ćpamy się?
A może szczepimy się gdzie możemy?
Wyskoczyłem sobie na długi weekend. Wyjazd z serii „a może by tak rzucić wszystko i pojechać w Bieszczady”. Ale nie, nie góry tym razem wybrałem. Pojechałem w górę mapy. Po drodze zatrzymałem się na kawę i nie tylko. Uderzyły mnie ogłoszenia w toalecie stacji paliw BP w okolicach Lubonia Kujawskiego.
Hm, albo faktycznie ćpuny tu maja raj, albo punkty lotne/mobilne Narodowy Program Szczepień zorganizował.
Dziwne.
W sumie w domu strzykawkę mam. Ale igły już nie. Jak byłem mały to miałem komplet. Już nawet nie pamiętam do czego używałem. Chyba do ładowania pióra wiecznego (jestem fanem pisania tym przyrządem. Do tej pory to robię). Kupowałem atramenty w różnych kolorach i uzupełniałem później zbiorniczki w piórze (zielony atrament jest dziwny, a czerwony kuje w oczy). A później były już takie pisadła, że można było albo wymienić nabój, albo bez strzykawki ładować.
Ale igły miałem w domu. Teraz to nawet nie wiem gdzie kupować. Pewnie w aptekach mają.
Także zostawmy ćpunów w spokoju.
Odwiedziłem Wielkiego Pe. Owieczki zrobiły sobie długi weekend i biwakują pod namiotem. To znaczy baran ze swoimi nowymi dziewczynami biwakuje.
Powiem tak, ogolone zwierzątka już nie wyglądają tak przemiło. A owieczka na dodatek, po tym jak została madką, się … szarogęsi! Non stop meczy. Czegoś albo chce, albo żąda atencji. Maleństwo przy mamusi też coś zameeeeczy czasem (nota bene słodko to robi). Do paśnika leci Madka Polka pierwsza. Nawet nie pozwala mi wysypać pyszności, łeb do wiadra wkłada. Jak już mają dane, to pierwsza żre i pozostałe zwierzątka przegania. No jaka wredna … krowa!
Chyba zaczynam się przychylać do decyzji Wielkiego Pe – zażynamy owieczkę.
Ponoć trzeba odczekać z 6 miesięcy, żeby maleństwo podrosło i już obyło się bez cyca.
Czyli jakoś w listopadzie wpadam na … owcobicie! Już zapowiedziałem, że jestem żywo zainteresowany (świnki i cielaczki widziałem jak się pozbawia żywota, ale owieczki jeszcze nie) i koniecznie ma mnie kolega zawiadomić o terminie. Będzie smacznie.
Baranek miał iść pierwszy pod nóż, bo się izoluje, patrzy spode łba, podrywa inne owieczki i w nosie ma starą i maleństwo. Na zdjęciu właśnie baranek biwakuje z lamą i peruwiańską owieczką.
Dziwna ta rasa peruwiańska. Maleństwo Mee i Bee ma 2 i pół tygodnia i już się zrównało wzrostem z prawie jednolatką z Peru.
Ostatnimi dniami w wyścigu „pod nóż” owieczka zaczęła wieść prym przez to swoje … bycie nieznośną. Także baranek ocaleje.
La Familia wygląda tak:
Nad morzem wieje. Mocno wieje. Aż mi włosy zwiało (nie każdy w sumie wie, że była u pani fryzjer wizyta).
W kawiarenkach ludzie są. Biznes gastro wraca na właściwe tory. Na deptakach też można spotkać turystów. Kupują kramowy chłam, kebaby i lody. Właśnie! Może ktoś chce koszulkę z napisem Mielno? Albo kapelusz? Albo poduszkę? Badziewi tu bez liku.
Latem musi tu być strasznie. Plaża jest krótka, więc pewnie nie da się przejść. Obok w Łazach krajobraz jakby bardziej stonowany, bez tych kolorowych jarmarków. A może to tylko takie (mylne) wrażenie zza kierownicy.
Aha, na razie nie zauważyłem strasznych cen. Zupa pho z krewetkami 26 zł, kaczka na półmisku od 28 do 32 zł. Ryb jakoś nie odnotowałem. Kebabski rządzi.
Ale, hm, ciastko, duży lód i 2 czarne kawy za 62 zł? To tak jakby po warszawsku.
Także wracam w dół mapy i zobaczymy co dalej. Piękna nasza Polska cała. Rzepak się żółci na polach. Ładny widok.