pasta (nie) basta
kiedy byłem, kiedy byłem małym chłopcem, hej!
To robiłem z moją babcią pastę! Nie, stój! To się nie nazywało pasta, ale makaron.
Jessu, Cardi B wydała nowy singiel. Up się nazywa piosenka. Porno music powraca. Basta!
I u tej babci pamiętam taki wieeeeeeelki stół i ja za nim. Miałem pewnie 3 latka. 3 i pół, bo sięgałem brodą ponad stół. Hm, a może stół nie był taki duży, tylko ja maleńki? Na szczyt kopca z mąki lądowało jajo i się robił taki biały wulkanik i się zaczęło mieszać. Pamiętam, że u babci był taki ręczny mikser. Szalenie lubiłem się nim, bawić ot tak, bez powodu kulinarnego. Ręcznie się korbką kręciło i chyba 3 (albo 2) mieszadełka się kręciły. Zawsze miałem wrażenie, że tym fajnie i wygodnie byłoby oczy wydłubywać.
Ciasto się zagniatało i już. Wałkowania czas nadchodził. Makaron wychodził pyszniutki. Rosół ze świeżo ubitej kury smakował wybornie.
Ostatnio, podczas wizyty, jak się okazało bardzo kulinarnej, postanowiłem dać szansę na zrobienie makaronu. Bo się kolega chwalił, że past nie kupuje, sam je robi. To ja bardzo chętnie podjąłem się wyzwania. Taki powrót po prawie 40 latach.
– wbij jajko – słyszę.
To wbijam. Zasada jest prosta: jeden człowiek – jedno jajko. Jeden człowiek – jedna łyżka oliwy.
– dodaj łyżę oliwy
– odrobina soli
– syp mąkę semolinę
– mieszaj
– dosyp mąkę pszenną
– mieszaj
– wyjmij z miski i ugniataj
– włóż do lodówki na 20 min w torebce foliowej
Ciasto przeciąłem na pół i jeden kawałek przepuściłem przez maszynkę do makaronu. Wyjechał cienki placek. Później przekręciłem go przez taką krajalnicę. I otrzymałem takie grube wstążki. Ta maszynka do pasty nie jest głupia. Chyba nabędę. Wszystko się łatwo i szybko robi.
Zawsze mi się wydawało, że makaron gotuje się w lekko osolonej wodzie. Hm. Dziś już wiem, że w dosyć osolonej wodzie. Bo makaron jakiś bez smaku wyjdzie inaczej.
Drugi kawałek ciasta zrobiłem ręcznie. Rozwałkowam nawet spory placek i zacząłem kroić cienkie paseczki-niteczki. Paseczek po paseczku.
– a nie lepiej zwinąć w rulon? – pyta rozbawiony kolega
No właśnie! Przecie u babci się tak robiło! Zawijało się i kroiło rulon i już! Ale ja gapa. Niemyśląca gapa.
Oczywiście system obronny u mnie silny, więc nie daję po sobie poznać, że jakiś niemyślący jestem. Nawinąłem … makaron na uszy. Że mój makaron ręcznie robiony, każdy paseczek, każda niteczka oddzielnie krojona. Takie rzemiosło. Kazałem towarzystwu docenić me poświęcenie.
Dziś postanowiłem sam spróbować. Wałka nie mam, ale w szafce za to od groma wina. Przydasie takie. Bardzo dobrze się wałkuje czilijskim Syrah. Wino w sumie takie sobie, ale wałek nawet nawet.
Ciasto okazało się nienajgorsze. Ale nie poddaję się. Wiem, że produkty mączne wychodzą lepiej z czasem. Także pierwsze koty za płoty.
Zrobiłem sobie pastę do krewetek i do rosołu. Dwa różne makarony.
Rosół zrobiłem z kości … mamuta chyba. Podbiłem rano do mojego rzeźnika i zapytałem o kości. Pan mi podaje 3 gnaty. Mówię mu – panie! ja tego do garnka nie zmieszczę! A to przerąbię szanownemu panu – odpowiada rezolutnie. Bardzo sympatyczny ten mój pan rzeźnikmieszek. Okazało się i tak, że wszystkie kości do gara nie weszły. A jedna nawet to nie chciała się do zamrażalnika upchnąć. Eh. Trzeba lodówkę większą kupić. Mieszkania chyba nie powiększę, bo podatkiem katastralnym straszą. Jebać Pis, jebać PiS! – zanucam sobie melodię.
Polecam robienie pasty! Ja już wiem, że będę tylko domowe makarony jadł. Nie basta, będzie pasta!
Aha, obejrzyjcie i polajkujcie filmik Słodkokwaśnej. Operatorem ponoć jakiś MDobrogow był. Niby wschodząca gwiazda operatorstwa kulinarnego. Nie znam typa.
Aha numer dwa. Pani prof. Katarzyna Kłosińska powiedziała w radio 357, że jest czasownik polubiać, czyli nasz swojski „(po)lajkować”. Polubiałem ten filmik Słodkowaśniej!
hehehehehe, widzę, że po moim niewybrednym komentarzu kolega poprawił poprawnie nazwę operatora. Ha!