na ślub i wesele! Brawo ja!

Formalność przed panią kierownik trwała …8 minut. Składanie życzeń ze 3 razy dłużej. Zaraz po tym, Pan Młody uciekł! Pani fotograf zaprosiła na grupowe foto wszystkich, mówiąc, że Rafała doklei później w FotoSzopie.

Wesele odbyło się na rogu Rynku Starego Miasta – w Bistro Warszawie. Fajne miejsce. Kameralne. Także atmosfera była od samego początku. Popróbowałem białego wina, piwa i single malta 8-letniego. Na szczęście przy tatarze, wspomniany już Michał zapytał się czy ktoś ten tego. No jaszka! Butelkę otworzyłem już wcześniej, bo Patrycja chciała drinka. Ale zaraz po odkręceniu butelki zauważyła, że jest whisky, więc zrobiła sobie drinka z wódy na myszach. Ja, odstawiając butelkę wódki do coolera, powiedziałem tylko – oj, zmarnuje się. Oczywiście zrobiłem smutną minę.

Ale wybawił nas Michał i bardzo dużo butelek wódki nie zmarnowało się! Także i rozmowy, i śmiechy i jedzenie były. Później też nóżką powywijaliśmy. Do muzyki różnej. Da się nawet potupać przy klasycznej muzie – „Fear of the Dark” Iron Maiden.

W między czasie było też cygaro. Teraz twierdzę, że dosyć dobre, bo też tam byłem i paliłem, i mam się dziś dobrze. Choć jak zjadłem na śniadanie rybkę wędzoną, to poczułem jakby mi się z buzi kurzyło. Cóż, cygaro palę od wielkiego dzwonu, a okazja była. W sumie to tylko kilka maszków zrobiłem, nie brałem dla siebie całego. Jak się nie pali już prawie 940 dni, to palenie, to nie dość, że żadna przyjemność, to jeszcze, jakiekolwiek przypadkowe maszki, ma przykre konsekwencje dnia następnego. Ale dziś jest jakby ok. Czas na rower pójść.

Taka konstatacja – Rynek Starego Miasta pustoszeje szybko. Turysty chyba nie chcą długo siedzieć, albo mieszkańcy nie zgadzają się na długie siedzenie przez turystów.

Zabawa trwała do białego rana, przeplatana dyskusjami i posiłkami.
I ja tam byłem, wino, piwo, whisky i wódkę piłem. A com widział i słyszał, w blog umieściłem.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Leave the field below empty!