anal canal
nie, to nie będzie o Kanale LaManche. Nie wiem czemu tak ścichapęk pewna dykteryjka sprzed lat mi się przypomniała?
Mój serdeczny przyjaciel Radzio(sław) i jego wtedy przyszła żona zapisali się na początku milenium na kurs językowy. Przyszła małżonka tak dała po nauce, że nawet do egzaminu First Certificate podeszła. I zdała go! Taka zuszka dziewuszka. Przyszły jej mąż wykazał się lenistwem i nie podszedł, i w konsekwencji nie zdał.
W grupie językowej mieli takiego Sralę Mądralę. A co robi klasyczny Srala Mądrala? Oczywiście je wszelkie rozumy.
Nie wiem, dlaczego padło pytanie „jak jest odbyt po angielsku”? Nie wiem jaki był temat lekcji. Czy to lektorka miała dosyć Srali Mądrali i dla zaskoczenia zapytała o to? Coś w stylu „a teraz coś z zupełnie innej beczki”? Nie wiem, nie dowiadywałem się. Wiem, że pytanie padło.
Cisza, nikt nie odpowiada i tu oczywiście Srala Mądrala błyska wiedzą:
Anal canal!
Ja nie jestem aż taka bystrzacha z języka lengłidż, ale szczerze przyznam, że wtedy nie wiedziałem, jak to jest po nie naszemu. Pani lektorce chodziło o anus – odpowiadam na niezadane jeszcze przez komentujących pytania.
Jakiś do dupy ten wątek. Nie wiem, czemu ta scenka przyszła mi do głowy?
Wczoraj zadebiutowałem w saunie nie fińskiej. Tyle się słyszy o fińskich saunach, że inne banie jakoś wrażenia nie robią. No może ruska bania by jeszcze zrobiła, ale bojkotuję ten kraj od lutego.
Byłem w szwedzkiej saunie. Nic nadzwyczajnego, bo byłem wcześniej kilka razy, ale to zawsze była taka zwyczajna sauna, jakich wiele w Polsce. Wczoraj byliśmy na takim seansie wieczornym dla dorosłych. Żadne bezeceństwa, po prostu nie było bachorów. Przyciemnione światło, kandelabry wzdłuż basenu. Fajnie się pływało, ale jednak sporo ludzi. Komfort pływania taki sobie, ale dla chcącego nic trudnego. Te pluskanie zaczynało się o 16.30. Ach czego tam nie było?! Owoce rozdawali, wodę z cytryną, wodę bez dodatków. Naprawdę fajny wieczór. Od 17.30 zaczęły się seanse w wolnostojącej saunie. Trzeba było tylko przejść 10 m po podwórku.
Atrakcją były olejki dodawane do wody, która była polewana po rozgrzanych kamieniach. Raz na mojej siłowni jakiś koleś polał czymś zapachowym i niestety nie spodobało mi się to. Także tym razem też byłem sceptycznie nastawiony. Ale! Bo zawsze jest jakieś ale. Pani polewająca zaczęła odprawiać ni to tańce, nie to rytuały. Raz z ręcznikiem, raz z wachlarzem. Chodziła dookoła kamieni zwrócona do nas przodem i machała tym co miała w ręku. Różne techniki machania były usprawniane. Efekt był bardzo fajny. Czułem się jak w piekarniku z turboobiegiem. Pani prowadząca opowiedział co zamierza z nami zrobić, jakich zapachów użyć i czemu miałyby one służyć. Ale zrozumiałem tylko „lajm” i „blod”. Pomyślałem więc, że jakiś lemonkowo-cytrynowy olejek na poprawę krążenia krwi. Na koniec pani nam polała mięty i dobrze mi nozdrza przeczyściło. Niestety te podmuchy wywoływane przez panią potęgowały gorąc i paliło mi górne drogi oddechowe, głowę i plecy. Na szczęście koniec był szybki po mięcie.
Na zewnątrz wszyscy parowali i wyglądaliśmy dosyć osobliwie. Zapytałem pani co nam zrobiła, bo nie rozumiałem po szwedzku. Okazało się, że był jeszcze cynamon, imbir i … maharadża. Na relaksację. Zaprzeczyła, jak zapytałem o tą krew. A ta mięta na koniec to już na poprawę oddychania. Ale to wiadomix.
Fajny, ciekawy seans. Muszę jeszcze raz się tam wybrać i zapisać.
A może do Finlandii pojechać i tam spróbować?