życie

hej hej, tu en bi jej

jej! Pamiętam ten zakrzyk. Szalone lata 90.

Łamiąca wiadomość – SERNIK MI PĘKŁ!

Właśnie teraz. Za szybko drzwiczki otwarto. Szkoda. Będzie bez polewy.

I ten bon mot, vivat, czy też nazwany przeze mnie zakrzyk wykrzykiwał pan Włodzimierz Szaranowicz. Poznałem pana redaktora w, bodajże, 2007 roku na imprezie korporacyjnej. Eh ten głos! Bardzo sympatyczny pan ze szklanego ekranu. Nawet w kibelku (w tej części, gdzie się ponoć ręce myje, nie w sekcji „PiSuar”) udało mi się osobiście z nim zamienić kilka słów.

A właśnie, ciekawe czy ten mały kmiot dyktaturę wprowadzi? Cesarstwo Polskie ze stolicą przy ulicy Nowogrodzkiej.

Liceum mi się ostatnio wspomina. Nie wiem czemu. A może, że w czasach tej zarazy kontakt mam z ludźmi z klasy C? Może.

A ostatnio Netflix wypuścił serial „Ostatni Taniec” o Michaelu Jordanie. I my, klasa C w liceum numer 1 w Białym, tak jak nieziemski/kosmiczny* (niepotrzebne skreślić) Air Jordan zdobyliśmy 6 tytułów w czasach naszego liceum.

Ha, jak to? Ktoś może zapytać. Takie tumany byliśmy? Nie. Nikt na świecie nie wie, że rządy pani Złockiej wydłużały czas dwukrotnie. Co za baba to była. Pedagog z powołania. Tylko jej te dzieci przeszkadzały w karierze i osobistym rozw(b)oju. Nie lubiła ekstrawagancji. Nasz kolega Łysy miał u pani na pieńku. Mojej siostrze wetknęła pałąk od klucza w wielkie koła kolczyki, ciągnąc pytając co to. No pani dyrektor jak ta lala. Ponoć z klerem trzymała. Pamiętam jej syna. Z rok lub dwa starszy. Jakiś taki duży koleś. Pamiętam, że można było na jakąś wymianę do USA pojechać. Dwa warunki należało spełnić – jakaś zajebista średnia ocen oraz angielski lepszy od Szekspira. I właśnie jej syn pojechał. Więcej go nie widziałem w szkole. Mnie się nie udało z dwóch powodów. 

Dopiero w 2007 poprawiłem sobie średnią i poziom znajomości języka na tyle, że wpuścili bez gadania.

Liceum było fajne z jednego tylko powodu – spotkałem cudownych ludzi, z którym się przyjaźnię, lubię, jestem w kontakcie do dziś. Fajna to była klasa.

Nauka jak nauka. Nauczyli pewnie by wszędzie. Ciało pedagogiczne też było osobliwe – Historyczka Zakrzewska, Gejograf, Polonistka Anka, Parchata (matma), Maria (fizyka), Jergieniew (biologia), Viriginia (angielski – everything by heart u niej było). W pierwszej klasie mieliśmy native speaker’kę – Catherine Peebles. Ponoć znała kogoś, kto znał Dave’a Grohl’a z Nirvany. Helo! W 1991 roku Nirvana to jak Zenek Martyniuk dziś (taka paralela). Ze dwa lata temu zagadałem na Instagramie naszą lektorkę z USA. Gdzieś na Wschodnim wybrzeżu (New Hampshire) się udziela. W jakieś academic poszła. Ale nie odezwała się, bo jakieś mało ruchliwe konto miała. Chyba założyła i zapomniała o nim. Trudno.

Oooo i te trzy czarownice od chemii – Adamczyk, Dobrzyńska i Zubrycka (chyba). Dobrzyńska przez 45 minut (pardon) napierdalała jakieś dyktando i trzeba było non stop notować. Ta Zubrycka to w sumie coś pokazywała – jakieś czary mary, czy też alchemię. Adamczyk też w sumie dobrze uczyła, tylko osobowość pedagogiczna wątpliwa. A z tej fizyki, to ja nic nie pamiętam. To znaczy pamiętam, ale nie było to związane z fizyką. Może bardziej ze … ślusarstwem. A klasa mat-fiz byliśmy. No i miszcz prof Han od wu-efu. Kiedyś biegaliśmy dokoła Magdalenki (tak się nazywała ta górka?) i na śmietniku był napis – Han huj. Chyba Paweł F. powiedział – o jest błąd. A Bartek W. – Han przez Ce Ha się pisze?

No i ten wu-ef. Nie wiem kto wpadł na pomysł, że wystawiliśmy drużynę w kosza. W drugiej klasie mieliśmy szczęście, że to był maj, pachniała Saska Kępa i klasy czwarte już były wolne po maturach. Także nie tacy straszni ci przeciwnicy. W trzeciej klasie – to wiadomix – rządziliśmy. W czwartej klasie było najtrudniej, bo młodzi atakowali. Ale za każdym razem nam się udawało. Wydaje mi się, że z dwóch powodów – zajebisty fan base oraz skład drużyny.

Co do naszego dream teamu, to chyba tylko Pieta miał pojęcie co się z piłką robi. No i może jeszcze pan z Europy na K. Skład uzupełniali – ja i Tomek. Czasem Kraszan chyba grał z nami. Tego nie pamiętam. Ale pamietam, że olbrzymim wsparciem była Monia. Mieliśmy krótką ławkę. Hmmm, właściwie, to nie mieliśmy w ogóle rezerwowych. Także Monia siłą rzeczy musiała z nami grać. A grała jak Jordan w spódnicy! Bo trenowała coś amatorsko. W Instalu, czy też we Włókniarzu. I Pieta też trenował. Także mieliśmy w składzie dwa Jordany. Jeśli jeden może wygrać ligę NBA, to dwa Jordany mogą wygrać w liceum w Białym. I tak też było. Nie wiem czy mogę pisać co robiliśmy podczas przerw między połowami. Hm, naradzaliśmy się strategicznie w kiblu, jarając szlugi.  

Eh te lata 90. Szał był na NBA. Można polemizować, kto jest GOAT (Greatest Of All Time), ale bezsprzecznie, to Air Mike wyniósł koszykówkę na kosmiczny poziom. Magic Johnson? Hmmm, Jordan miał lepszy czas. Lepszy PR, lepszy marketing. Nikt nie wiedział co to NIKE wcześniej. Firemka od butów i ciuchów. To MJ ich wypromował.

No i te mecze koszykówki się oglądało po nocach. Magia, świat, kosmos – tak to wyglądało w polskiej TV. Później dane mi było oglądać na żywo mecze NBA. Dwa razy. Czar prysł. Jak byłem w Stanach to jak byłem akurat w knajpie, to patrzyłem na ekran TV. No ok. Szoł nadal jest. Ale to już nie to samo.

Aaaa, nasz kolega z liceum Kraszan, który po ukończeniu 2 fakultetów na Uniwerku Warszawskim wyjechał do rodziców do Chicago, powiedział mi, że zajmował się remontem domu Jordana. Jakiś basement mu robili.

Ostatnio widziałem na insta jak młody bąbelek podczas konferencji prasowej z okazji US Open 2017 zapytał Szwajcara Rogera Federera, dlaczego nazywają go GOAT’em, bo w Szwajcarii nie ma za dużo zwierzątek. 

Tu wtrącić muszę, że wg mnie pan Roger jest najwspanialszym sportowcem wszech czasów. Nie tylko w tenisie, tylko w ogóle – zjawisko, klasa, skromność, osiągnięcia, talent, inteligencja. To on wyniósł tenis na wyżyny popularności. Mistrz wybrnął z gracją z odpowiedzią na to pytanie. Ale rezolutny bąbelek zadał drugie pytanie. Tym razem, jak sam podkreślił, NA SERIO. 

Czy mógłbyś jeszcze pograć przez 8-9 lat i jak zostanę pro to będę mógł zagrać z Tobą?

Jak tylko pojawisz się w tourze ATP, to wrócę dla Ciebie na kort.

Wracając do NBA i tego serialu na Netflixie. Pamiętam te wszystkie finały Chicago Bulls. Pamiętam wkład Steve’a Kerr’a, Paxsona, Pippena, Rodmana i Kukoca. Tam się chyba też przewinął jakiś starszy, czarnoskóry zawodnik – Robert Parish? Eh, hej hej tu en bi jej.

1991 finał z LA Lakers i starcie z Magic Johnsonem.

1993 finał z Phoenix Suns i starcie z Charlesem Barkleyem

1997 i 1998 z Utah Jazz i starcie z Karlem Malonem i Johnem Stocktonem

1992 (z Detroit Pistons) i 1996 (z Seattle Supersonic) chyba nikt nie pamięta. Żarcik.

Nie mam za bardzo czasu w czasie tej zarazy. Udało mi się odpalić raptem 10 minut pierwszego odcinka „Ostatniego tańca”. Jej, łzy w oczach miałem. Tak dokładnie ja pamiętam te lata! 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Leave the field below empty!