życie

ja chcę do ludzi!

izolacja jakoś idzie, ale najbardziej brakuje mi kontaktów międzyludzkich i spotkań. Wczoraj miałem kilka „widzeń”.

Najpierw zawiozłem Słodkokwaśnej torbę z rzeczami. Oczywiście nie było mowy o wchodzeniu do domu. Przez bramkę się widzieliśmy. Nawet pani Słodkokwaśnej wyszła na mnie popatrzeć. Nie widziałem się z koleżeństwem już z 10 lat chyba. Pamiętam, że 13 marca byłem u nich – pojedliśmy i pooglądaliśmy (tzw. Walenie Konia było, czyli oglądanie ciągiem serialu o koniu zwanym BoJack). Muszelki wtedy jedliśmy? Czy to nie wtedy? Napożyczyłem wtedy od pani Słodkowaśnej książek o losach (nad)komisarza Adama Nowaka autorstwa Tomasza Konatkowskiego. Bo jeszcze wcześniej, przypadkiem dostałem jedną książkę tego pana. Wziąłem sobie Olgę noblistkę Tokarczuk i właśnie tego pana. Nie, zdecydowanie nie da się czytać pani Olgi. Męczarnia! I już w ogóle zauważyłem, że w ostatnim czasie (długim), czytałem kilka pań noblistek i niestety efekt ten sam – Matko bosko! Co to?! Także już postanawiam stanowczo – nigdy więcej pań noblistek.

I ten Tomasz Konatkowski mnie wciągnął. Pierwsza część – Przystanek Śmierć (zabijcie ale nie mam głowy do tytułów) urzekła mnie. Wciągnęła. Nie pamiętam kiedy ostatnio nie mogłem się oderwać od książki. Świetenie autor pokazuje Warszawę. Druga część – Wilcza Wyspa troszkę mnie zmęczyła. Myślałem, że nie dokończę, że rzucę w czorty. Ale jakoś poszło. Nie ma takiego miasta – uf, wszystko wróciło na właściwe tory i raz dwa przeleciałem. Teraz zabrałem się za Bazyliszka. W między czasie odkryłem, że autor jest na IG, także raz na jakiś czas coś do siebie piszemy. Pan pisarz też (chyba) fanem dobrej muzyki jest (gdyż ponieważ jego bohatyr jest) oraz dobrej whisky. Także normalny ludzki człowiek. Dobra, koniec dygresji o literaturze.

I na tym ostatnim spotkaniu u Słodkokwaśnej dowiedzieliśmy się, że od następnego dnia, czyli 14 marca nasz rząd zamyka knajpy. Jej. To już prawie miesiąc bez restauracji. Zarazo odejdź!

No i wczoraj podjechałem na dwór do koleżeństwa. Chwilę pogadalim. Słodkokwaśna dał suchą bułę w prezencie. Kazał na masełku podsmażyć. Podsmażywszy! Mniam! Dzięki za suchą chałę Marszull.

Zauważyłem, że wszyscy teraz gotują albo pieką. Zaraza jakaś z tymi kulinariami. Dziś przeczytałem, że banana bread mega popularny się zrobił w Polsce. Nie wiem, nie ciągnie mnie. Wolę prędzej chałkę upiec, niż banana. 

Ja wróciłem do pieczenia chleba. Idzie mie nie za dobrze, ale też nie źle. Dziś był drugi bochen nastawiony i wyszedł lepiej niż pierwszy. Z oliwkami piekłem tym razem. Także może się wyrobię do czasu końca pandemii.

Pan z Europy na K. upiekł babkę ziemniaczaną według przepisu Słodkowaśnej. I się jeszcze mnie zapytał jak się robi zupę cebulową (akurat tego dnia ja zrobiłem zupę krem z cebuli). Każdy kto wie i się zna, to wie, że Pan z Europy na K. pichci „podobno raz na milion, raz na milion świetlnych lat”. Koniec świata z tą zarazą. Ludzie głupieją.

Święta za pasem. Postanowiłem nagotować sobie jedzenie. Niestety ja w domu, Rodzice w domu, siostra ze swoimi chłopakami w domu. Nie ma co się narażać. W moim menu świątecznym będzie:

– jajka w majo! – nie wiem czy ktoś to wie o mnie, ale ja uwielbiam jajka w majonezie!

– żurek, a właściwie biały barszcz. Ale to prawie jeden pies. Ponoć zupy się różnią tylko zakwasem

– sernik! Postaram się przebić najlepsze serniki świata autorstwa mojej Mamy. Oczywiście nie mam szans, bo nigdy nie udało mi się zbliżyć do maminych smaków. Eh te mielone! Te buraczki! Te ozorki! Także challenge sobie stawiam. Cheesecake challenge. Sernikowe wyzwanie. 

Aha, dziś, jak nastawiałem rosół na bon żur, czyli biały barszcz, to sobie palca obrałem. Połamała mi się obieraczka do warzyw i kupiłem nową. Jakaś taka nieleżąca mi w ręku jest. I mi się dziś nożyk omsknął jak igła po winylu i sobie palca obrałem. Auć. Także żurek/biały barszcz będzie … palce lizać. Dobra, koniec tej dygresji kulinarnej.

Także ucieszyła mnie wizyta u Słodkokwaśnej i jego Pani. Radości mi dała. Miło zobaczyć ludzi, których się lubi i zna po 10 latach niewidzenia! Wiadmix, że jeden tydzień w czasach zarazy to jak 3 lata. Także 3 i pół tygodnia, to 10 lat, c’nie? Sami policzcie.

A tego samego dnia, tylko kilka godzin później, widziałem się z Panią z Europy na K. i jej Bąbelkiem, czyli moim BFF-em.

Bądąc w sklepie na zakupach zobaczyłem whisky Gelnmorangie w dobrej cenie. Tak się składa, że z Panem z Europy na K. (i z jego żoną i ze Słodkokwaśną) znamy się dłużej niż żyjemy, to od razu zakomunikowałem przyjacielowi o promo. „Kup mi dwie” – odpisał. 

Umówiliśmy się, że podjadę do domu i zostawię pod drzwiami. Tak też zrobiłem. Ale przy okazji zadzwoniłem do drzwi i do Pani z Europy na K. na telefon. Także drzwi odkryły mi dwie osoby – Pani z Europy na K. oraz Bąbelek, mój BFF, syn Państwa z Europy na K. Chwilę pogadaliśmy w odległości 3 metrów. A Pani koleżanki, to nie widziałem chyba z 12 lat. Tak, bo ostatni raz widzieliśmy się u mnie z okazji moich 29. urodzin, czyli 4 tygodnie temu.

Jakżem się ucieszył tymi spotkaniami. A dziś rząd mnie dobił, bo poprzedłużał te zakazy. Kiedy my się spotkamy znowu? Ja chcę do ludzi! Idź precz zarazo!

Jeden komentarz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Leave the field below empty!