życie

kaczka za mną czasem chodzi

ciekawe czego mi brakuje?

Jak kiedyś pewnej restauratorce pani Magdzie (nie, nie tej Magdzie) powiedziałem, że raz na jakiś czas wątróbka za mną chodzi i nie ma zmiłuj, muszę zjeść, to ona rzekła – za mało żelaza. Ciekawe, to nie pierwszy raz słyszałem taki odzew na hasło „pragnę wątróbki”.

Co z tym żelazem?

Raz na jakiś czas chodzi za mną kaczka. Kwak kwak. Robiłem ją wcześniej na bardzo zły sposób. Jakieś złe internety czytać widać musiałem. Smażyłem niemiłosiernie długo, a później do pieca jeszcze. Później jakoś się opamiętałem i grillowałem tylko z dwóch stron. Tak na oko, ale raczej za długo. Dopiero nie tak dawno jak ostatnio Wielki Pe zapodał mi przepisa. Prosty jak drut przepis. Skórką do dołu i 7 min. Przewracamy i 5 minut jeszcze. Tłuszczyk wytopiony oczywiście zebrać, bo to samo zdrowie. Tak czynię. Oczywiście skórka nacięta w kratkę przed smażeniem. I żadne tam przyprawy wyszukane. Sól i pieprz.

Co do tych przypraw, to kiedyś moje sąsiady powiedziały mi sekret na temat przyprawiania ryb. Somsiad Piotr łowi, a somsiadka Basia gotuje. Piotrek mi zdradził sekret – sól i pieprz. Żadnych cytryn. Jak ryba świeża, to sól i pieprz wystarczy. Cytrynę się daje do zabicia nieświeżości ryby. I tak czynię właśnie.

Kaczki najczęściej kupowałem w Lidl, czasem w Carrefourze, ale oni mieli jakieś trzy razy droższe z Francji. Francja elegancja mnie nie interesuje. Nie mam tyle hajsów.

Wczoraj zajrzałem do Lidla w poszukiwaniu ptaszka. Szukam i szukam. Skubani przeorganizowali lodówki. Tam, gdzie zawsze była pierś kacza leżały teraz kurczęcia. Za rogiem znalazłem kaczuszki z jakiegoś zdrowego, polskiego, przyjaznego wychowu. Nawet łapka była z tą piersią. Kacze piór(k)o też się trafiło, kacze pióro!

Zrobiłem szkocką kratkę na skórce, posypałem solą i pieprzem. Zostawiłem na noc. 7 minut, 5 minut na patelni grillowej. Hm, strasznie się dymi, ale od czego jest oczyszczacz powietrza.

Dań wyszedł przepyszuni! Jak nigdy.

Kaczka oczywiście była prawie w buraczkach. Drugi raz postanowiłem zrobić tę surówkę. Kupiłem podłużne buraki, niby słodsze od tych klasycznych, okrągłych. Gotowałem strasznie długo!

Po starkowaniu (niech mi tu nikt nie buczy, że nie ma takiego wyrazu!) dodałem sól, pieprz, cukier i obowiązkowo sok z cytryny, bo octu jabłkowego nie miałem. Wszystko ładnie wymieszałem i dodałem do zeszklonej cebulki. No zdecydowanie nie jak u mamy, ale nie było takie złe. Ja strasznie krytyczny jestem, jak próbuję coś upichcić. Wszystko porównuję do maminych obiadów. A buraczki robi ona pierwsza klasa.

Także obiad wyszedł smacznie i to nawet bardzo.

Wczoraj zrobiłem sobie zupę. Postanowiłem zrobić na kości szpikowej. Podbiłem do tych przemiłych państwa, co koło KFC sprzedają mięsko i inne takie. Pan wyjął zamrożony gnat. Piękny! Poprosiłem tylko o ciachnięcie toporkiem, żebym mógł do gara włożyć. Rach-ciach i dwa nierówne kawałki wylądowały na szalce. Ciut ponad 1 kg i … 31 złotych. Motyla noga! Co to za ceny!?

Ale już głupio było się wycofać, wziąłem. Szpiku było tyle co kot napłakał, ale coś tam posmakowałem. Po 5 godzinach piękna podgrzybkowa zupa mi wyszła.

Czy ktoś widział kanie w tym sezonie?!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Leave the field below empty!