to były piękne dni
Już czas. Czas ruszyć dalej. Do Warszawy przeprowadziłem się 1 lipca 2004 roku. A właściwie 30 czerwca wspomnianegoż roku. W Portugali europejski czempionat w nogę się dział. CR7 się objawiał światu. To były piękne dni. Nie zapomnę nigdy tego, że przygarnęło mnie Państwo z Europy na K. do siebie. Na Ochotę. Mieszkałem 2 miesiące, bo w końcu zrozumiałem, że środowe dodatki wydania Gazety Wyborczej pod nazwą DOM zostawiane na stole kuchennym, to nie przypadek, nie aluzja, a … motywacja. Do tej pory się z tego śmiejemy. Dzięki wspomnianemu Państwu, po kilku miesiącach, a właściwie roku, trafiłem na Sadybę. Bo ich znajomi akurat sprzedawali mieszkanie. I pomyśleli o mnie. Kompletnie nie miałem pojęcia, co i gdzie jest Sadyba. Oczywiście serial Klan rozreklamował to osiedle. Pojechałem z panem od Państwa z Europy na K. (a tak się składało, że właścicielka, to koleżanka Pani od Państwa z Europy na K.) i tak nonszalancko się po chacie rozejrzeliśmy. Przed wejściem ustaliliśmy, że mam się nie zachwycać chatą, żeby mieć miejsce na negocjacje. Chcieli 130 000 zł! Strasznie zagracone mieszkanie mieli.
A 5 lat wcześniej byłem z Panem od Państwa z Europy na K. na bowlingu, czyli kręglach. Ja wtedy byłem przyjezdny, dopiero miesiąc, czy dwa na stażu w stolicy. Kolega wybrał Sadybę. Kompletnie nic mi to nie mówiło. Pojechaliśmy, nie zagraliśmy, bo albo nie było torów wolnych, albo nie można było kartą płacić, a my hajsów nie mieliśmy. Wyszliśmy na autobus. Chyba musieliśmy stać na przystanku przy cmentarzu. Pamiętam, że rozejrzałem się i pomyślałem – gdzie ja kurwa jestem? Co to za zadupie? Chyba nie byłem świadomy, że na Sadybie jestem. Ale jestem pewien, że gdybym nawet wiedział, to i tak nic mi by to nie powiedziało. I się okazało, że po 5 latach, to miejsce stało się moim miejsce na Ziemi. Pamiętam też jak w wieku 29 lat czytałem w pracy artykuł na Gazeta Mężczyzna (?) o 30-latku, który płakał, że ma nawiedzone mieszkanie, bo mieszka sam koło cmentarza. Na głos czytałem. Pan się bał. Uważał, że ma duchy w domu. Boki z koleżanką zrywaliśmy. Śmieliśmy się z niego, że jakiś nieogar z niego. Po długim czasie dotarło do mnie, bo ja pamiętam takie sceny z życia mego, że ja mieszkam ze 100 metrów od cmentarza i też mam 30 lat. A o duchach w moim mieszkaniu już pisałem. Ale nie beczę z tego powodu. Fajnie jest mieszkać w nawiedzonym domu.
1 września 2005 roku Maciusiek się wprowadził na Bonifacego. Po kilku latach dotarło do mnie, że imieniny Macieja i Bonifacego są w tym samym dniu – zimy ogrodnik. I to mnie scaliło z tym miejscem na wieki. Przekonało mnie to ostatecznie, że Sadyba to moje miejsce na tym padole.
Opowieści miałem tu co nie miara. Pisałem o nich. Po prawie 20 latach chcę się przeprowadzić. Kawalerka to jednak za mało. Ale nie chcę daleko szukać nowego lokum. Stegny to ewentualnie ostateczność. Szukam jednak na Sadybie. Fajnie by było zostać na Bonifacego. Na oku mam mieszkania vis a vis ulicy, ale cholera nikt banerów „sprzedam” nie wywiesza. Szukam dalej. Ceny powalają. Ale bądźmyż pozytywni. W ubiegłym tygodniu oglądałem coś przy ul. Powsińskiej. Spodobało mi się nawet, ale dotarło do mnie, że czas sprzedać moje gniazdko, żeby szukać czegoś nowego. Jak znajdę coś konkretnego, to już będę konkretny. Kredyt w Banku na pozostałą część dostanę. Ale o tym cii, bo to tajemnica bankowa.
Wysłałem dziś maila do pośrednika nieruchomości z opisem mojego gniazdka i zdjęciami. Czas ruszyć dalej. Ale imprezę pożegnalną zrobię. Ze względu na metraż robiłem dwie parapetówki. Na jednej było nawet 16 osób. Czyli lechutko ponad 1m2 na osobę w salonie. Ech, będę do końca życia wspominał moje mieszkanie na Bonifacego. To były piękne dni.