• mask off

      Ten nowy blog zaczyna mi się nudzić. Myślałem, że będą fajerwerki. Że miliony mi się zlecą czytać. Ale nie. Jak krew z nosa mi idzie. Jeszcze 83 posty czekają na import. Gdybym wiedział, że to tak będzie wyglądało, to bym się w życiu na to nie pisał. Dziś nawet udało mi się swoją własną stronę zablokować. Brawo ja. Muszę się jeszcze wywiedzieć jak zalogować się na swojego gravatara, bo coś nie chce mnie wpuścić. Trzeba uważać z tym prowadzeniem swoich stron www na każdym kroku. Życzliwych pełno ze swoimi motywami, plug in-ami i innymi. Wszystko ma swoją cenę. Trzeba uważać.   Cieszę się, że ten durny zakaz zakrywania twarzy…

  • brawurowa bladź, czyli mój pierwszy raz po raz drugi

    Ostatnia scena już, dramatyczny akt Wysmakowany kicz, płakać mam czy się śmiać? Niepojęty grzech, czas ucieka tik-tak, tik-tak Trąci chłamem, gdy czekam na mój znak   Hejka kochani! Jestem. Nadaję. W pierwszych słowach pragnę podziękować za pomoc i za wsparcie Słodkokwaśnej, który mnie rozdziewiczył, trzymał za rękę i poprowadził przez meandry zakładania własnej strony. A ciężka jest to droga. Taka fanaberia mnie naszła. Żeby mieć własne strony. Ileż mnie to zdrowia kosztowało? A ileż hajsu? Mogłem zostać na wordpressie i wykupić u nich jakiś pakiet. 14 zł/miesięcznie za jeden adres (czyli bez mała 400 zł/rok za oba blogi). Mógłbym wtedy mieć adres taki, jaki sobie zawinszowałbym. Albo w ogóle nic…

  • legendy (nie)miejskie

    Candyman. Candyman. Candyman. Ależ jam się bał tego horroru. Dobra opowieść. I czy wy wiecie, że nigdy w życiu nie wypowiedziałem do lustra trzy razy tego słowa!  Ale Beatlejuice już tak. I głowa mała! Nic się nie stało. Bummer. Czyli legenda (nie)miejska. Czarna wołga! Oj to było straszne. O co chodziło z tym autem? Że dzieci porywała? Ale, że co? Chodziło o to, żeby się od domu nie oddalać, czy żeby nie bawić się przy drodze? Daleko od szosy. Uwielbiałem ten serial. Ponoć ta Ania pracowała na tym samym uniwerku co pani prof. ze Szczecina. Ja się czarnej wołgi bałem. Babcia Stasia straszyła nią. Właśnie. Czy nadawanie imion może być…

  • green kuchnia

    nie, nie żadne tam vege, czy eko. Kuchnia mi zakwitła. Zielono jej. Miałem pisać wczoraj, że ładny dzień mamy. Że ja wolę moją mamę. Że wszystkie dzieci nasze są. Ale nie zdążyłem. U Słodkwaśnej się relaksowałem. Podjedli, pospacerowali, pooglądali Ozarka i Konia BoJacka. Wracając uberem jeszcze pogawarił z panem Davronbekiem z Tadżykistanu. Dziwnie się teraz jeździ tym przewozami. Ni to zdezynfekowane, ni to czysto, ni to w maseczce, ni to co tam jeszcze. Pan podpowiedział, że z Warszawy to przez Moskwę lub Turcję się lata … do Taszkientu. A stamtąd, to już tylko 100 km autobusem za 8 zł. Aha, i w lato żarko – 40 stopni. Powiedziałem panu, że dla mnie żarko to jak jest…

  • the end

    Kurczaczki, ciasto francuskie mi nie wyszło, a widelec spadł z talerza do kosza! Wnioski? – schować kosz z powrotem do szafki  – nie rozciągać tak ciasta, bo się podziurawi – duchy wróciły i czegoś chcą Wpis miał się nazywać „nic nie może przecież wiecznie trwać”, ale coś mi zaświtało, że już coś takiego popełniłem. O tu jest. Tych wpisów mam ze 40, a jednak wiem, co się w nich mieści. Właśnie. Ile ja mam tych wpisów. Adnu sekundeczku. Bzzz pii uuuu grrr brrr, mam już. To jest 360 post. To jest the end, czyli koniec. Rozmawiałem 21 maja z moim serdecznym kolegą ze studiów, którego nazwę tu, hmmm, Arek-Zegarek (sorki…