ostatnio często zaglądam do …
słoika.
Jakoś nie mogę zabrać się za wspominki o eksploracji zach-pomu. Dziś na sam przód zabrałem się za śniadanie.
Truskawków sobie wczoraj nakupiłem. I chudego twarożku. A to dlatego, że jogurt mi się ostał.
Zawsze jak jestem w Sokółce, to kupujemy sobie słoiki z domowym jogurtem. Muszę się Słodkokwaśnej dopytać o nazwę tej cukierni. No py-szo-ta!
I tak od kilkunastu dni zaglądam do słoika. Jedna łyżeczka, dwie łyżeczki, no ze trzy łyżeczki. Do tego owoc, twarożek, otręby owsiane lub inne (cholera, zapomniałem dziś dosypać!). Śniadanie lekkie, pożywne, dobre, smaczne (serio, to co do dwóch pierwszych zalet to nie wiem. Zgaduję).
Przed wyjazdem otworzyłem ostatni słoik. Większość zdążyłem zjeść, ale pomyślałem sobie, że zostawię – dokończę po powrocie – pomyślałem.
Wczoraj wracam, otwieram lodówkę i się nie dziwię. Pusto. No w sumie, czemu miałoby być pełno. Odkręcam słoik, zaglądam i nie wiem. Waham się. Niby dwa tygodnie temu otwarty, od 9 dni niezaglądane było. To dobre to, czy nie?
No kilka razy zaglądałem do słoika i wszystko, niepodejrzanie, białe było.
I w takich wątpliwych, niepewnych sytuacjach zawsze na pomoc przychodzą mi różne znajome osoby. Wczoraj padło na mikrobiologa. Pytam się hamletowo – jeść, czy nie jeść?
Jezeli nie splesniał to dobry – słyszę w błyskawicznej odpowiedzi (pisownia oryginalna).
Jak ja lubię takie proste odpowiedzi. Wszystko jasne!
Bo z pleśnią mam tak. Kiedyś usłyszałem, że jak na miękkim się pojawia meszek, to całość wyrzucamy. Jak na twardym, to odkrawamy i jemy. I ja tej zasady prostej się trzymam. Ale Wielki Pe ostatnio mi zaburzył mój spokój mówiąc – a sery pleśniowe jesz?
Idę zajrzeć do słoika znowu. Mlask!