życie

hipochondriusz

lubię się bawić języ(cz)kiem, słowem, literkami. Lubię sobie wymyślać imiona różne. Raz dzieciom Państwa z Europy na K. próbowałem wmówić, że mam na imię tak naprawdę Ambrozjusz. Małe wtedy były, więc chyba uwierzyły.

Podoba mi się również Klaustrofobiusz. Za Genitaliuszem nie przepadałem, bo jakieś takie … *ujowe było.

Ale Hipochondriusz brzmi pysznie! I tak … esencjonalnie.

Ogólnie lata mi koło nosa, jak się coś ze mną dzieje. Na początku oczywiście atak paniki, jak coś łupnie, zgrzytnie i zaboli. Najgorsze scenariusze przed oczami mi stają. Przecie pisałem, jak po dostaniu bomem w głowę, biegłem na … jezzzu, chciałem napisać na trepanację czaszki! Nie, nie. Zapisałem się na takie badanie, co się do takiej tuby wjeżdża i jest błogo. Tomografia?! Olimpia mi kazała iść, jak jej powiedziałem, że bóle odczuwam nadal, po ponad 7 dniach. Oczywiście wyszło, że głowa cała!

I tak co jakiś czas się sprawdzam, jak pomyślę, że umieram, że to już ten czas. No nie wybieram się na żaden inny świat, także trzeba dbać o się.

Od niedawna uczęszczam na siłownię. A tak sobie mięśnie wyrabiam. Przede wszystkim to parę kilo chcę zrzucić. Szczególnie teraz bardzo chcę, skoro uwięził mnie pan chirurg w bezruchu. Co ja mogę teraz? Chodzić mogę. Rowerem mogę jeździć. Stopy mają się nie ciskać i przesuwać gwałtownie w obuwiu. Także żegnaj tenisie, badmintonie i bieganiu. Ale szczęśliwie czas szybko mija i od zabiegi cięcia i piłowania kości palców minęło już ponad 9 miesięcy. Może po roku będę mógł powrócić do moich wysiłków.

Na razie jest siłownia. Kilogramy mi nie spadają. Ale tłumaczę sobie to niechudnięcie tym, że to tylko tłuszcz zamienia się w mięśnie, a te wiadomo ważą. To umięśniam się.

Po pierwszych zajęciach w sierpniu 2021 musiałem zrobić 3 dni przerwy, bo zakwasy miałem na wszystkim. Ale później się organizm przyzwyczaił i chadzam tak co drugi dzień (staram się). Jest fajnie.

W ostatnią niedzielę postanowiłem zrobić sobie nowe ćwiczenia. No może nie nowe, ale na nowo zacząć je robić. Oczywiście rodzony w niedzielę jestem, to troszkę taki leniwy jestem. Na siłowni zawsze wybieram ćwiczenia łatwe, lekkie i przyjemne, czyli biceps i nóżki. Omijam jakoś brzuch. Ciężkie i nudne to zajęcia. Ale postanowiłem, że wrócę i wróciłem. Muszę coś z tym moim maćkiem zrobić. Ramiona się ładnie kształtują. Łydki też niczego sobie. Ale brzuch i cycki nadal takie jakieś za spore.

Brzuch można rzeźbić na różne sposoby. Najłatwiejsza jest taka maszyna w kształcie fotela. Łapie się rękoma nad głową, nogami się zapiera o taki wałek i się zgina w pół. No nic trudnego, ale dla lepszego efektu zakłada się ciężary. Żeby nie było za lekko. I jakiś koleś przede mną powiesił 20 kg. Myślałem, że dam radę. Siadam, próbuję i stwierdzam, że dam radę, ale strasznym kosztem i mordowaniem się. No dobra: ledwo dałem radę. Na drugi dzień czułem się jak z krzyża zdjęty. Brzuch mnie bolał. Miałem trudności ze zginaniem się. We wtorek powtórzyłem ćwiczenie. Ledwo mi się udało. Nie dałem rady się ruszyć na tym fotelu. Ale jakimiś cudem zrobiłem 3 serie po 10 powtórzeń. Aha, 20kg zamieniłem na 10.

Dziś rano się budzę i czuję taki ścisk w klatce piersiowej. PO LEWEJ STRONIE! Serce! Od razu stwierdziłem. Na pewno jakiś zawał rozległy przechodzę albo serce mi się chce wyrwać. No słabe uczucie. Jakby kto trzymał serce w dłoni. Jak próbuję wziąć głęboki oddech, to kłuje mnie. Przy zgięciu i schyleniu się to samo! Do pracy szedłem bardzo wolno, ważąc każdy krok. Już oczami wyobraźni widziałem, jak padam jak długi na ulicy albo już przy biurku. Nawet kawy drugiej nie dokończyłem, bo ocknąłem się w połowie siorbiąc czarny przysmak, krzycząc na siebie:

Czyś ty zwariował Hipochondriusz!? Zawał masz i kawę jeszcze pijesz?!

Poleciałem do łazienki i wylałem resztę. Umyłem przy okazji kubek i … jabłko.

Panika lekka cały dzień, ale dzierżę fason. Nie przewracam się, normalnie funkcjonuję. Stwierdziłem, że jak nie umrę dziś, to będzie ok. Po południu wykonałem jednak telefon do przychodni i się umówiłem.

Hmmm, mięsień jakiś nadwyrężony. Pan doktór stwierdził, że pewnie krzywo spałem, albo się źle ułożyłem na noc. Faktycznie jakiś sen miałem nierówny. Opowiedziałem mu o moich ostatnich przygodach w fitnessklubie i pan doktór tylko potwierdził, że to jakieś nadwyrężenie mięśnia.

Będę żył.

Ale przy okazji zaordynowałem sobie kontrolne badanie krwi, USG i moczu. A lubię te eksperymenty. Lubię, jak mnie pani dziabnie w niewidzialną dla mnie żyłkę albo zimnym żelem brzuch wysmaruje i później jeździ takim czymś. Tylko oddawać specimenu w ten wąski, plastikowy pojemnik nie lubię. Już lepiej posiew zrobić, bo pojemnik szerszy. Eh, trzeba się będzie pomordować rano.

Ciekawe jak tam cichy zabójca cholesterol? Ostatnie badania w 2020 pokazały, że załatwiłem gnojka dietą.

Jutro może do jakiego psychiatry się zapiszę? Bo ewidentnie coś nie tak mam z głową.

To ja pisałem Hipochondriusz.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Leave the field below empty!