życie

a po jedenaste …

 

Nie dam. Nie popuszczę. Nie dopuszczę. A po złości!

Czyli „oto polska cała nasza”. Ło ho ho ho.

 

Zabierałem się za pisanie od wielu dni. Już nawet miałem wymyślone tytuły wpisu. Ale wszystko padło.

Miało być „jak mag jakiś” albo „straciłem swoją maskę”.

 

Pranie urządzałem. Wrzuciłem swoją białą maseczkę. Bo często piorę, bo prasuję, bo zabijam nań zarazki. Rozwieszam pranie i idę spać. W nocy się budzę w potach. Gdzie jest moja maseczka! – krzyczę. Aaaa. Uprana! – uspokajam się i zasypiam. Budzę się znowu – nie pamiętam, żebym rozwieszał!

Rano wstaję, przeglądam suszarkę i nie ma. Zaglądam do bębna i nie ma. Hm, a może nie włożyłem? – pomyślałem. Ale nie. Pamiętam przecie. Jak wrzucałem maseczkę do prania, to akurat przechodził tatuś Halinki. I jeden oficer też wrzucał. Wysoki – wysoki, taki wysoki, że jak wrzucał to kucał. I jechała taksówka i powóz. I krowę prowadzili…i trąbił autobus. I szły jakieś 3 dziewczynki. Jak wrzucałem maseczkę do skrzynki.

Ale jednak nie było!

Przetrzepałem jeansy. Nie ma. No nic. Trudno. Przepadło. Ale i tak się to w końcu znajdzie – powiedziałem do siebie.

No i jak zbierałem pranie następnego dnia, to jak przetrząsałem t-shirt z Austin, to z rękawka wypadła maseczka! Ta-dah i ło ho ho ho! Taki mag jestem! Mażek właściwie. Bo czary to takie średnie były. Maska się odnalazła. I całe szczęście, bo ta zapasowa jest ciasna. Jak zakładam, to mi się w oczy wżyna.

 

Weekend się udał przepysznie. Barka Wynurzenie i knajpa Makrell. Oj pyszne rybki i inne takie tam. Po głównym napitku zaproponowaliśmy sobie El Classico – wódka z energetykiem, czyli samo zło. Nie było to ani mądre, ani dobre (Nie mieli RedBulla). Ale cóż. Przeżyliśmy. Niedziela była piękna i terapeutyczna. Rower zawsze pomaga na przewietrzenie głowy. Wdarłem się ostatnio na niedokończony jeszcze Most Południowy (im. Zimnego Leszka? Oj coś czuję. Że Matołusz i Dupa mogą zaproponować taką nazwę). Fajny mostek. Szeroki. Ale do Wisły nie da się jeszcze dojechać. Pilnują. A jak nie pilnują, to są ekrany. Ponoć most z najdłuższym dojazdem.

Przed dotarciem do knajpy postanowiłem definitywnie rozstać się z Veturilo. Koszmar. Wiecznie coś nie tak. Albo z wyciągnięciem roweru (czasem), albo z oddaniem (najczęściej). A najbardziej do szewskiej pasji doprowadzają doprowadzały mnie dwie rzeczy:

– nie jesteś na stacji rowerowej (WTF!)

– są wolne stoiska, nie możesz zwrócić roweru (nie ma!)

Także po sobotniej wpadce, pożegnałem się z rowerem miejskim. Hulajnogą będę jeździł!

 

Na piątek na mecz zaprosił kolega do siebie, do knajpy. Przyjdziesz na mecz? – pyta mnie. Ja już wiem, że się nie pyta, kto w co gra, tylko się potwierdza i jeszcze ewentualnie utwierdza – będzie Leszek, czy pijemy piwo?

Był Leszek, fan nie piwa. Tym razem był samogon. A jak się skończył, to i piwem Leszek nie pogardził. A mecz słaby. Chyba. Nie pamiętam.

 

Dziś byłem świadkiem 11-ego przykazania. Nie dam, nie popuszczę, nie będziesz miał lepiej ode mnie.

Stoję na przystanku na Dolnej (w kierunku za miasto, czyli Wilanów). Zatoczka długa, spokojnie zmieszczą się ze 3, jak nie 3 i pół autobusu. Na przedzie zatoczki stoi taxi, a w połowie jakiś dostawczak (tam jest kilka straganów i kioski, także trzeba jakoś zaopatrywać). Podjeżdża jako pierwszy „Pińcet plus”, a za nim pojawia się 116. Gdyby ten drugi autobus chciał, to by się spokojnie zmieścił między 503, a dostawczym. Ale coś kierowca nie chciał się wpasować i tak się czaił, jak czajka jaka. Pierwszy skład zebrał pasażerów i zaczął udawać, że jest taki biedny i nie może wyjechać. Zaczął napierać na taxi. I tak co chwilę – osobówka odjeżdżała na z pół metra, a autobus udawał, że wyjeżdża z zatoczki i się zbliżał do taxi. Żałuję, że nie zacząłem tego nagrywać. Ciekawe, czy policja zarekwirowałaby mi ewentualnie telefon, jak dowód rzeczowy numer 1.

I tak po kilku podjazdach autobus włączył awaryjne, otworzył drzwi i wypuścił pasażerów. Czyli rąbnął w taksi. Oczywiście to było takie kontrolowane puknięcie, po złości. Jak mijaliśmy „wypadek”, to widać było, że nie stało się nic. Ale policja pewnie przyjechała i mandacik pewnie dała. Nie wiem, czemu pan kierowca autobusu taki uparty i zawzięty. Nie dam, nie pozwolę, moje to.

Kierowca taksówki mógł w sumie podjechać za pierwszym razem aż tak daleko, żeby ten nieszczęsny autobus mógł wyjechać. Eh, my Polacy. Tylko tych pasażerów szkoda, bo to skład na Ursynów był. 99% innych linii leci prosto na Sadybę, Stegny, Wilanów i Powsin.

I ktoś może zapytać, co ja robiłem na przystanku autobusowym? Wracałem z biura. Mam dosyć siedzenia w domu. I jak nigdy cieszy mnie widok jak podążam do starego i śmierdzącego biura. Jeszcze pół roku temu na widok Pałacu miałem złe skojarzenia. A teraz? Proszę bardzo – piękne niebo, pałac i księżyc.

 

Na klatce toczy się wymiana dobrami. Choć w niedzielę myślałem, że coś zdechło. A ta jakieś futro była. Jak rzuciłem okiem niedbale, to myślałem, że

Coś tam było! Może człowiek! Może!

Już miałem zapytać, czy w porządku wszystko. Ale drugi rzut oka stwierdził, że to pies jakiś. A jak się przyjrzałem z bliska, to już wiedziałem, że to futerko ktoś wywalił.

 

I szkoda, że nie mam nadal długich włosów, bo bym se loki nakręcił.

Eh. Zapuszczać?

2 komentarze

  • ulatx

    dopiero teraz ten wpis widziała ! jak słowo daję wcześniej go nie było, a sprawdzała dziś rano..
    Ale ja nie o tym ;)))) musisz koniecznie zapuścić
    znowu taaaakie długie włoski – taka Francja elegancja !
    ( i wyglądasz jak Viggo Mortersen ) ??

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Leave the field below empty!