latka lecą
dziś sobie pogmerałem w intranecie pracowym. Jest tam taka zakładka „twój profil”. Wszystko jest. Ile zarabiam (rubin 13 złotych brutto), ile lat stażu, jakie szkolenia mam, szczeble kariery.
Ale uderzyła mnie jedna informacja:
Data wejścia w wiek ochronny: 07 marca 2037 rok
Data nabycia praw emerytalnych: 07 marca 2041 rok
Szok! Emerytura to taka odległa wizja, ale te 15 lat, to takie szast-prast! Za niespełna 15 lat będą mogli mi naskoczyć. Trzeba tylko prześlizgnąć się jakoś przez ten czas. Oczywiście pracując. Cholera, ja i emerytura!? I to już całkiem, całkiem za rogiem. Przecie na Sadybie mieszkam 17 lat! 1 września mi strzelił kolejny rok w tym magicznym miejscu Mokotowa.
Aha, a propos pracy i Moko. Tramwaj mi budują! Z Wilanowa do skrzyżowania Puławska/Goworka. Wszyscy narzekają, bo transportowanie się jest czystym koszmarem. Próbowałem na różne sposoby się dostać do centrum. Powsińską nie za bardzo, bo korki jak były, tak są. Do Metra Wilanowska też ślimacze tempo, bo od skrzyżowania Bonifacego z Sobieskiego zaczyna się tłok. Sobieskiego, czyli po staremu, jest słabo, bo przy Dolnej się kotłuje. Wymyśliłem, że najlepiej jest jechać na robotę albo na 7.30, albo na 9.30. Pomiędzy nie rekomenduję. Chyba, że ktoś lubi korki na drodze i tłok w autobusie. A wirusek czyha na nas właśnie w środkach lokomocji.
Wracając do pracy i (celebracji) odliczania, to coś mnie ludzie zaczepiają. Siłuję się dziś na siłce i widzę SMS, że Monika mi napisała wiadomość na Linkedinie. Coś w stylu, że 21 lat w jednej firmie, ho ho ho ho. No nie 21, bo miałem przymusowy urlop. 15-miesięczna laba. Płatna na szczęście.
Założyłem konto na Linkedinie jakiś czas temu. W maju bodajże. A bo może trzeba się rozejrzeć po rynku, a bo może ktoś mnie wypatrzy i zrobię karierę? Najlepiej finansową, bo mnie w tym wieku to tylko święty spokój interesuje i hajsy. Tak właśie wtedy motywowałem, swoją decyzję o założeniu profilu. Linkedin mnie piorunem odrzucił swoim wyglądem i funkcjonalnością. Jakieś socjalne nieporozumienie. Można niby zdjęcia wrzucać, na przykład z instagrama. Co chwilę zaczepiają mnie jakieś profile ludzi pracujących w mojej firmie pytając „czy znasz?”. Jakoś zmiany pracy i zaczepiania pod tym kątem nie widzę. Ale ponoć w innych krajach, np. skandynawskich to działa. No cóż, mam, to mam, pożyjemy, zobaczymy.
Po Monice widzę, że następna osoba z mej klasy licealnej się uśmiecha i kciuki wznosi z okazji 21 lat pracy. Marek D. od 17 lat kojarzy się z taką oto dykteryjką:
2005 rok, jesień. Robimy reunion klasy licealnej po 10 latach od „arbituriencji” (a niech zabrzmię jakoś mądrze, ale zapewne głupio. Nie ma takiego wyrazu, jak znam życie). 29 luda udało nam się zebrać w knajpie w Białymstoku. Razem z Anką (wychowawczynią). Z większością osób rzeczywiście nie widzieliśmy się te 10 lat. Zanim ta uczta nastała, to pilnie i całkiem skutecznie namierzaliśmy ludzi z klasy. Założyliśmy adres mailowy i wysyłaliśmy zaproszenia i czekaliśmy na RSVP (jak ja to mówię Rest In Peace S’il Vous Plait”). No i rzeczony Marek D. nam naskrobał takiego rezolutnego maila w odpowiedzi na nasze pytanie „co u Ciebie słychać?”. Przypominam, 10 lat nie mieliśmy kontaktu. Marek D. odpowiada nam w taki mniej więcej deseń:
A w sumie nic ciekawego. Żona, dwójka dzieci, magister na matmie.
Rozbawił nas. Do tej pory wspominamy to jako legendarną już dykteryjkę.
Po koledze z liceum jeszcze inne osoby zaczęły mi przyklaskiwać z okazji 21 lat.
Dotarło do mnie w końcu, że przecie 1 października 2001 roku zacząłem karierę w banku. Kiedyś się tymi latami ekscytowałem. Ale jakoś po 10 latach przestałem. Do dziś. 21 lat! Oczko takie.
Oczywiście każdy mnie zrozumie, jak powiem, że zleciało jak z bicza strzelił!
Może trzeba było przeczytać w końcu tę książkę? Prezent od pani wtedy-jeszcze-doktór ze Szczecina. Ukradkiem pożyczyłem ją Uli w Stanach i tam gdzieś powinna odpoczywać. Strasznie mały druk miała. Nie zachęcała do czytania. Nawet w samolocie na trasie Waw-NYC (dowolne lotnisko).