lato
“lato, lato wszędzie”
ten wpis zrozumieją tylko ci, którzy mnie znają. Lato w końcu pokazało swoje ludzkie oblicze! Czasem wiatr, czasem deszcz, czasem lekki podmuch. Słońce skrywa się za chmurami. 15 stopni! Czuję, że ja żyję. Mogę w końcu pełną piersią odetchnąć.
Ale. Muszę być sprawiedliwy. Lato w tym roku jakoś mało żarliwe było. Nowy wiatrak nabyłem z końcem czerwca. Zakręciłem nim w sumie z 5 razy? Mało. Ale wystarczyło, żeby się wiatrak zepsuł. Przestał rotować, a obracanie się wiatraka dosyć istotną cechą jest. Timer też jakiś nie taki. Widocznie 120 minut w Lidlu trwa dużo krócej, bo wieżyczka kończyła pracę coś ciut po ponad godzinie. Nie polecam zakupów AGD w Lidl.
A może nie pociłem się tak, bo:
– po pierwsze, primo – nie palę! Po żmudnych badaniach w ostatnich latach, które nic nie pokazały, pojawiła się teza, że pocę się, bo palę. Już nie kurzę i faktycznie ciut mniej się pocę. Ale może dlatego, że nie było upałów strasznych?
– po drugie, primo – może się nie pocę, bo szałwię piłem? Pani profesor, z którą wspólnie cierpimy w żarach, w ramach pomocy bliźniemu wysłała mi zioła oraz zaparzacz. Piłem regularnie przez ponad 2 tygodnie. Jakoś przypadkowo przestałem, bo Lwów, bo Islandia. I się okazało, że słusznie, bo nie można zbyt długo pić szałwi.
Wywiesili na bloku ogłoszenie – kolejna zbiórka ubrań. Zawsze staram się partycypować. Zawsze mówię sobię wtedy, że czas wyczyścić szafę. Wywalam wszystko na podłogę i zaczyna się selekcja. Przebieram, wybieram i się okazuje, że tego żal, w tamtym może w końcu wyjdę, za duże nie znaczy, że nie dobre i takiem tam inne rozterki. Zawsze kończy się wybraniem 2, góra 3 rzeczy. I to najczęściej jakieś stare skarpety albo podkoszulek.
Teraz otwieram szafę i patrzę, że na wierzchu mam 4 pary krótkich portek.
– Kurczę, upały już raczej w tym roku nie grożą – stwierdziłem w zadziwieniu. „Kiedy ja będę nosił te spodenki?“.
A w sumie kiedy ja nosiłem w tym roku te spodenki.
Te zielone nałożyłem raz – jak Państwo na K. podjechało pod dom i przekazało mi klucze Słodkokwaśnej, która często coś gubi i zapomina. Państwo na K. wyjeżdżało na wieś, a ja miałem później wizytę u Słodkokwaśnej, więc logiczne było pomóc w oddaniu kluczy. Pamiętam ten dzień, bo wtedy ubrałem się na zielono. I podsumowałem się nawet, że wyglądam jak drzewo (chyba nie wytrzeźwiałem jeszcze). Także zielone portki miałem na tyłku krótko.
Te drugie, z odpinanymi nogawkami, użyłem dwa razy – jak szedłem po morzu/zatoce z Gdańska do Sopotu i z powrotem, i jak wspinałem się w górach. Jestem fanem odpinanych nogawek w spodniach. Niektórzy bardzo nie lubią takiej opcji. Hm, ludzie so dziwne.
Trzecia para mnie pozytywnie zaskoczyła, bo kompletnie ich nie pamiętałem. Kupiłem je w listopadzie 2016 na Mieście, jak wybierałem się do Południowej Karoliny i do Sawany w Gruzji. Raz miałem na sobie.
A czwarte spodenki chyba mnie znienawidziły po tym, jak powiedziałem – ooo? I jeszcze to! Kompletnie zapomniałem, że was mam.
Także znowu z szafy nic nie wyleciało.
Żarliwe lato było (na szczęście) krótkie. Pewnie za rok będzie masakra.
Wczoraj wychodziłem na rower 3 razy.
Pierwszy raz – wychodzę, jadę, jestem na rogatkach Sadyby i zaczyna pokapywać. Ok, zmiana planów. Zrobiłem zakupy spożywcze. Wychodzę ze sklepu, ładna pogoda. To szybko do domu, zostawiam zakupy i wybiegam na rower znowu.
Drugie wyjście – wylatuję z domu, kręcę pedałami i jak byłem przy Biedronce, przy Nałęczowskiej, znowu coś zaczęło siąpić. No dobra, zakupy do picia zrobiłem. Wychodzę ze sklepu, pogoda taka sobie. Wróciłem do domu. Wystawiam rzeczy z pelcaka i patrzę, że coś za oknem wygląda optymistycznie. Czyli deszcze w sobotę są krótkie, przelotne, ne ma co płakać. Trzeba karpę diem.
Wyjście trzecie – kręcę. Lecę na Wilanów. Tam na skuśki za pałacem odbiję w lewo i dotrę do Wisły. Po wale przejadę do trasy Siekierkowskiej i wrócę do siebie. Ale przy Biedrze znowu zaczęło padać. Ale myślę sobie, że popada, popada i przestnie. Po 30 minutach w deszczu dobiłem pod blok. Chyba jak wbijałem kod na domofonie, to już nie padało. Ale rowerowanie zakończyłem już tego dnia. Słaba przyjemność.
Ale dziś z kolei było super – 15 stopni, zero deszczu i co najważniejsze – PUSTO na ścieżkach rowerowych!
“summertime, time, time, child, the living’s easy”
2 komentarze
re
taaa, hitem było Twoje pytanie – a to w Łodzi pada? ojej, bo chce wyjść (w Warszawie) na rower….;-)
mdobrogov
I wyszedłem! 3 razy w sobotę i raz w niedzielę ??