drzewiej, czyli
tryb rozkazujący w drugiej osobie liczby pojedynczej od czasownika „stać się drzewem”.
Serio, słyszałem kiedyś taką odpowiedź, jak zapytali studentów.
Wziąłem sobie dziś dzień wolny. A bo środa popielcowa, a bo musiałem do końca miesiąca wziąć, a pan w delegację się udaje w czwartek i piątek. Tom będę zastępował. Czyli dziś dzień święty. Miałem nawet listę rzeczy do zrobienia. Już wiedziałem jak będę święcił dzień.
Od kilku dni wisi kartka na drzwiach wejściowych bloku, że 26 lutego od 8 rano do 17 nie będzie prądu. Zaznaczyli, że istnieje ewentualne załączenie wcześniejsze. Nie pomyślałem wtedy. 26 wydawał się taki odległy.
Budzę się.
8 z minutami. Odpalam sobie internety, muzyka już wyje. I bęc! Cisza!
Ooo, pewnie bluetooth się popsuł i nie łączy się z wieżą. Trudno. Posłuchamy na lapsie.
Hmmm, internet nie działa. Oh, nie ma prądu. Ok. Wstaję.
Wchodzę do łazienki, zapalam światło
Aha, nie ma światła
Robię swoje po ciemku. Nie wiem nawet jak wyglądam.
Wchodziłem do łazienki z 6 razy po coś i za każdym razem włączałem światło. Dziwny nawyk. Ciekawe te odruchy bezwarunkowe.
Kawy se narobić zechciało. Wsypuję, ubijam, kolbę wkręcam do ekspresu. Klik i czekam krzątając się. Po dłuższej chwili myślę sobie, że chyba tej kawy nie nastawiłem. Podchodzę do automatu i klik znowu. Robię śniadanie. Gdzie ta moja kawa.
Aha, nie ma światła
Ok. Mam tygielek to sobie naparzę na kuchence. Hmmm, pstryczek nie działa, bo jest na prąd i nie mogę odpalić palnika. Zapałki jakieś wilgotne. Cholera po co palenie rzucałem.
Myślę sobię rybki se upiekę na obiad. Odkurzę.
Aha, nie ma światła
Jak żyć? Jak żyli ludzie drzewiej? Jak w jaskiniach odkurzali? Jak internety przeglądali? A jak grzali? Ciekawe. Szkoda, że nie ma prądu, to można by wehikuł czasu włączyć.
Mnie najbardziej przejął zamrażalnik. Cholera, rozmrożą się rzeczy. Pierogi zjadłem na drugie śniadanie. Już się puściej w zimnym schowku zrobiło.
Telefon się podładował ciągnąc od lapsa, który i tak za chwilę padł.
Słaba akcja bez tego prądu.
Znowu zechciało mi się poodkurzać. Posprzątałem wszystkie zbędne rzeczy z podłogi i z blatów i stołu.
Aha, nie ma światła
Dobrze, że woda ciepła jest i można się popluskać. Świeczkę sobie zapaliłem w łazience, robiąc nastrój taki.
Bez prądu da się żyć. Ale troszkę tylko. Gazy odpaliłem i nagotowałem jak nigdy. Ryba w zalewie octowej, zupa rybna, kasza gryczana. Chciałem okap włączyć, żeby pochłonił zapachy
Aha, nie ma światła
Chciałem sprawdzić, o której nastawiłem kaszę. Patrzę na zegarek na piekarniku.
Aha, nie ma światła
Zmyłem na mokro parapety i przetarłem meble. Da się bez prądu żyć! Jedyne minusy – (prawie) czysta chata i przeczytane książki. Nuda, nie?
Dobra lecę po mój łańcuch do mojego nowego roweru! I chyba zupę czas wyłączyć, bo 5 godzin pyrka już. Dobrze, że ten gaz nie na prąd, uff.
Prąd właczyli po 15, ufff. Żyję.
Nauczyłem się dziś dwóch rzeczy. Pierwsza, to to, że nie wiem w jakiej pozycji kontakt światła jest włączony i wyłączony. Jak się pojawił prąd, to zapalił się kinkiet. Zaświecił znaczy. AAA, co za historia! Wyszedłem ja ci kiedyś za dnia z domu. Wracałem wieczorem. Patrzę, światło się w mieszkaniu pali. Złodzieje! – od razu pomyślałem. Ale na szczęście nie. Drugie co się dziś nauczyłem, to to, że nie nauczę się nigdy w jakiej pozycji kontakt jest włączony, a w jakiej wyłączony.
Niech moc będzie z wami! Dobrej środy popielcowej wszystkim. Otrzepcież szaty.