życie

gossip girls

Najpierw proszę włączyć teledysk, który jest na dole wpisu. Będzie przyjemniej. Dziękuję

 

Traktujesz mnie jak luźne drobne pieniążki brzęczące na dnie twojej torebki

I chyba nawet tego nie zauważasz, bo bujasz się po ulicy z tą poświatą świeczki urodzinowej.

W jasny dzień.

 

Mark Lanegan nie wpadł na szczyt moich podsumowań i nie chuchnął, nie dmuchnął i nie zdmuchnął z pierwszego miejsca Marillionowej „Mocy”.

Znowu mija rok, znowu podsumowań czas! Jak ten czas leci! Przecież prawie nie dalej, jak wczoraj pisałem o kończącym się 2011 roku! Nie wierzę!

Nagrałem sobie płytę z moimi piosenkami roku 2012. Weszło tego tyle, ile weszło. Na całym świecie rządzi Gotye z Kimbrą. Piosenka roku wszędzie oprócz Polski, Australii, Belgii i Holandii, bo w tych krajach „S.t.i.u.t.k.” zamieszało jeszcze pod koniec 2011 roku.

Co sobie nagrałem?

Marillion – Power

Angus i Julia Stone – Yellow Brick Road/Draw Your Swords

Mark Lanegan – St Louis Elegy/Grey goes Black/Gravedigger’s song

Gotye i Kimbra – Somebody That I Used to Know (w 2011 byli też wysoko wymienieni. Nieźle)

Anathema – Untouchable

Coma – Los Cebula i Krokodyle Łzy (dla mnie też niezbyt łaskawy był dzień, przestań wyć – chodziło za mną cały rok)

Nosowska – Kto? – cóż za genialny tekst! Kto tak pięknie pisze-e piosenki-i? No, Kasia!

Karolina Kozak – Mimochodem

Pete Murray – Blue Sky Blue

Ellie Goulding – Lights (na ingaurację Euro2012 kolega-muzyczny-freak mi „tom paniom” zaprezentował i tak już zostało)

Pokazujesz światła, które powstrzymują mnie przed zamienieniem się w kamień. Zapalasz je, gdy jestem sama. A mówię sobie, że będę silna. I marzę gdy one odchodzą.

Ojej, to ja takiego wierszoklectwa słuchałem?

Dead Can Dance – Amnesia

Birdy – People Help the People – 13 stycznia sobie pomożemy

Seal – Wishing On a Star

 

I po płycie. Szkoda, że moje wszystko odtwarzające de-fał-de nie odtwarza mp3 z płyty. Zmieściłbym całą setkę. Daimondy też by się znalazły nań.

 

Patrzę sobie w niebo i widzę jak leci samolot.

 

Państwo z Europy na K już gdzieś na niebie. Wybrali sobie państwo na „Ha”. Nie żaden tam Honduras, czy HindoChiny, tylko naszą, europejską Ispanię.

Właśnie napisali es-em-esa, że we Frankurcie drinki piją. Heh, może i ja bym sobie piwko łyknął?

Pani Inżynier ze Szczecina też „packen machen” i się wybiera do Modlina na lot do Szkotlandii. Na szczęście Modlin jej zamknęli i z Okęcia frunie. Się dziewczyna zabawi na Sylwestra.

A ja? A mój Sylwester? No chyba zgodnie z tradycją w domu…znowu. Znowu choroba mną zawładnęła. Nic mi się nie chce. Dzwoniłem do muzycznego freaka, co by go uprzedzić, że mogę go absencją w poniedziałek uraczyć. A u nich też szpital. Szanowna małżonka chora jak nigdy. Dzieci też swoje przechodzą. No i kolega jakiś taki nie wyraźny. To zabawa byłaby przednia – herbatka z malinami albo z miodem. Tylko byśmy tęsknym wzrokiem patrzyli na balkon, nie widząc nas tam palących. Heh, do dupy ta końcówka roku znowu.

 

Patrzę na niebo i … coraz częściej myślę o Mieście. Przeklinam tego, kto wymyślił złotą myśl:

Jak raz zobaczysz Nowy Jork, to albo znienawidzisz albo pokochasz to Miasto.

 

A niech se łokieć poliże za te credo.

 

Sylwester w domu? No nic, przynajmniej kaca na drugi dzień nie będzie. Znowu obejrzę jakąś „Mocz przebojów” w TVP albo super sztuczna zabawę z Placu Konstytucji w Polsacie. Nawet Hey sobie ręce pobrudził, bo zapowiada się uczestnictwo mego ulubionego ensamble w tvp2. Kasa rządzi światem.

Filmów będę się bał oglądać, bo rok temu zobaczyłem „BodyGuarda” i niecałe półtora miesiąca później Whitney dołączyła do niebiańskiego chóru. Mam nadzieję, że do niebiańskiego, bo piekło to miała na ziemi. Ale każdy jest kowalem swego losu.

 

Nie chcę też pisać o planach wyjazdowych do Miasta, bom zasiurpryzować chciałbym Ulę. Ale muszę chyba się ujawnić, bo potrzebujemy łącznika w Mieście do zakupu 3 biletów na mecz NBA. Sami Lakersi zagrają. Tzn. nie sami, tylko sami we własnej osobie. Lubię ten zespół nadal, mimo, że koszykówką już się nie zapalam.

Pan K. kazał wynik meczu śledzić. O 16 naszego czasu Manchester United, najlepsza drużyna swiata, zaczyna grać. Ooops, już kwadrans grają.

Heh, West Bromwich się tak wystraszył, że sam sobie gola strzelił.

 

100 dolarów kosztują najtańsze bilety na mecz Los Anheles Lakers vs Brooklyn Nets. A ponoć i tak nie można ich kupić. I tu właśnie przydałaby się pomoc naszej koleżanki Urszuli. Może kogoś zna, a może ten ktoś kogoś zna, kto zna, kto wie, jak kupić bilety? To chyba wypadałoby się zapowiedzieć z nalotem?

Na Broadway bilety też niczego sobie. No kosztowny będzie to wyjazd.

 

Co do dalszych wyjazdów, to planujemy, z naciskiem na wyraz „planujemy” wyskoczyć 26 grudnia 2013 do nowej Zelandii i Australii, czyli Down Under. Nie zapomnieć wyrobić nowego paszportu, nie zapomnieć wyrobić nowego paszportu, nie zapomnieć … bo nie wpuszczą!

Polecieć na koniec świata i się wrócić, to dopiero byłaby … głupota (?)

Dziś się na Onecie zaczęli podniecać niby od niechcenia nagranym coverem w wykonaniu Dody. Ponoć na próbie pani wzięła się za hit disco-dance „Titanium”. Niby przypadkowe wykonanie, niby na próbie, a wyszedł z tego zgrabny teledysk. Powiem tak, Doda według mnie ma świetny głos. I nic więcej dobrego nie mogę o niej powiedzieć. Śpiewa jakiś badziew dla nastolatek. Ten cover też niestety słabo jej wyszedł. Mam wrażenie, że nie rozumie tego co śpiewa. Ale kierunek dobry. Fajna, rockowa pioseneczka.

 

Co jeszcze o tym roku 2013? 37 liczbą tą będzie. A czy 36 było szczęśliwe? Nie wiem. Kompletnie sobie tym głowy nie zawracałem. Ale 37? No taka to pierwsza liczba, może wygram w totka?

A co na 36. miejscu w USA w piosenkach roku? Maroon 5 i Christina Aguilera „ Moves Like Jagger”. No ruchy jak Mick Jagger mam. Choć to się sprawdziło.

 

Kto piorunom ostrzy groty? Kto z impetem nimi miota?

 

A sprawdźmy los dla pani inżynier ze Szczecina. Nie będę głośno wytykał wieku, ale kto na 42. miejscu w podsumowaniu roku 2012 na jej ulubionej liście Trójkowej? T’Love i „Lucy Phere”. Się dziewczyna ucieszy.

 

Wspominając Ti laf, wymienię najgorsze upiory tego roku.

T’Love Lucy Phere, cokolwiek Luxtorpedy, Czeski badziew (jakbyśmy nie mieli polskich artystów do promowania), cokolwiek Piotra Bukartyka, i pewnie wiele innych.

 

Z książek – bezapelacyjnie rządzą „Poniedziałkowe Dzieci” Patti Smith. Niestety muzycznie pani Patti nie załapała się wysoko u mnie.

 

Sporo koncertów widziałem w 2012 roku. dEUS, Mark Lanegan, Diana Krall, Marillion. Hm, chyba jedna nie sporo. Nic ciekawego nie było. Dałem sobie spokój z Madonną, Coldplayem. A w przyszłym roku odpuszczam Depeche Mode. Mam traumę po występie na Legii w 2006 roku. Gdyby Marillion nie był Marillionem, to bym powiedział, że trafił mi się jeden koszmarny występ. Ale jako, że Marillion to Marillion, więc wiele wybaczam. Ale kolejnym razem zastanowię się 100 razy czy pójść znowu. Taki mnie sentyment ujął po występie Anglików w Stodole, że od razu kupiłem sobie ich koncert z Bostonu. Panowie po raz pierwszy od lat zawitali za oceanem. Podesłałem link do kolegi ze Szwajcarii, który już kilka razy krzyżyk na zespół postawił ale był skory posłuchać, bo płyta go zainteresowała.

Co napisał kolega w podziękowaniu za darmowy link do występu live naszego bandu”

Przecież się tego kurwa nie da słuchać. Wyłączyłem w trzecim kawałku.

 

Tak jak powiedziałem, kolega już kilkukrotnie krzyżyk na zespół postawił. I teraz chyba już definitywnie. Ja nadal ich cenie i słucham. Ale na koncert nie wiem czy znowu pójdę.

 

 

Dziś pan K. opowiedział o swojej wizycie w Lidlu. Bo ja tyle o tym sklepie mówię. Rozczarował się. Więcej tam nie wróci. Eh, łza na rzęsie mnie się trzęsie. Mój pierwszy raz też mnie rozczarował. Wleciałem jak głupi do sklepu. Przeleciałem wszystkie półki i stwierdziłem – nic tu nie ma. Ale dałem druga szansę i wszystko się odmieniło. Dziś też wstałem o 5:10 i pierwsze co zrobiłem, to sprawdziłem, o której otwierają. Niby nic nie potrzebowałem ale znowu z pełną torbą wyszedłem.

Zrobiłem kotlety zmielone z małym dodatkiem. Jako, że łosoś nie wyglądał świeżo, postanowiłem otwarty ser z lodówki dorzucić do mięsa. Do tego doszły zmiażdżone czerwone fasolki z puszki. Oczywiście nie mogę zapomnieć o sosie rybnym, zamiast soli, której nie używam.

4 białe śmierci:

– sól

– cukier

– mąka

– lekarz pierwszego kontaktu – to chyba po tej aferze z łowcami skór w Łodzi

 

Kotlety wyszły dobre. Do tego moja ulubiona surówka z białej rzodkiewki. Nie wiem czemu nie mogę nigdy osiągnąć smaku tych dań mojej mamy. U niej zawsze kotlety zmielone i surówka z białej rzodkiewki smakują jak niebo w gębie. A mnie wyszły po prostu dobre.

 

Wstałem o 5:10 nie po to, by pojechać do Lidla. Aż tak źle ze mną nie jest. Po prostu obudził mnie mój natarczywy, nieznośny kaszel. Przypomina mi się wyjazd z czasów studenckich do Suwałk. Ula wtedy też kaszlała jak opętana. Dopiero dziś pochodziłem w jej butach. No cholerstwo straszne. Aż mam wrażenie, ze za chwilę gardło zdrapię.

 

Pokaszlałem się więc po Lidlu i w drodze powrotnej zaszedłem do apteki po nowy syrop. Opisałem moje objawy i pan magister już zacierał ręce na zaproponowanie mi czegoś.

– Aha, do 10 zł poproszę – dodałem na koniec niespiesznie.

Panu mina zrzedła, czując, że z utargu nici.

– Za 10 zł to my za dużego wyboru nie mamy.

– Im tańsze tym lepsze te syropy. I dorzuci pan jeszcze witaminę C 1000, dziękuję.

 

Za wszystko wyszło 11,90 z czego 7,90 za turbo witaminę C. Czyli jest syrop do 10 zł.

Co do tego typu lekarstw, to już dawno przekonałem się, że im taniej, tym skuteczniej.

 

Ostatnia wizyta u lekarza skończyła się wydatkiem sporym na medykamenty. I co? Zjadłem już wszystko, a nadal czuję się fatalnie. Ale chyba w międzyczasie złapałem inną infekcję, więc chyba się nie liczy.

Eh, jakżebym chciał być zdrowy.

Na co komu te szóstki w totku, na co komu materialne rzeczy? Zdrowie jest najważniejsze.

 

 

W tym roku wspominałem o motywie ognia, a widzę, że i niebo się pojawiało często.

Patrzę na niebo i widzę jak leci samolot – „St Louis Elegy”

Blue sky blue come on shine your rays on another fool’s day – “Blue Sky Blue”

 

Jesteśmy piękni jak diamondy na niebie!

 

Lucy Phere na 42-im miejscu. Heh, ależ się pani inżynier ze Szczecina ….

Dobrze, że dopiero po wylądowaniu odczyta ona ten post. Jeszcze gotowa awanturę zrobić w samolocie.

I pamiętajmy – nie używamy słowa „bomba”, jak jesteśmy na lotnisku albo w samolocie. Kosztowny to może być wyraz.

Poproszę B jak Bomba za 10 000 dolarów

 

 

[youtube=http://www.youtube.com/watch?v=1aZxKeANsIw]

You carry me around
Like loose change jingle-jangling
At the bottom of your bag
You don’t seem to feel it though
As you swing down the street
Walking that unique birthday-candle glow
In broad daylight
In broad daylight
And you don’t even know… the way I love you

You never knew power, did you?
Y’thought that power was in a strong arm
People passing laws and gold
Tsunamis and Mushroom Clouds

Oh babe that’s nothing..

You think it’s kinda sweet
The stammer and the tremble in my voice
But don’t mistake it for weakness
Or some kind of incompleteness
Cause round about now
I can feel it tingle-tangling
It’s coiled up inside me
And it’s ready to blow

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Leave the field below empty!