muzyka,  życie

ac piorun dc

Choć nie widać mnie, ja klnę się, że serce me bije i ludzi kochać spieszę.
Rad bym wszystkich was sumiennie uściskać, ale przebicie może być i zaczęłoby błyskać.

Lubię Lao Che. W tym roku zaczęli trasę pożegnalną. Ale dzięki koronce musieli ją przełożyć. To może poszukam biletów na 2022? 

Fakt o mnie numer kolejny.

Bardzo dużo chodziłem na koncerty. Na niektórych artystów po kilka razy. Ale jakoś ostatnio nie chodzę bo:

– dowiaduję się po fakcie, że ktoś był

– drogie bilety

– jakoś mi się nie chce

Na czym byłem ostatnio? 

Editors? Czy Dead Can Dance w czerwcu 2019? Nie pamiętam już.

Na początku roku myślałem o kupnie wejściówki na zobaczenie Pearl Jam. Nigdy ich nie widziałem, a kilka razy mogłem, bo często przyjeżdżają. Ale porachowałem sobie. Bilet ponad czysta złotych. Dojazd, jakiś nocleg, wikt. Plus to i tamto i się robi bez mała tysiąc.

Nick Cave! To samo. Ale jego to bym z roku na rok zobaczył chętniej niż grunge’owców z Seattle. Na szczęście bilety na Australijczyka sprzedano na pniu, więc dylemat zniknął.

Na Metallicę polowałem rok temu. Wszedłem na stronę ciut przed 10 rano. Mieli się, mieli strona. Mam czekać. Po 50 minutach tego mielenia info, że jest gdzieś tam jeden bilet za horrendalną cenę z widokiem takim sobie. A chciałem iść nie sam. Może i dwa bilety by udało się kupić. Ale nie widzielibyśmy się. I ja cały czas mam opór przed Narodowym. 

Kupiłem za to bilet na Alanis Morissette. I mam szczerą nadzieję, że odwołają. Bo jakoś nie czuję tego koncertu. Lubię tę artystkę. Jej kilka płyt znam na pamięć. Ale te ostanie dwa albumy nie były nagrane dla mnie. Pożyjemy, zobaczymy. Październik się zbilża.

A właśnie. I tak miałem ten koncert odpuścić, gdyby …

Google robi jakiś konwent dla lokalnych przewodników z ich map. Należało tylko się zaprezentować, wrzucić jakiś filmik na YT o sobie, odpowiadając czym jest dla mnie przewodnictwo lokalne.

Używajcie mnie dopóty nie wywalą korki

Wylot i all expenses covered by google. Nawet można by było negocjować przedłużenie pobytu. To znaczy zapłaciliby za przelot Warszawa – San Francisco. A na przykład powrót mogliby ustawić na inny termin lub z innego miasta. Ale czas od końca konferencji do wylotu to już twoje zmartwienie i koszt. Dla mnie bomba. Wylot miałby być albo w dniu koncertu Alanis w Wawie albo dzień przed. Także biłem się z myślami. Czas nadsyłania zgłoszeń był do końca marca. Ale już wtedy koronka rządziła światem. Także nici ze słonecznej Kalifornii. Poza tym okazało się, że kumpel się przeprowadził do Chicago (w międzyczasie zachorował na tę zarazę ale już wydobrzał. Kurczaczki, skąd to ludzie łapią? Ja cały czas beztrosko brykam po podwórzu i nie mam. Ale wydawało mi się, że miałem, bo coś łupało mnie w krzyżu pod koniec marca. Może przeszedłem bezobjawowo. Czy może być taki długi nawias w tak krótkim zdaniu?), a para, którą poznałem ze 4-5 lat temu w Waw się dawno już rozstała (miałem niby mieć u nich miejscówkę. Tak przynajmniej mówiła pani koleżanka. A czy mogą być dwa nawiasy, w tak już długim zdaniu?).

Dobra kończę o Kalifornii i o zarazie. Ja miałem o AC/DC pisać. I znowu jakaś maturalna praca mi wyjdzie na 5 stron A5.

Otóż byłem na koncercie AC/DC. Lipiec 2000 albo lipiec 2001. Wtedy co był Big Brother, tylko nie wiem który sezon. 

(Dokładnie) Tydzień po studiach zacząłem pracę w Auchan. Zajmowałem się „kulturą” i miałem do czynienia między innymi z przedstawicielami Wielkiej Piątki – Sony Music, BMG, Warner Music, Universal, EMI.

Później BMG połączyło się z Sony.

PeHowcy (PeHa = Przedstawiciel Handlowy) byli głównie z Waw albo zdalni. Tylko Przemek reprezentujący Universal Music był z Białego i do mnie często wpadał wciskając mi płyty do sprzedaży. Namówił mnie, żebym wziął 200 CD Ich Troje i ich tej płyty co latali z pochodniami. Długo mnie przekonywał, bo to była ogromna liczba płyt. W sumie sprzedałem, jak odchodziłem z Auchan, 8 000 płyt.

Michała Wiśniewskiego aka Polski Marylin Manson poznałem kiedyś … w kiblu. Robili przy MDM-ie w jakimś klubie (na Polnej?) bal z okazji oszałamiającej sprzedaży ich płyty. I wytwórnia postanowiła zaprosić na to wydarzenie swoich kontrahentów. Przemek wziął mnie. Pamiętam, że się schlałem nieźle, ale nie tak jak kolega. Spaliśmy w hotelu MDM, więc daleko nie było. Problemem był powrót do domu, bo ani Przemek, ani ja nie za bardzo nadawaliśmy się na wodzenie maszyną. A wymeldować się trzeba było. 

Gdzieś w kącie, za szafką, uwiję swe gniazdko.
Stanę bacznie na warcie i jakby co, na alarm dam zwarcie.

Ale ja też nie o tym. O AC/DC.

Kolega do mnie zadzwonił z pytaniem, czy nie chcę na koncert AC/DC pojechać? Nie przepadam za tym zespołem, ale wiedziałem, że ten band to legenda i wypadałoby z przyzwoitość ich zobaczyć. Na Joe Satrianim też byłem i żałuję. Pan stał na scenie i na gitarce jakieś “iju iju” wygrywał. Kolega Radek oglądał Joe z zapartym tchem, a ja z jego przyszłą żoną co chwilę na fajka wychodziliśmy.

Koncert AC/DC miał duży plus, gdyż był w Pradze (czeskiej).

Zespół promował płytę „Zajęcza Warga”

i was born with a stiff, a stiff upper lip

Akurat ten kawałek lubiłem i chodził za mną. To się nie dałem długo namawiać.

Po drodze zabraliśmy PeHowca ze Śląska – Darka z Katowic.

W ciągu godziny po przekroczeniu granicy polsko-czeskiej zatrzymał nas patrol i była pokuta – 100 zł polskich w przeliczeniu. Pani podeszła do auta od strony kierowcy i zapytała, jaki tam był znak. Ładna nawet ta Czeszka. Laska nebeska taka. Oczywiście my się zaczęliśmy przekomarzać z panią, a kierowca Przemek się wykłócać. Bo żadnego znaku nie było, niech nam nie wmawia. Po chwili podszedł pan. Stanął przy koleżance przy naszym okienku. Tylko klamrę paska było widać. Tak był wysoki (zapewne się musiał mocno schylać, jak chciał list do skrzynki wrzucić). I to był koniec dyskusji. Zapłaciliśmy i odjechaliśmy w oburzeniu.

Ale to nie był pierwszy raz, kiedy szybko, za granicą, policja czeska łapie Polaków. No nie lubili nas.

Praga fajna. Co tu mówić wiele. Każdy kto był, to wie. A kto nie był, to słyszał. Hotel mieliśmy w dzielnicy 8, czyli daleko. Na zdjęciu wszystko wyglądało świetnie. Na miejscu okazało się inaczej. Czar prysł. Basen nie był wymiarowy. Miał z metr na dwa.

Przy wyjeździe zapłaciliśmy 1 000 koron pokutu za kurenie na pokojach. Przemek musiał rano w łazience zapalić, żeby dojść do siebie. Problem był w tym, że nie mieliśmy już tylu koron. Wysupłaliśmy 900 coś koron i mówimy panu, że złotówkami dopłacimy. Nie chciał. Awantura na całego. W końcu zagarną hajs leżący na stole, machnął ręką, żebyśmy już sobie pojechali.

Koncert był wieczorem, więc cały dzień zwiedzania mieliśmy. Po raz pierwszy zobaczyłem jak po ulicy idzie dwóch chłopców trzymających się za rękę. „Europa” powiedziałem do moich chłopaków. Ale faktycznie te Czechy są jakieś bardziej postępowe niż Polska. Trawę można u nich jarać, a u nas nie.

Cały dzień szukaliśmy golonki. Ale problem był w tym, że nikt z nas nie wiedział, jak po czesku jest golonka. To łaziliśmy od knajpy do knajpy. Przeglądaliśmy menu pijąc piwo. I nic. Po golonce ani śladu.

W jednej knajpie zobaczyliśmy JĄ! Pytam się pana co to jest, jak to się nazywa. vepřové koleno – rzekł kelner. Ale my już nie byliśmy głodni, bo jak tak wcześniej przeglądaliśmy te menu, to coś tam zawsze zamawialiśmy. A to hermelin, a to utopenec. Ale ważne było teraz to, że wiedzieliśmy jak jest ten dań po czesku.

Aaaaa. Znalazłem zdjęcia. Na szczęście podpisane – Praga, 12.06.2001.

Czyli ja byłem dzieciak straszny. A koledzy są o 9 lat starsi, to też takie dzieciaki jeszcze były. Ale wycieczka fajna.

W Pradze nastąpił powrót do whisky. Miałem traumę z lat wczesnostudyjnych. Kraszan nas kiedyś poił czerwonym Johhnie Walkerem. Fuj. Colę cały czas dolewałem. A teraz koledzy zaproponowali whisky. Oponowałem, mówiłem, że nie piję wódy na myszach. Ale Przemek powiedział, żebym spróbował, że jak nie będzie smakowało, to on zapłaci za mnie. Chivas Regal 12 letni wjechał na stół. Tzn 3 szklaneczki wjechały. Jakie dooooobre to było. Wydaje mi się, że ostatni piątek zaczęliśmy ze Słodkokwaśną od Chivasa. Oj. Brr na samo wspomnienie piątku, a raczej soboty. Ale to wszystko przez Anetkę.

Do klubu żadnego nie weszliśmy, bo żony kolegów się zmówiły i nagadały chłopakom, że w praskich klubach nocnych łby użynają. I się przestraszyliśmy strasznie. I uważaliśmy na każdym rogu na siebie.

Wczesnym wieczorem znaleźliśmy nasze El Dorado. Knajpę serwującą tylko jeden dań. Oj. Męczarnia z jedzeniem była. Kilka razy w życiu zdarzyło mi się nie zjeść całej golonki. W Czechach parę razy i w Wawie. Spory dań! Ale mięso smaczne. Raz. A nie. Przeperaszam, trzy razy robiłem golonkę w domu. Pierwszy raz, ostatni raz i o jeden raz za dużo. Jakaś ta świnia za twarda była. I długo, pamiętam, się z tym trzeba ceregielić.

Miejsca na koncercie mieliśmy siedzące. Supportem był Rammstein. Trochę dziwnie wyglądały te pirotechniczne popisy w świetle dnia. Ale jakoś szybko panowie się uwinęli.

Samego koncertu gwiazdy wieczoru już nie pamiętam. Dla mnie te ich kawałki brzmią tak samo. Pamiętam tylko, że wokalista (Brian Johnson) i gitarzysta (Angus Young) o wzroście metr 50 (czyli nikczemnym) latali po tej scenie we wszystkie strony. Szacunek. Wyjazd bardzo udany. Także jakby ktoś pytał, czy widziałem AC piorun DC na żywo, to odpowiadam, że tak i polecam. Teraz chyba Axl Rose z Guns n Roses śpiewa w tym zespole. To nie wiem, czy bym tak poleciał i polecał.

Kurczaczki, w Pradze też dawno nie byłem.

  • W poście wykorzystano fragment utworu Lao Che „Prąd Stały, Prąd Zmienny”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Leave the field below empty!