życie

proszę, nie śmiejcie się

Pisałem o plażkach egipskich, które nawiedziły mnie w ubiegłym roku. Nadal coś mnie trafia. A to duchy mi popsuły szczoteczkę do zębów – 200 zł. A to ząb się ułamał po tym, jak kolega mnie sezamkami poczęstował – 200 zł. Nowy/stary rower – już w tysiącach się wycenił. Wiecznie coś!

Już nawet ten zwrot podatku nie cieszy. Fiskusowy prezent, to już ta przysłowiowa brzytwa, koło ratunkowe!

Stary rower postanowiłem za tak zwane „postawisz flaszkę, to się dogadamy” oddać Słodkokwaśnej, żeby mógł ze swoją panią śmigać po mieście.

Mój niebieski przyjaciel został ostatnio wyciągnięty na ostatnią przejażdżkę. I niestety złapał gumę – kolejny, drobny wydatek.

Teraz tak sobie pomyślałem, że trzeba było poprosić Słodkokwaśną o darmowe kanapki na Nocnym Markecie w tym sezonie! Ale cóż, słowo się rzekło. Kanapki prze-najpyszniejsze na świecie, także mogę płacić. Darmowa flaszka też dobra.

Bruksela przede mną, prezentowa Florencja przede mną. Z wycieczki tygodniowej do Bejrutu zrezygnowałem. No może dołączę do znajomych na jakieś 2-3 dni, zobaczymy. Także wydatki i wydatki! Jak żyć?

Jak słyszę od panujących, że społeczeństwo zarabia coraz więcej i się bogaci, to mi gul chodzi. JA TEGO NIE WIDZĘ PO SOBIE.

Chyba czas zmienić panujących albo … pracodawcę.

Dziś miałem sen – I have a dream!

Śniło mi się, że Dorota Szelągowska wpadła do mnie z ekipą zrobić mi albo metamerfozę, albo rewolucję. Już nie pamiętam, co ona teraz ludziom robi. Uwielbiam oglądać tom paniom i jej program. Wieczny optymizm i słońce na twarzy.

Już nie pamiętam z czym miałem problem, że ją zaprosiłem. Chyba zabudowa kaloryfera i przestrzeni pod parapetem? To akurat naprawdę chcę zrobić, to nie sen. Mam nawet koncepcję.

No i tak Dorota mi doradza, opowiada, maluje wizję mojego podoknia (jest w ogóle taki wyraz?). Bardzo się polubiliśmy od startu. To ja kuję żelazo póki gorące i proszę ją o pewną rzecz. Mówię, że widziałem w jej programie jak zrobiła komuś w kawalerce sypialnię. Punktuję u pani readaktor-architekt. Nie dość, że pokazuję, że znam i śledzę program, to jeszcze chwalę jej pomysły i rozwiązania. A jak do tego zacząłem jej mówić jaką ja mam wizję mojej sypialni? Jak zacząłem sypać niewybrednymi pomysłami? Tzn. oryginalnymi. A jakiego przy tym fachowego słownictwa użyłem? No Dorota cała w skowronkach, że taki fachowiec i znawca się trafił.

Pani redaktor odsuwa kanapę, rzuca okiem na ścianę i kręci nosem, że coś się jej nie podoba. Odrywa gołymi rękoma karton-gips (for real!) odkrywając co się dzieje w ścianie. Woda się leje!

Załamany jestem. Znowu ta ściana, znowu jakaś awaria w łazience. Przecie nie dawniej jak w sierpniu mini-remoncik był.

Od razu łapię za telefon i wybieram moją agentkę z PZU. Ale jakoś nie mogę zadzwonić. Ręce mi się trzęsą, numer coś nie ten.

I tu znowu pojawia się Dorota i wybawia z opresji przedstawiając pana Zbyszka, który zajmie się ścianą i ciekiem.

– Trzy siedemdziesiąt i po temacie – mówi pan

– słucham? Co „trzy siedemdziesiąt”? – dopytuję zbity z pantałyku.

– no, trzy siedemset

Jakby ktoś mnie w łeb obuchem zdzielił! Kolejny wydatek.

– ale od ręki pan robisz? Płacę i dziś po sprawie?

– tak

– to rób pan – powiedziałem przybity, machnąwszy zrezygnowany ręką.

 

Przebudziwszy się od razu poleciawszy pod ścianę zbadać, czy wszystko ok – aaa, bo pisałem, że czas imiesłowy wskrzeszać.

Ale człowiek ma durne sny. Ale Dorota Szelągowska super miła babka.

 

To już będzie 6 lat, jak w nudnym finale Miszczostw Śfiata spotkali się Niemcy i Argentyńczycy. Nie pamiętam nawet kto wygrał. Chyba nie Messi, czyli jak zwykle Germani, bo oni zawsze wygrywają. Te zawody zapamiętam tylko z jednego powodu – zdemolowanie przereklamowanej Brazylii (chyba gospodarzy) przez przyszłych mistrzów. Demolka była jakaś masakryczna. Blitzkrieg. Aż się biedny Neymar popłakał.

A Polacy w ogóle grali wtedy? Szczerze nie pamiętam.

Także to już 6 lat jak robiłem remont i nabyłem jasny zlew.

A niech to jasny szlag!

Zachciało mi się, że zlew będzie w kolorze płyty kuchennej, która z kolei jest biała z powodu tego, że każdy mi czarną odradzał. I cieszę się, że mam białą, szklaną płytę, bo jest fajna. Ale ten zlew! Masakra.

Ale oczywiście wszystko musiało grać ze sobą i pasować. Ciemny blat, białe kafelki, to i biała płyta i biały zlew.

Nawet chciałem kupić biały piekarnik, ale ceny zaczynały się od 2 500 zł. Czarny za pół ceny też świetnie pasuje i pysznie piecze.

Wraz ze zlewem dostałem preparat do mycia. Starczyło na dwa razy. Oczywiście można było kupić nowy, orygnialny. Tylko, że cena też była oryginalna.

Przez 6 lat próbowałem różnych metod mycia – cif, jakiś biały proszek, woda z octem, przeklinanie zlewu, że jak się nie wyczyści, to go wyp…olę z domu. Raz nawet coś mi się przywidziało, że cytryną można ładnie przetrzeć tę dziurę w blacie. Bo niechcący cytrus raz mi wpadł do zlewu, a ja go tak czymś przycisnąłem, że aż soki puścił. Zobaczyłem wtedy jasną, czystą plamkę pod nim. Nakupiłem ci ja cytryn. Rękawiczki zakładam, tnę, rżnę, przecinam, obieram z lekka i jak zacząłem szorować! Hmm, bez kurna rezultatu.

Nadal tym cifem szoruję i domyć nie mogę. Już nawet myślałem – trudno, kolejny wydatek, kupię nowy zlew ale tym razem jakiś normalny, nie biały.

Czytam ja ci ze dwa dni temu nagłówek w onet.pl – jak skutecznie umyć zlew. Jasne – pomyślałem. Kolejna rada z dupy. Kiedyś też coś poradzali.

Do wody wlej ocet, sok z cytryny i przetrzyj

W tego typu „artykułach” najbardziej lubię opinie ludzi

A zdradzicie proporcje, czy mamy się sami domyślić?

Mój faworyt!

 

Ok, patrzę na ten nagłówek o tym szybkim czyszczeniu zlewu i widzę, że nie ma ikonki video. Czyli znaczy się artykuł pisany. Nie klikam nawet jak widzę trójkącik, bo puszczają pierdyliard reklam i „porady” trwają w nieskończoność. Wolę czytać.

Poradzili wysuszyć zlew, wsypać mąkę i suchą szmatką wcierać. Wszystko musi być na sucho, bo przy odrobinie wody robi się papka. W sumie mądrze gadają – pomyślałem.

Hm, brzmi ok, nienajgorzej. Zlew mam, mąkę bez glutenu mam, szmata się też znajdzie. Dam szansę. Jakoś nadziei sobie nie robiłem z osiągnięciem efektu WOW, gdyż na końcu artykułu napisali coś mgliście, że niby się trochę doczyszcza, że ciut lepiej będzie. Nie gwarantowali całkowitego wyczyszczenia. Ale jako, że zdesperowany byłem, to postanowiłem jednak spróbować. Lepsze to niż nowy zlew i wydatek rzędu tysiąc pięćset sto dziewięćset.

Ale oko moje przykuły jak zwykle komentarze. A właściwie komentarz, bo tylko jeden wpis był.

Domestos lepszy, albo za pół ceny Agent z Biedry

 

Ja już się dawno nauczyłem, że domestos najlepszy. Wszystko inne to jakaś nieskuteczna, aczkolwiek dużo tańsza podróba.

Domestosu nigdy nie używałem w kuchni. Zawsze w łazience. No bo tak jakoś dziwnie wylewać to coś w miejscu, gdzie się później jedzenie obrabia, nie?

Ale tak jak mówię, desperacja była spora u mnie. 8,99 za domestos, to duuuużo taniej niż nowy zlew z montażem (niewykluczone, że syfon trzeba by było wymienić, a może i blat?). 8,99 brzmi sensowniej.

Oblałem ja ci zlew i poszedłem na spotkanie. Domestos zawsze wlewam i zostawiam na kilka godzin. Albo idę spać, albo do roboty.

Wracam po kilku godzinach i co ja widzę? BIAŁY, CZYSTY ZLEW. Przysięgam, że większej radości nic i nikt mi ostatni tak nie sprawił. Przez kilka chwil stałem nad zlewem ze szczerym i serdecznym uśmiechem. Jak dziecko rad byłem.

Dajcie znać, czy to już teraz do lekarza? Czy jeszcze mogę zaczekać? 8 minut autobusem z domu do Instytutu Psychiatrii mam tylko (przymrużenie oczka?).

 

Proszę, nie śmiejcie się.

3 komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Leave the field below empty!