podróże

hahalacha

zdjęcia są tu.

hahalacha

Chciałem banalnie zatytułować wpis „Shalom“ albo „izrael“. Ale ostatniego dnia zobaczyłem znak. Znak od Boga Allacha. HaHalacha!

Do tej pory najbardziej zabawną nazwą miasta było HoHoKus w New Jersey. Do poniedziałku 26 marca 2018 r.

Miałem werwę i animusz do napisania długiego wpisu o mojej ostatniej wycieczce. Szkoda, że nie miałem lapsa ze sobą. Może wtedy robiłbym szkice i teraz tylko to wszystko posklejał? Bo dziś jakoś nie mam weny na tworzenie. Nawet ze sobą zabrałem notesik na złote i nagłe myśli w związku z moim blogiem. Ale okazało się, że notesik w celach księgowych się bardziej przydał. Brałem pod uwagę również nagrywanie przemyśleń na bieżąco, ale … hello! Z głową u mnie jeszcze dobrze.

Mógłbym napisać w dwóch wyrazach jak było – rewelacyjnie! Wykrzyknik to nie wyraz?

Jedno wiem na pewno – po angielsku tego nie napiszę.

 

To może analitycznie? Po kolei?

Pańtwo na K. z Europy coś napomknęło, że do Izraela chcą wyskoczyć. Wcześniej o tym państwie wspominał Słodkokwaśna. Także zapisałem się na wyjazd. WWF wraz ze swoją myszką nie skorzystali jednak, toteż polecieliśmy we 3.

Wylot późno, bo o 22.50. Na Okęciu o tej porze pustawo, więc cisza i spokój. Dziewczynka za ladą w barze dosyć niemiła. Na prośbę sprzątnięcia stolika, strzeliła chyba focha. Ale szmatą przeleciała i zabrała skorupy. Później, jak poszedłem po dolewkę, to dziewoja skomentowała zepsuty ekspres do menedżerki słowami, którymi Wujek Staszek Mistrz Ciętej Riposty by się nie powstydził. Najwidoczniej nie lubi swojej pracy.

To siedzimy i oglądamy mecze – najpierw Polska – Nigeria, a później Włochy – Argentyna, bo nam odcięło mecz rodaków. Nagle słyszymy dziwnie wymiawiane nasze nazwiska. Że niby mamy podejść do bramki. A całe piwa mieliśmy. Na karcie pokładowej nasz status był – SSSSS. Ponoć poważna sprawa. Pani nas poinformowała, że dodatkowa kontrola jest. Wszystko w atmosferze żartu, sympatii, miłości (w sensie, że miło) odbyło się. Ale obmacali mnie solidnie.

Zdążyliśmy dopić piwo. Pani najwyraźniej nadal nie miała ochoty sprzątać stolików.

 

Tel Aviv

Dolecieliśmy przed 5 rano. Ciepło-lepko ale szło iść i wykonywać ruchy. Lekko po 6 byliśmy w hotelu. Krótki sen i poszedłem się przejść.

Gdyby ktoś wyjął te napisy po hebrajsku i arabsku (mają napisy w 3 językach. Po angielsku jeszcze), to szczerze powiedziawszy nie wiedziałbym gdzie jestem. Venice Beach w LA? Dubaj?

Miasto nowe, z około 100-letnią historią. Nasz hotel był przy plaży, wzdłuż której ciągną się deptak i ścieżka rowerowa. Ludzi od groma aktywnych – bieganie, rower, siatkówka, basen, rzucanie czymkolwiek, chodzenie, spacery z psami. Co tylko człowiek sobie zażyczy. Trochę nikt nie patrzy jak idzie. Ale nikt się o nikogo nie obijał.

Pierwszego wieczora poszliśmy na kolację do Buba (albo Baba, albo Biba). Fajny wieczór z przyjaciółmi – dobra atmosfera, dobre jedzenie, wino, muzyka w tle. Na koniec przyszedł pan i zaczął z nami rozmawiać. Ponoć właściciel. Z Meksyku. Poczęstować nas chciał czymś mocniejszym na trawienie. Marcin zapytał o lokalne smakołyki w płynie. Pan zarekomendował coś z anyżem. Ja podziękowałem. Oj nie mój smak. Poprosiłem więc o tekilę. Także popłukaliśmy gardła.

Na koniec Marcin zbulwersował się faktem, że ja idąc do WC poprosiłem o rachunek z doliczonym 20% napiwkiem. Wyczytałem z przewodnika z przed przynajmniej 9 lat, że napiwki na poziomie 15% stoją, a jako, że było miło, to dorzuciłem jeszcze 5. Tak przynajmniej tłumaczyłem koledze, bo się trzy razy pytał w uniesieniu.

– ale czemu dałeś 20% napiwku?!

– bo chciałem!

Teraz mogę powiedzieć, bo on tego bloga i tak nie czyta, że zarekomendowałem 20%, bo to jego kartą płaciliśmy. Poszły 2 butelki wina, 2 piwa, 3 dania główne (ja – pizza z piersią kaczki, Basia owoce morza za 102 szekle, Maricn – sałatka z chrupiącą rybą), 4 razy domawialiśmy pieczywo, żeby wyssać sos z dania Basi, ciekawe czy te napoje doliczał, bo po rachunku ciężko stwierdzić. Wyszło ze wspomnianym ogromnym napiwkiem 850 szekli, czyli 867 zł. Drogi raczej kraj.

Na rozliczeniu karty kredytowej okazało się, że zakład gastronomiczny miał nazwę … russian paradise. Hm, gdzie Krym, gdzie Meksyk, a gdzie Moskwa. Albo koleś nam ściemnił, że jest właścicielem (nie wiem po co), albo nie powiedział nam, że ma ciągoty rosyjskie. Ale grunt, że było miło. Nie! Już mam! Koleś nam ściemnił, że jest właścicielem, bo on, jak się dowiedział, że my z Polski, to zaczął nas do Rosji przypisywać (czyli nie miał pojęcia o raju rosyjskim). I fajnie mu się kolega odciął, równając Meksyk do Hiszpanii. Chłopiec się lekko wzburzył ale nie załapał paraleli. My nie Rosja, on nie Hiszpania. Ludzie, uczcie się geografii.

Na drugi dzień ja płaciłem za kolację. Drżałem strasznie, że mi koleżeństwo zrewanżuje się doliczeniem jeszcze większego napiwku. Ale do 538 szekli Marcin prosił doliczyć tylko 100. Ale sknera. La Shuk! Fajne miejsce. Polecamy. Na wejściu odczekaliśmy z 10 minut, będąc poczęstowanymi wodą. Zaczęliśmy zamawiać – 2 przystawki, 1 coś większego niż przystawka, 2 dania główne. Marcin zapytał kelnera, czy nie za dużo zamawiamy. Pan odpowiedział, że właśnie chciał nam przerwać, że jak nie jesteśmy głodni (a nie byliśmy), to za dużo będzie jedzenia. Odrzuciliśmy jedną przystawkę i jedno danie główne (krewetki z karczochami). Do picia wzięliśmy butelkę wina i piwo Maccabee (ponoć najlepsze w kraju. I tak było. Smakowało mi). Aha. Vis a vis siedział brat Marcina, znany w niektórych kręgach doktor filologii wymarłego Bliskiego Wschodu (sorry Adam, nigdy nie wiem, co Ty jesteś. Kojarzę tylko Akadię i akadyjski). Z jakąś dziewczyną był i nie była to Marzenka! Nas dziad jakoś nie poznał. A znam go od czasu, kiedy Adaś miał 8 lat! Eh, ci naukowcy. Dodatkowo dowiedziałem się, że pani profesor ze Szczecina była w Waw od poniedziałku do wtorku i nawet nie zaproponowała spotkania na kawę. Foszek Renata!

Ogólnie kulinarnie polecam Izrael. Hummus faktycznie smakuje i jest dobry. A za hummusem, od kiedy sam go zrobiłem w domu, nie przepadam. Zrobiłem jakąś wersję przeczyszczającą. “Oj” i “brr” na samą myśl od tamtej pory. A tu?! Bardzo proszę.

 

Tel Aviv Jaffa

Fajna stara część Tel Avivu. Czuć historię. Basię przeraziła młoda dziewczyna w dżinsach i w t-shircie do pępka z karabinem na szyi. Mnie jakoś obecność broni nie szokowała. Bardziej fakt, że to jacyś młodzi ludzie ją nosili. Harcerze jacyś. Ale tylko tam i w Jerozolimie dostrzegłem broń.

Widzieliśmy trochę biblijnych rzeczy – Statue of Faith składająca się z 3 filarów reprezentujących Sen Jakuba, Trąby Jerycha i ofiarę składaną przez Izaaka Abrahamowi.

 

W Jaffie porozmawiałem z panem od napojów odnośnie wjazdu do Palestyny, a dokładnie do Betlejem. Pan oznajmił, że bardzo mili i sympatyczni ludzie, nie ma co się bać. Ale do Gazy odradzał nam jechać. “Crazy people!”. No do strefy Gazy nie wpuszczają. Nawet jakbyśmy bardzo chcieli. Granica z Egiptem zamknięta.

Dużo Rosjan i Amerykanów w Izraelu. Ale dziwi mnie, że Niemców wpuszczają. Sorki, głupi żart. Rosyjskiego musiałem użyć raz, bo pan nie mówił po angielsku, a po rosyjsku właśnie. Ale dogadalim się.

 

Północny Izrael – Tyberiada, Nazaret, Akka, Hajfa

Do Tyberiady pojechaliśmy, bo jakieś atrakcje niby miały być. Przede wszystkim ruiny największego amfiteatru rzymskiego. Jeśli nie ma się za dużo czasu, to spokojnie Tyberiadę można sobie darować.

tyberiada

W drodze do Nazaretu przejeżdżaliśmy przez arabską miejscowość. Podobało mi się ale raczej nie widziałem sensu wysiadamnia z auta i zwiedzania, bo nie było co. Taka wioska wzdłuż drogi.

arab

Nazaret – pierwsza odsłona historii o Jezusie na naszej mapie. Podobało mi się wzgórze, które zaczynało się Bazyliką Zwiastowania Pańskiego (Church of Annouciation). Miejsce, w którym Archanioł Gabriel obwieścił Najświętszej Panience, że niepokalane poczęcie nastąpi. Że Jezuska na świat wyda i nadal będzie dziewicą.

nazaret

Widok na wzgórze bardzo miłe. No czuć tę historię. W Nazarecie zjedliśmy falafela, szarmę (czyli kebaba) i porozmawialiśmy z panem Polakiem, którego dzieci wysłały wraz z żoną na wycieczkę do Ziemi Świętej. Fajny pomysł. Ja, jako czarna owca mojej chrześcijańskiej rodziny, jako jedyny widziałem Rzym, Watykan, Papieża i tereaz Ziemię Świętą. Może faktycznie sprawdzić wycieczki i wysłać rodziców? Ucieszyliby się. Moja mama to chyba zawału dostanie, jak otrzyma ode mnie różaniec z Jerozolimy.

W Acce szybko zwiedziliśmy mury, tunel templariuszy i meczet Rzeźnika (El-Jazzar Mosque; meczet Al-Dżazzara), poza Jerozolimą największy meczet w Izaraelu. Wzięliśmy (a właściwie sam podszedł) przewodnika, który opowiedział nam o historii budynku i trochę o zwyczajach w islamie. Ahmad Pasha EL-Jazzar znany był z okrucieństwa i zwycięstwanad Napoleonem w bitwie o Akkę. Miał 37 żon. Jedna mu poszła w tango, to bez ceregieli wyrżnął wszystkie. No okrutny był bardzo. Meczet zbudowano w przeciągu 1781 roku.

Hajfę szybko oblecieliśmy. Ogrody nam zamknęli, więc szybko podziwliśmy miasto z góry i z dołu.

hajfa

Smog mają chyba gorszy niż w Krakowie.

 

Morze Martwe

Nie widziałem, że to największa na Ziemi depresja – minus 400 metrów pod poziomem morza. Morze, a właściwie samo miejsce mnie zaskoczyło. Górzyście, brak roślinności, a samo morze wyglądało jak wysychająca sadzawka. Ale poność grzmią, że za jakiś czas zbiornik wodny wyschnie. Miejsce na wczasy to raczej nie najlepszy pomysł. 2 lub 3 godziny jeszcze ujdą, ale mieszkanie tam w hotelu? Nie rozumiem. Aha, urok miejsca – ludzie chodzący w szlafrokach po ulicach. I tak, woda wypycha. Marcin rozwiązywał moje Sudoku leżąc w morzu. Da się.

Jerozolima

Niesamowite miejsce! Nie widziałem niczego tak interesujacego i ciekawego jak to miasto. Oczami wyobraźni widziałem, jak tego biednego Jezuska ganiają po tych wąskich uliczkach, jak go łapią i krzyżują. Historię czuć w powietrzu. Ściana Płaczu mnie rozczarowała albo w najlepszym wypadku nie zaciekawiła. Jakoś miałem inne wyobrażenie jej. Nie podchodziliśmy. A ludzi (ponoć) było mało.

sciana placzu

Church of the Holy Sepulchre, czyli Bazylika Grobu Świętego zwana również Kościołem Zmartwychwstania Pańskiego nie była zatłoczona (koleżanka z pracy była z 8-9 lat temu i mówiła, że do wszystkiego kolejki i tłumy. U nas było bez problemu). Płyta, na której złożono ciało Jezusa, droga krzyżowa, piękne, drewniane drzwi wejściowe, Anastasis (rotunda Zmartwychwstania) zrobiły na mnie ogromne wrażenie.

drzwi

 

Niestety nie dojechaliśmy do Betlejem. Bo to już Palestyna. Ubezpieczenie auta nie działa tam. Można było co prawda taksówką podjechać ale nie mieliśmy już czasu.

Izrael ten arabski i ten stary/żydowski (Jerozolima) bardzo mi siępodobał. Nie mówię “nie” i być może przyjadę znowu.

 

Lotnisko w Tel Avivie

Jessu. Koszmar! Dostałem naklejkę na paszport. Pani przy drzwiach powiedziała, że muszę iść do tej kolejki. Jakaś dziwna była ta kolejka, a dodatkowo moje towarzystwo stanęło w innej. Dołączyłem do nich.

Na lotnisko weszliśmy lekko po 13. Ja miałem lot bezpośredni o 18.15, a Państwo z Europy na K. o 16.10 przez Wiedeń. Także ja czasu miałem sporo, szczególnie jak przy oddawaniu bagażu okazało się, że samolot już ma opóźnienie i odleci o 18.50.

Już kładłem torebkę na taśmę, jak pani mnie zgarnęła do kolejki, w kórej miałem stać pierwotnie. Około półtorej godziny stałem. Przepuszczałem wszystkich, bo pierwszeństwo mieli ci, którzy za chwilę mieli lot. Jakaś germańska laska, jak zobaczyła mój paszport, to powidziała „Polska, tak, tak“. Szczerze powiedziawszy wkurwia mnie taka gadka. Szczególnie, jak ktoś mówi to takim prześmiewczym tonem. Odpowiedziałem jej „Ja, ja, genau, ich bin aus Polen/tak, tak, dokładnie, jestem z Polski“. Pannie chyba oko zbielało, że mój niemiecki jest leprszy od jej polskiego. Później jak ona rozmiawiała ze swoimi, to się wtrąciłem po angielsku, dając do zrozumienia, że rozumiem co oni mówią. Ale z germańską dziewczyną się później zakolegowałem i sobie rozmawialiśmy.

Co chwilę podchodził ktoś z bezpieczeństwa, prosił o paszport i zadawał te same pytania. Ja zająkałem się, jak zapytał mnie kiedy przyleciałem. Najpierw powiedziałem, że w piątek, a później, że w sobotę. No bo w piątek wyleciałem z Waw, więc w sumie to piątek. Ale przyleciałem bladym świtem w sobotę, to może jednak w sobotę. No zdurniałem przy tym pytaniu. Ale ja to jeszcze nic. Za mną stał brazylijczyk, który przyleciał na szkolenie z rehabilitacji/rehabilitowania (terapeuta znaczy). Jakieś szkolenie z techniki specjalnej. Zapytał się go oficer jaką ma profesję. Odpoweidział, że jest policjantem. I się zaczęło. Zabrał go z kolejki i magluje:

– jak to policjantem?

– dlaczego robisz ten kurs? Hobby?

– a skąd takie hobby?

– dlaczego akurat tu? Dlaczego wybrałeś Izrael na ten kurs?

Chłopak się mocno tłumaczył.

O 16.30 pani się pyta kto ma lot o 18.00. Przepuściłem kolejną osobę, a byłem już następny. Szlag mnie trafił. Muszę dodać, że wszystko odbywało się w bardzo przyjaznej atmosferze. Wszyscy byli uśmiechnięci i sobie w podgrupkach żartowali. Wkurw nadszedł, jak 3 polskie baby wyciągnęły swoje karty pokładowe i powiedziały, że mają 18.10 na bilecie i że one następne. Jednej się udało. Ale wtedy zainterweniowałem i powiedziałem, że one mają ten sam lot co ja, i ja chcę być już następny bo mam dość stania. Uff, udało się. Jako, że miałem małą torebkę, to szybko mnie sprawdzili. Lotnisko takie sobie. Drogo. Piwo 32 szekle, czyli ze 35 zł.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Leave the field below empty!