prawdopodobieństwo, że zagładzimy się …
właśnie. Matury za pasem. I ten nieszczęsny egzamin z matmy. Ja akurat lubiłem Królową Nauk.
Policz prawdopodobieństwo, że …
Jakoś akurat nie byłem fanem tego typu obliczeń.
Wczoraj w radio 3-5-7 w programie „Co państwo na to?” zadano pytanie – Czy będę płakać po ludzkości?
Rozdebatowano się. Przez 60 minut telefonowali słuchacze. Różne ludzie dzwoniły i przedstawiały swój punkt widzenia. Spodobała mi się wizja pani o imieniu … nomen omen … Kasandra. No taka złowróżbna prorokini z pani słuchaczki. Wiadomo, imię zobowiązuje. Pani Kasandra przepowiedziała, że przy swojej pomocy lub bez ludzkość wymrze i tak. Mała różnica jest taka, że ze swoją pomocą zrobimy to ciut szybciej. Podparła się przykładami z historii świata. Wszystko ma swoje miejsce i czas. Dinozaury wyginęły. Różne gatunki są tylko wspomnieniem. Na nas też przyjdzie pora.
Sonda w radio pokazała, że ponad 60% słuchaczy nie będzie płakać po ludzkości. Jakoś mnie to nie dziwi.
Jesteśmy pasożytami.
Według naukowców Uniwersytetu Oksfordzkiego (ponoć studium z 2008 roku), szanse, że do końca tego wieku jakaś katastrofa zniszczy całkowicie ludzkość wynosi 15 procent. Prawda, że niemało?
Ależ bądźmy optymistami. Człowiek doprowadzi do częściowej autodestrukcji cywilizację znacznie wcześniej. Według klimatologów, do 2050 roku mamy szansę podnieść temperaturę na Ziemi o 3 stopnie C. Następstwem tego będą potężne susze, zniszczenie lasów Amazonii, znikające lądy, pożary. Około 1/3 lądów stanie się pustynią. Wojny o wodę i żywność nas czekają.
Jesteśmy pasożytami. Choć pasożyt czerpie, ale stara się nie zabić szybko, bo wie, że wtedy sam zginie. Człowiekowi ta wiedza jest najwyraźniej obca.
Cóż, świat jest stary … jak świat. Ma ze 4 i pół miliarda lat. Także nas czas na naszej planecie to takie mrugnięcie oczkiem dla Matki Ziemi.
Eksplorujemy zach-pom., czyli post germańską Polskę. Choć co to za Polska, skoro to nasze dopiero od 1945 roku? Napiszę pewnie kilka słów o tej wycieczce. Nie chcę mieszać wątków.
Osiedliliwszy się w Kwakowie. To taka wioseczka pośrodku niczego. Koniec świata.
14 domostw i 1 blok o konweniencji czarnobylskiego budynku po 26 kwietnia 1986 r.
Do takiej mało głównej drogi jest z kilometr. Dróżka wąska, wyasfaltowana w większości. Widok ładny – pola, laski (drzewa w sensie), stare zabudowania. Ilość śmieci mnie zaskakuje. Skąd? Kto? Jak to? Butelki po wódce, piwie, napojach, torebki foliowe, pudełka po fajkach. No nie mogę pojąć. Wielki Pe mówi, że w jego zagajniku brzozowym znalazł raz kawałek … wieńca pogrzebowego. Ja we wspomnianym lasku znalazłem kilka puszek i butelek po piwie. A w tej części wsi są tylko 4 posesje i koniec mapy. No to kto to zrobił ja się pytam.
15% to niemałoż, prawda? Sami się zagładzimy.
Mee i Bee chyba mnie zapomniały, bo jak się zbliżam, to spieprzają. Choć chyba ich instynkt zwierzęcy czasem zawodzi. A może to głód i pragnienie stępiają ich ostrożność? Aha, ochrzciłem zwierzątka. Nie mogłem wpaść na nic fajnego. Wiadomo, jak ktoś ma kotki, to jest to Filemon i Bonifacy. Jak ktoś ma pieska, to nazywam go Fafik. A baranki? Skoro owieczka robi „mee”, a baranek „bee”, to nazwałem je (odpowiednio) Mee i Bee. Chyba im się spodobało. Staram się czasem z nimi rozmawiać, ale mój wschodni akcent jakiś niezrozumiały jest. Moje „mee” i „bee” brzmią jakoś niebaranio.
Raz wyrzucam ja sobie bio śmieci do kompostownika. Obok pasą się Mee i Bee. Jak mnie owieczka zobaczyła, to bez chwili zastanowienia, wyrwała w radosnych podskokach w moim kierunku. Po pierwsze – chyba jej się trawa znudziła, no bo ile można tego zielonego jeść? Po drugie – jak zobaczyła wiadro, to pomyślała, że jakieś ambrozje mam dla nich. Baran też szybko skumał i zawtórował owieczce. Zwierzątka stanęły jak wryte z 2 metry ode mnie, chyba uśmiechając się. I się gapią. Mówię ja do nich:
Mee i Bee, to są bio śmieci i popiół z kominka. Macie dane w korycie. Idźcie i jedzcie z tego wszystkie.
Nie skumały barany. Dalej stały jak wryte i tylko te swoje „mee” i „bee”. No barany.
A baran dodatkowo, notorycznie wywraca pojemnik z wodą! No co za baran. Ciekawe, czy one przeżyją, jak człowieka zabraknie? Zimą nauczyły się jeść śnieg. To znaczy pić. Teraz jak baran beczy przy pustym wodopoju, to znaczy, że trzeba wlać im. Ale Wielki Pe mówi, że powinny z trawy się napić. Chyba za dobrze barankowi i owieczce. Zginą jak nic bez człowieka. A owieczka jakoś dziwnie zaokrąglona. Hmmm. Baranek poczuł wiosnę? Czy ta się obżarła za bardzo? W połowie maja czeka ich spotkanie z fryzjerem.
Dziś wyjątkowo baran podszedł do mnie pierwszy. Owieczka się czaiła dwa kroki dalej. Myślę sobie – oho, pewnie głodne bardzo, skoro baran miał odwagę do człowieka się zbliżyć.
Ale patrzę na koryto i widzę, że mają dane. Hm, to chyba baran odważny jak przez płot człowieka widzi. Normalnie spieprza pierwszy i chowa się za owieczką. Dały się nawet dziś sensownie sfotografować. I jak tu je teraz zjeść? Takie słodkie mordki. Mee i Bee.
Mam! Siedząc pod jabłonią spadło mi jabłko na głowę i mnie olśniło. A może siedząc w wannie mnie olśniło? Eureka! Skoro baran ekstraordynaryjnie się na sam przód pcha, to znaczy, że chroni swoją kobietę. Czyli owieczka przy nadziei! Ponoć najwięcej jagniątek przychodzi na świat wiosną, czyli jakoś teraz. A ten baranek na takiego niezorientowanego i niezainteresowanego wyglądał zimą. No cicha woda.