życie

zarzekam się, że to już ostatni raz

… piszę o naszej klasie. No dobra, może nie ostatni. Umówmy się, że ostatni w tym miesiącu.

Odbieram tyle miłych sygnałów, że tak to było, że skąd ja to pamiętam. 

No ludzie, to dawajcie komentarze, co wy pamiętacie. Będzie wesoło.

Dziś nasza licealna koleżanka, moja wielka fanka bloga, ma urodziny. Także Monia, z okazji … 29 urodzin życzę Ci raz jeszcze wszystkiego dobrego. Nie zmieniaj się, bo cały czas jesteś tą samą Monią, którą pamiętam z lat 90. Uśmiechnięta, otwarta do ludzi, bezpośrednia, rezolutna. Zawsze jak z Tobą rozmawiam, to się uśmiecham. Aha, nie zgadniesz co? Twój tato mnie zagadał na Insta. Chyba najlepsi kumple będziemy. Ale serio, foty ma bardzo fajne. 

To na koniec kilka faktów o klasie C.

Aaaa, Ewa W z domu Z. zadziwia się skąd ja takie rzeczy pamiętam. Zawsze odpowiadam wtedy, że to choroba psychiczna. No bo jak inaczej mam to uzasadnić? Nie mam pojęcia czemu ja pamiętam takie rzeczy. Po prostu zostają w głowie.

Pamiętam jak na wycieczce klasowej do Lądka mieszkaliśmy w jakimś domu PTSM-u. Załamani byliśmy, że jako ostatni weszliśmy i mieliśmy tylko pokoje przy wejściu do dyspozycji. Wiadomo, że najlepsza miejscówka jest na górze, z dala od wejścia, przy którym czuwa opiekun. I się okazało, że Anka poszła na górę, dała nam klucze i poprosiła tylko, żebyśmy drzwi zamykali na klucz na noc. Także imprezy były co wieczór. I na jednym takim spotkaniu Monika ze szklaneczką w jednej dłoni i radiomagnetofonem w drugiej dłoni sobie hasała po pokoju. George Michael wiecznie żywy. A co my wtedy piliśmy? Chyba żubrówka z sokiem jabłkowym. To dziewczyny. A my? Pewnie wódę.

Na jakimś ognisku nasza wychowawczyni powiedziała, że chętnie by się z nami wina napiła. Ale wy nieletni jeszcze jesteście – zakończyła definitywnie wątek i wszelkie nadzieje.

Klasa była wyjątkowa. Jestem pewien, że z powodu tego, że szybko pojechaliśmy na pierwszą wycieczkę klasową. Jakoś październik 1991. Zakopane. Wielki pokój podzielony na pół. Łóżka piętrowe. W jednej części panie, w drugiej panowie. Pamiętam, że mieliśmy przesiadkę na Wschodniej. Łysy miał ze sobą taką długą fajkę z frędzelkami do palenia … wesołych rzeczy. Ale fajkę normalną też miał. Ciekawe, czy Marszull to pamięta. Ja nie byłem fanem fajki. Tej normalnej. Jakoś nie umiałem jej palić. W drodze do Zakopca się zaopatrzyliśmy w bronksy. No bo dopiero 15 lat mieliśmy. Hmmm, a może to było w drodze do Lądka albo Cisnej? Wtedy też trzeba się było przesiadać w Waw. 15 lat, to chyba jeszcze tak nie podróżowaliśmy? W każdym razie sytuacja była taka, że nadjechał pociąg i ja z Marianem wzięliśmy za uszy wielką torbę z piwem. Oczywiście zabrzęczało nieziemsko. Anka spojrzała na nas z wielkimi oczami pytając „co to?!”. Powiedziałem jej, że puste butelki.

To nie była Cisna. Bo do Cisnej już lepszy alk piliśmy. Powodziło nam się najwyraźniej. Nie wiem kto wpadł na tego drinka. Ale jakaś mieszanka – gin, martini i chyba jakaś woda, bo kolor był transparentny. Oczywiście bardzo istotne były proporcje. Już nie pamiętam jakie. Pamiętam, że napój przygotowywałem z Krychą u niego w domu. I wtedy był też jego brat z Hajnówki Marek. Starszy od nas, także autorytet w każdym temacie, wiadomix. Chyba coś tam popróbowaliśmy przed główną produkcją. Pewnie sprawdzaliśmy proporcje, żeby dojść do optimum.

Na biwaku w Ploskach, to już regularnie wódę piliśmy. Pamiętam, że Popek stawiał jedną butelkę. Daniel aka Łoś (czy na niego też Jasio nie mówiliśmy. Ula mówi, że tak. Chyba tak) suszył koszulę flanelową Krychy w szafie. Kolega się śmiał, że na każdej imprezie ktoś musi oblać mu koszulę. Ktoś rozwalił łbem ścianę, przebijając się do innego pokoju. Rafał Cz. tańczył, śpiewał i puszczał nam na okrągło Queen. Ale co na tym biwaku robiliśmy, to zabijcie, ale nie pamiętam. Tam się jeździło, bo to było blisko, nad Narwią i były domki wypoczynkowe. Czyli taki The Hamptons. 

Na jednej wycieczce w górach się odłączyłem z koleżanką (nie wymienię imienia, bom gentleman jest. Siedziała najczęściej w jednej ławce z Ewą W-Z). Wracaliśmy do naszego ośrodka, bo chyba mieliśmy już chodzenia po szlaku. Idziemy i idziemy. Końca nie widać. Nuda. Same góry dookoła. Kto normalny tyle łazi. Napotkaliśmy jakiś hotel z restauracją. Poszedłem zapytać o drogę. Rozmawiam sobie, wdaję się w pogaduszkę i nagle widzę, jak koleżanka trzyma się za brzuch i daje mi znaki, żeby już szybko iść. Ok, zakończyłem rozmowę, podziękowałem i wyszedłem. Koleżanka mówi do mnie, że musimy szybko uciekać. Po kilku chwilach się zatrzymaliśmy i koleżanka wyjęła spod bluzki lody na patyku. Spotkaliśmy później jeszcze kogoś i im też daliśmy lody.

W jednym ośrodku Krycha z Łysym za gaz mieli płacić. I za światło chciała nas baba policzyć, bo się za długo paliło. Chyba nas wywaliła w końcu, albo Anka sama podjęła decyzję, że spadamy. W każdym razie wspomniani koledzy zostali przepędzeni przez właścicielkę i już obmyślali co dalej będą robić. Czy wracać do Białego, czy co. Chyba Anka postanowiła, że ruszamy dalej, także koledzy nie musieli już zastanawiać się co dalej z nimi. I później znaleźliśmy ten dom PTSM-u. Wcześniej chyba w PTTK-ach spaliśmy. Albo odwrotnie. Eh, fajne to były wycieczki. Bez telefonów komórkowych, bez internetu. Dało się!

Szacun dla naszej wychowawczyni. My mieliśmy 15 lat, jak zaczynaliśmy, a ona 25. My gówniarze, ale i ona nie taka stara. I bez doświadczenia. Pierwszą klasą jej byliśmy. Respect Anka! Ale my w sumie nic złego nie robiliśmy. Po wódkę do meliny chodziliśmy w grupach, żeby było raźniej i bezpieczniej. Uważaliśmy na siebie.

W Zakopcu to chyba przez okno się wychodziło i wchodziło, żeby Anka nie widziała. Aaaa, na tej wycieczce koleżanka Kaśka A. stoczyła się z Wielkiej Krokwi. Halny jakiś był. Ale skocznia cholera zrobiła wrażenie. Adam Małysz szacun!

I koniec liceum jeszcze wspomnę.

Kwiaty, płacz i pożegnania. Anka prosi Monię czy by była taka miła i złożyła wiązankę pod popiersiem naszego patrona – Adama Mickiewicza, wieszcza. 

Jessssu – a imię jego ile?!?!?! 44!!! Spooky. Ależ zbieg okoliczności.

No i Monia skonsternowana – Ale ja nie wiem gdzie to jest.

Można było to koleżance wybaczyć, bo uczyła się tylko 3 lata w I LO. Ale my też nie wiedzieliśmy. Okazało się, że pod oknami klasy matematycznej jest wmurowane jakieś popiersie, czy też płaskorzeźba z takimi wystającymi prętami, rusztem na właśnie kwiatki. Ha, człowiek w ILO uczył się do samego końca.

Kończę wspominki.

We wrześniu 2019 roku przechodziłem i ulicą Brukową, i ulica Krakowską. To zaszedłem do szkoły. Dużo się zmieniło z zewnątrz.

Tam gdzie była bardacha, czyli palarnia stoi teraz wielka hala gimnastyczna. A ze starej salki gimnastycznej zrobili aulę. Szatnia nowa. Nawet zrobili część z sofami i stolikami. Ciekawe po co?

Wcześniej mieliśmy takie boksy. Drzwi metalowe przesuwane, reszta z jakieś siatki. Oczywiście jak się szło po rzeczy na koniec dnia, to szatnie były zamknięte, kupa ludzi czeka na otwarcie drzwi, a pani woźna tylko jedna. Też pamiętam jedną historię z piwnicy. Ktoś zapytał w zniecierpliwieniu „gdzie ta c..a?”. Pech chciał, że pani woźna akurat stała za kolegą. Odpowiedziała tylko – czekacie do końca przerwy. Dzieci są faktycznie wredne.

Parter też nowiutki. Myślałem, że nic tu po mnie, że szkoły już nie ma. Ale jak zobaczyłem drugą klatkę schodową, to oczy mi wyszły z orbity, pamięć wróciła. Czułem faktycznie i podniecenie ale i też ciekawość, jak to teraz wygląda. Górne kondygnacje nic się nie zmieniły. Te same drzwi, ściany, korytarz. Odniosłem wrażenie, że wszystko jest mniejsze i węższe. Szkoda, że do sal nie można było wejść.

Ludzie, jak macie jakieś uwagi, odczucia, to piszcie tu.

Fotki szkoły – wrzesień 2019.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Leave the field below empty!