• ostatnio często zaglądam do …

    słoika. Jakoś nie mogę zabrać się za wspominki o eksploracji zach-pomu. Dziś na sam przód zabrałem się za śniadanie. Truskawków sobie wczoraj nakupiłem. I chudego twarożku. A to dlatego, że jogurt mi się ostał. Zawsze jak jestem w Sokółce, to kupujemy sobie słoiki z domowym jogurtem. Muszę się Słodkokwaśnej dopytać o nazwę tej cukierni. No py-szo-ta! I tak od kilkunastu dni zaglądam do słoika. Jedna łyżeczka, dwie łyżeczki, no ze trzy łyżeczki. Do tego owoc, twarożek, otręby owsiane lub inne (cholera, zapomniałem dziś dosypać!). Śniadanie lekkie, pożywne, dobre, smaczne (serio, to co do dwóch pierwszych zalet to nie wiem. Zgaduję). Przed wyjazdem otworzyłem ostatni słoik. Większość zdążyłem zjeść, ale pomyślałem…

  • budyń

    Nie. To nie będzie wpis o miłościwie nam panującym Sebastianie. Chociaż? Tak się „zapasłem” (narobiłem zapasów znaczy) w czasie tej pandemii, że w końcu postanowiłem na nowo odkryć światło w lodówce i zrobić miejsce w szafkach. Nie, nie robiłem specjalnie zapasów. Po prostu jak jestem prawie codziennie w sklepie, to zawsze coś wezmę albo z ciekawości, albo na spróbowanie. Dziś padło na budyń. Ha, kiedy ja ostatni raz robiłem albo jadłem budyń? Jak jakiś szkrab byłem. Z kilkanaście lat pewnie temu, jak nie kilkadziesiąt. Budyń kupiłem przed Wielkanocą w związku z pieczeniem sernika. A, wezmę 3 opakowania – pomyślałem wtedy. Nieużywający za bardzom cukru jest, także dałem na koniec miodu. Jedna torebka…