życie

wzdrygłem się

wiem, nie ma takiego słowa. Ale w dupie mam poprawność lingwistyczną w obliczu zagłady ludzkości.

Z przerażeniem patrzę na liczby. Ale też jakoś spokojny jestem. Wychodzę z założenia, żeby myśleć pozytywnie i zachować zdrowy rozsądek. Szansa na zarażenie się nie jest duża. Ja wolę mówić, że szansa na niezłapanie tego gówna jest duża.

Godzina 19.03, ostatnia sobota … marca

Zakażonych 645 606

Ofiar 29 971

Ozdrowionych 139 552

Dziś na świecie przybyło już prawie 50 000 nowych zakażonych. Czyli coś około 83 osoby na milion to ma. Czyli prawie milion na milion ludzie tego nie ma.

W ciekawych czasach żyjemy.

Wzdrygnąłem się ostatnio wchodziwszy do mojego budynku. Przed wejściem już w zastanowienie wpadłem, bo na dziwnych blachach auto stało przy schodach. Karawan z domu o Dziwnej Nazwie pogrzebowego. Na drzwiach od dwóch dni wisiała klepsydra, że 90-letnia mieszkanka odeszła. Pomyślałem, że może tak jak moja Babcia, chciała w domu swoim być pożegnana. Na klatce akurat winda zjechała. Zobaczyłem pana odstawiającego coś na ziemię i biorącego się za wynoszenie drewnianych drągów z windy.

Drugi pan trzymał taki biały worek. Ale trzymał to tak, jakby kogoś pod pachy wziął. Zrozumiałem już co to i kto to. Te drągi, to takie zwijane nosze. I taka refleksja mnie naszła, że szacunek ludziom należy się i po śmierci. Nie chciałbym być tak wynoszony w worku, nie chciałbym być niemieszczącym się w windzie.

Ale później się tak zastanowiłem co to w ogóle za akcja była? Jeśli ktoś by zmarł w domu, to chyba do prosektorium się zabiera, bez względu na to, czy młody, czy stary (młodemu zawsze sekcję zrobią, bo za młodo na umieranie jemu/jej jest). Także to chyba nie jakaś nagła śmierć, tylko może faktycznie pogrzeb tej śp. Pani Sąsiadki? Czy ten czas, kiedy rodzina i bliscy zbierają się nad trumną i się modlą, i lamentują, to też nazywa się pogrzeb? 

Ale też pomyślałem sobie, że gdyby to był ten właśnie moment, to zwłoki powinny być w trumnie, a tej nie widziałem. Może zwieźli wcześniej? No nic. Jakoś wzdgryłem się i się zadumałem. Jeśli chodzi o mnie, to poproszę o kremację w najprostszej trumnie i o jakąś biesiadę na wesołą nutę podczas żegniania się ze mną. Z muzyki można mi puścić Toma Waitsa albo Marillion. Nie obrażę się. Za Queen będę straszył w dzień i w nocy!

To może już nie o śmierci. Choć o pewnym końcu czegoś. Chyba Trójka idzie w daleką odstawkę. Nie da się słuchać. Jedynie Niedźwieckiego mogę znieść, ale pozostałe audycje są niestrawne. Metz? Alergia na jego głos, na jego pyszałkowatość, arogancję w stosunku do słuchacza. Stelmach? Nadęty bufon. Baron? Nudny głos, nudna muzyka, nudna audycja, nudny czas. Kaczkowski? Oj, pan już dawno odpłynął w swój świat. Może już lepiej mu nie uświadamiać, że jest 2020 rok. Ale czasem zatrzymam się na jego audycjach. Fisha puszczał nowego ze 3 niedziele temu, przedpremierowo. Weltchmerz chyba się piosenka nazywa. Jakoś nie słychać jej w Trójeczce. 

Dziś mnie pan redaktor Stelmach zbił z pantałyku. I to tak ścichapęk. Wczoraj Pearl Jam wydali płytę. Posłuchałem już 3 razy i nie przeszkadza. Ale jak to z prawie wszystkimi albumami tego zespołu jest, nie słucham po latach. Nie wracam. Wyjątek – genialny debiut o nazwie TEN. Jedna z najlepszych płyt wszech czasów.

No i ten pan redachtór postanowił w każdej godzinie swojego programu prezentować jedną piosenkę z tego nowego wydawnictwa. Po pierwszym utworze pan redachtór rzekł, że to z nowej płyty …

DŻAJDŻEJTON

Wzdrygłem się. W zakłopotaniu byłem. Najgorsze było to, że on to serio powiedział. Zawsze mi się wydawało, że gigaton czyta się … gigaton. Ale nie wymądrzam się już. Może się nie znam. Tak, jest taka możliwość. Kiedyś mogłem inaczej reagować. Dziś nie. Niecałą godzinę temu rozmawiam ze swoim kumplem z Cali i proszę go, czy mógłby mi wysłać wiadomość głosową z jednym tylko wyrazem – Gigaton. Oczywiście Michael nie wie o co cho, więc nagrał mi się tak – what is a gigaton?

Nie żadne DŻAJDŻEJTON, tylko gigaton. To już nie pierwszy raz w radio ten pan albo pan Metz takie babole strzelają. Hirek Wrona przynajmniej nie ukrywa, że nie zna za bardzo języka i jego angielski jest … uroczy.

Także RIP Trójka.

Ania Gacek lansuje się w najlepsze na social mediach. Już zapowiedziała się na przyszły tydzień ogłaszając wszem i wobec, żeby sobie środę zarezerwować. Mann też jakiś socialowy się zrobił. Ale jego to nie mogę ani słuchać, ani nań patrzeć. Na pani redaktor oko można zawiesić. A i owszem. Aha, i uważam, że ludzie są chamy naśmiewając się z jej wady wymowy. Już piszą, że nie mają żadnej śłody w swoim kalendarzu.

Jeśli chodzi o home office, to nie ma o czym mówić. Codziennie jeżdżę po oddziałach rozwożąc różne rzeczy. I tak zauważyłem jedno – o ile do wtorku włącznie miasto wyglądało jak po zagładzie, to od środy zaczęło się zagęszczać. A dziś to już w ogóle dziki tłum nad Wisłą. Pojechałem rowerem do rzeki i wzdłuż jej do Gass. Tłok. Rowerzystów dużo. Sporo aut poparkowanych. Biegacze, spacerowicze. A na Wilanowie to już w ogóle istny piknikowy klimat.

Wzdrygłem się i szybko czmychnąłem do domu. 

Miałem plan na czas pracy z domu. Ale skoro nie robię z domu, to nie mam czasu na realizację. Tylko na Netflixie nie mam na co patrzeć. Horrory mnie nie nie straszą. Tzn. straszna nuda. Może dziś komedie odpalić?

A dziś obejrzałem sobie na vod tvp monodram Ewy Błaszczyk – Oriana Fallaci. Świetny!

I na ipla – Zawsze w Niedziele – polska komedia z 1965 roku, składająca się z trzech nowel o tematyce sportowej. Fajna rozrywka. Kalina Jędrusik gra w pierwszym epizodzie. Eh, jak ja lubię tę aktorkę. A może by tak w końcu Ziemię Obiecaną obejrzeć? O mam na cda.pl. Jessu! 2h49min! Ciekawe, czy się wzdrygnę.

2 komentarze

Skomentuj mdobrogov Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Leave the field below empty!