życie

z cukierem puderem

Chcesz gofra z cukierem puderem? – zapytała się rezolutnie mamusia swego bąbelka.

Myślałem, że się przesłyszałem. Osłupiłem się przez chwilę. Gdybym miał popełnić wiel-błąd we wspomnianym zdaniu, to raczej gofer przysporzyłby mi ewentualne trudności lub wątpliwości. Gdybym i ewentualnie podkreślam.

Kiedyś była historia o psie, który jeździł koleją. A ja w swoim pensjonacie bawię się z pieskiem, który liże wszystko w zasięgu swego języka. A że to stary, słodki, poczciwy jamniczek, to dużego zasięgu nie ma. Na dzień dobry, jak przyjechałem, Fafik oblizał mi buty i łydkę. No słodziak jest.

Wczoraj się spotkaliśmy na kolacji z towarzystwem w Kapiodoro w Rucianem-Nida. Bo znajomi chwalili i chcieli raz jeszcze iść. Ponoć kuchnie przeróżne i wszystko smakowite. Pizza, zupa tajska, krewetki, lasagne.

Na przystawkę wziąłem sobie śledzia w oleju, a Pan z Europy na K. w śmietanie. Niemal jednocześnie stwierdziliśmy, że „twój lepszy”. Także zdania są podzielone.

Dziś wróciłem tam, gdyż w Słowiczówce – Mazury od Kuchni w Ukcie należy robić rezerwacje. Także obszedłem się smakiem, ale jutro już mnie przyjmą. No jakieś wybitne oceny na google’u. Dziś wziąłem dawno niejedzone okonki. Swego czasu na Al. Wilanowskiej, na granicy Stegien i Wilanowa był bar Okoń i tam były okonki. Zajadałem się. Ale rok temu lub dłużej lokal się zwinął! Szkoda. Także dziś był powrót do okonków. Mniam.

Zapytałem się pani kelnerki w Kapiodoro jakie mają piwo. Tym razem rowerem podjechałem, to mogłem się uraczyć trunkiem z pianką. Ucieszyłem się jak dziecko kiedy usłyszałem Guinness na końcu wyliczanki. Cena mniej mnie ucieszyła – 20 zł. Ale zamówiłem, bo lubię to piwo. Pani chyba też nie mogła uwierzyć własnym uszom, bo błagalnym głosem zapytała – czy moge panu narysować coś na piwie? Jak można odmówić ładnej buzi, c’nie? Dobrze, że pani nie zrobiła literówki, albo dobrze, że nie potrząsnęła kuflem jak szła do mnie. Mogłoby wyjść life’s a bitch.

Zanim tu przyjechałem, to w głowie i na mojej liście rzeczy do zrobienia w Ukcie miałem spływ Krutynią. Przez ten cały czas jak tu jestem, pozycja ta spadała w moim rankingu. Rower mnie bardziej wciągał. Ale dziś, czekając na śniadanie, zrobiłem rekonesans. Rzeka płynie 200 m od domu, więc daleko nie było. I dałem się namówić na spływ.

W domu wczasowym, ze względu na panującą cholerę, dżumę, czy inne cholerstwo, na śniadanie należy się zapisywać. Jeden pokój na raz je. Reszta czeka. Zagapiłem się w czwartek i wylądowałem dziś o 9 rano w grafiku. A jak każdy wie, ja na wczasach czasu nie marnuję. Taki ranne ptaszysko jestem.

Także zapisałem się na te kajaki. Żar się przecie miał lać z nieba, więc aktywność akuratna. Z Krutyni do Ukty przemierzaliśmy. 60 zł taka przyjemność. 4 godziny wiosłowania.

Początek spływu oczarował mnie. Co za sceneria. Prawie jak Everglades na Florydzie. Tylko bez tych aligatorów. Ale białe i szare łabędzie nam towarzyszyły tu i tam. Przy Młynie trzeba było się przeprawić nogami, z kajakiem w ręku. Zaoferowałem starszym Państwu, że im pomogę, a pan pomoże mi. Na szczęście jakiś młody chłop się pojawił i we trzech przenieśliśmy dwie łodzie. Przy wsiadaniu zaliczyłem upadek. Na szczęście byłem na taką ewentualność przygotowany. Wziąłem ze sobą taką torebkę, która nie przepuszcza wody. Także hajsy i telefon suchy. Gorzej z mapką spływu w mojej kieszeni. Ale po co ten szkic? Każdy płynie w dół rzeki. Nie da się zgubić. Sceneria nadal była urokliwa. Także pyś się cieszył.

Miałem kilka razy problemy z wyprzedzaniem. Bo za blisko podpływałem i nie przewidywałem manewrów innych. Ale zabawnie było. Raz zaliczyłem dzwon z młodą parą i wylądowaliśmy w trzcinach. A jedna parę dwa razy wyprzedzałem i dwa razy przydzwoniłem. Aż się i oni uśmieli.

 

 

Moi znajomi ze Stegien często bywają w okolicy, bo koleżanka Basia jest z Mrągowa. Także o wszystkim mnie uprzedziła i poinformowała. Jak będziesz płyną Krutynią, to w Rososze mają pyszne placki ziemniaczane – doradziła.

I parkując tam zaliczyłem epicką wywrotkę. Nie było miejsca na plaży na kajak, więc postanowiłem wysiąść w wodzie i kajaki innych rozepchnąć i wstawić mój. Fikołek był spektakularny, kajak się obrócił. Jacyś kolesie przy stoliki nieopodal zaśmieli się. Spoko, to już drugi raz – poinformowałem ich.

Placki rzeczywiście rewelacja. Warto było podpłynąć.

Później spływ był mało malowniczy i kosztował mnie sporo zdrowia. Jeśli ktoś będzie się wybierał na spływ po Krutyni, to polecam Krutyń – Rosocha. Wystarczy atrakcji. Ponoć wcześniej płynęło się przez jezioro Krutyńskie, ale 2 lata temu zrobiono z niego rezerwat. Rzeka czysta. Widać było dno i roślinki. Śmieci też się pojawiały. Mama Darka (Ci od pensjonatu) mówi, że co dzień płyną kajakami i zbierają śmieci. Niewiarygodne, że ludzie są takie dzbany. Przyniosłeś ze sobą, zabierz ze sobą.

Co do muzyki, to euro disco chyba wraca do łask. Wszędzie słyszę te chamskie bity z lat 90. Oprócz tego inne, młodsze szlagiery w tej manierze. Sporo mi zajęło, żeby zorientować się, że jakaś dziewczynka szlachtuje wielki hit In the End z repertuaru Linkin Park.

Wczoraj do lokalu Kapiodoro przyjechałem pierwszy, więc zgodnie z prośbą innych zająłem stolik na zewnątrz. Niestety karaoke się zaczęło. Niestety to było diso polo karaoke. Na szczęście my zajęliśmy się sobą i muzyka aż tak nie przeszkadzała. I na wielkie na szczęście ta część karaoke skończyła się prędko. Później nastąpiło coś dziwnego. Dwie dziewczyny zaczęły śpiewać na przemian. Jednej ludzie zaczęli bić brawo. Britney Spears hit Toxic dziewczynka zaśpiewała w takiej jazzującej aranżacji. Pięknie. Wszystko dobre kończy się szybko. Przy mikrofonie pojawił się pan, który mniej więcej śpiewa tak jak ja, albo jak pan z Europy na K. A, przynajmniej, mi trzeba dużo alkoholu, żebym zaczął śpiewać.

O, i tak jakoś śpiewająco poradziłem sobie z tym wpisem.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Leave the field below empty!