niektórych rzeczy nie da się odzobaczyć
ale da się odsłuchać. Ciekawe.
Mózg nasz płata figle. Raz coś zobaczymy, co nas wzdryga i chcemy szybko o tym zapomnieć, i koniec. Widzimy to co jakiś czas przed oczami. I psuje to nam dzień, humor i powoduje, że robimy „brrr”. Dlatego też przestałem oglądać mecze naszej reprezentacji w piłkę kopaną. Tego się po prostu nie da oglądać.
A z tym odsłuchaniem też jest podobnie. Kiedyś podesłałem pani prof. ze Szczecina filmik z piosenką „Gdzie jest słonko, kiedy śpi” i ją trafiło. Napisała mi nawet, żebym szedł w cholerę, bo teraz ta piosenka chodzi za nią cały dzień. Ha!
Nie będę sypał przykładami, czego nie należy oglądać, bo nie da się tego odzobaczyć.
Aha, jeszcze małe sprostowanie na temat milicji. Wczoraj kolega, emerytowany policjant przesłał mi filmik. Pan redaktor zagadywał grupkę młodych mężczyzn pod NBP w Warszawie. Okazało się, że to przebrani milicjanci. Kiedy zaczął ich pytać co tu robią, czy są funkcjonariuszami policji, młodzi się szybko usunęli z kadru. Mój kumpel pod filmikiem napisał mi tylko, że jako policjantowi w stanie spoczynku jest mu wstyd. Kiedy się te protesty skończą?
No dobra, co słonko widziało? Otóż wczoraj byłem nieposłuszny. Plany weekendowe się zmieniają szybko. Znajomi się przerazili zarazy i lockdown’u i zostałem sam w domu. Postanowiłem nadrobić zaległości filmowe. Barek pełen alkoholu, dobry film, cóż za pyszna sobota. Ale na sam przód stwierdziłem, że może coś na trzeźwo obejrzeć. I to już był poważny błąd. Pamiętam czasy, kiedy ze Słodkowaśną oglądaliśmy świetne filmy z serii „Tego się nie da oglądać na trzeźwo”. Pisaliśmy pijackie SMS-y do Pana z Europy na K., że dobry film widzieliśmy. Nasz przyjaciel próbował oglądać i szybko odpisywał, że nie da się tego oglądać. Albo „czy naprawdę ten film mi się podobał?”. Dziwne, ale wtedy nie wydawało mi się, że żałuję, że oglądałem, że chciałbym coś odzobaczyć. Polecam filmy: Maglownica (1995) i Ślimaki (1988).
No to wczoraj łożę się na sofie, odpalam Netflix i przeglądam. Milion tytułów, ale oczywiście nic ciekawego. Wchodzę w polskie kino i widzę ten ostatni film, tego miliardera, co rok temu na Mazurach podwoził motorówkę kelnerkę. Do żony już nie dopłynął. Tragiczna historia.
Film nagradzany, z pozytywnymi recenzjami, z międzynarodową obsadą (m.in. Bill Pullman, ten od Lost Highway Davida Lyncha). No to myślę sobie – to jest to!
The Coldest Game/Ukryta Gra dzieje się w 1962 roku głównie w Pekinie/PKiN. Kilka ujęć też jest z Brooklynu.
Przypomniało mi się, jak jakiś czas temu Pan z Euorpy na K. dzielił się ze mną informacją, że widział, że zna i że bardzo nie poleca. Że lepiej nie oglądać. Ale jak wiemy, Pan z Europy na K. jest starszym dziadem, więc co on tam może wiedzieć. Nie zna się. Także nie posłuchałem rad kolegi. Nieposłuszny byłem.
Odpalam film i patrzę. Jest Brooklyn, jest Warszawa, jest … nudno. Ten film jest po prostu zły. Niby jest jakaś historia, motyw przewodni, ale kompletnie nie wciąga. Ta gra w szachy też taka jakaś nijaka. Niby grają, ale nie wiadomo jak. Pach, pach i zwycięstwo. Pach, pach i proponuję remis. I chyba też są jakieś duże skróty myślowe w wątku głównym, bo w pewnym momencie cofnąłem się o pół godziny, do pewnej sceny, bo myślałem, że coś przegapiłem, nie załapałem. Ale nie.
Jedyny plus tego filmu, to fakt, że często mówią po rosyjsku.
Niestety filmu nie da się odzobaczyć. Panie z Europy na K. jest pan starszy, więc mądrzejszy. Teraz to już wiem. Powinienem był posłuchać.