podróże,  życie

bucur

zdjęcia tu

w Austin nie byłem. Ale w Augustowie już tak. W tym roku jakoś wyszło mi, że zaliczam miasta na Be. Białystok, Berlin, Budapeszt i teraz Bukareszt (Bucuresti, czyli miasto Bucura).

Miał być saspens, miała być tajemnica w opisie tej wycieczki. Ale nie. Od razu napiszę, że jestem Rumunią zachwycony! Ponoć kiedyś nazywał się ten kraj Dacia. I wszystko jasne. Mają żółte taksówki – Dacie. Prawie jak w Mieście. Prawie…

Widać, że są troszkę do tyłu niż Polska, ale wszystko przed nimi. Trochę później do UE weszli. Także trzymam kciuki.

A czemu do Rumunów? A bo mój zaprzyjaźniony ksiądz na jakąś autokarową wycieczkę/pielgrzymkę po Rumunii się wybrał. Z tego co wywnioskowałem, to pielgrzymka od wycieczki różni się tylko tym, że trzeba się modlić i ksiądz msze odprawia w kościołach. A bo ma legitymację książęcą i się wcześniej umawia, że wpadnie ze swoją trzódką i poodprawia msze.

Wiadomo, gdzie kościół, gdzie autokar, tam nie ja. Także na tę pasterkę się nie zapisałem. Ale pomysł z Bukaresztem mi się spodobał. Tom przeleciał oferty LOT-ów i Wizzair-ów i już.

Pech chciał, że trafiłem na żary rumuńskie. W Polsce już się pokończyły, a jak na złość Maciuś trafił w jeszcze większy żar.

No dobra, to przyleciałem. Zawołałem Bolta i jadę do hotelu. Okolice Bukaresztu o wiele ciekawsze niż Budapesztu. Apartament miałem na rogu Starego Miasta, czyli bliziutko. Współwłaścicielem, jest chłopak z Mołdawii – Roman. Nie wiedziałem skąd on jest na sam przód, wiedziałem tylko, że nie z Rumunii. I jak on sobie rozmawiał później z kolegą, to ja się zapytałem, czy to bułgarski (no bo jak mówił, że nie z Rumunii, to myślałem, że w jakimś innym języku mówi). A on, że to rumuński. Ok. Dopiero później dowiedziałem się, że Roman z Mołdawii jest. O nim jeszcze ciut później.

Bukareszt

Zaniedbane trochę miasto. Brudne budynki. Jakoś nikt nie chce ich odrestaurować. Ale urzekło mnie. Piękna architektura. Ładne budynki przeplatane ohydnymi blokami. Chodniki dziurawe. Trzeba uważać, żeby się nie wykopyrtnąć. Stare Miasto robi wrażenie. Te wąskie uliczki. Knajpka na knajpce. Jedzeniowo niestety kraj nie jest przyjazny mojej diecie. Dwa razy chciałm zjeść nie-mięso i były porażki.

  • pan z Europy na K doradził pójście do Alt Shift. Okazało się, że knajpa na tyłach mojej kamienicy, także blisko. Zamówiłem pyszną zupę krem warzywną. Oraz rybę maślaną ze szpinakiem i parmezanem. Po ponad 40 minutach, pan mi przynosi jakieś zdechłe, płaskie filety. Zdziwiony wielce daniem, biorę kartę i patrzę w opis. Pytam się chłopca czy „spincur” to szpinak. Pan potwierdza. To pytam się gdzież on jest w moim daniu? A gdzie parmezan? A ta ryba, to chyba nie maślana? Pan zaproponował, że kucharz zaraz na nowo ugotuje. Oj nie. Czekałem ponad 40 minut i nie zamierzam czekać kolejnych 40. Rachunek poprosiłem. Dali 30% zniżki. Ode mnie dostali 2 gwiazdki na google . No bo zupa była pyszna. Skończyło się rumuńskimi kiełbaskami w knajpie nieopodal
  • Falafele i hummus sobie wziąłem w innym przybytku. Aha, no i flaki ichniejsze. Dziwne flaki. Zabielone, kwaśne, ostrawe. Ale jak moja mama zrobi flaki, to je widać. Tu trzeba było łowić. Ale ciekawy dań. Humus jeszcze obleciał, ale falafele oddałem i przy płaceniu powiedziałem, że niestety nie dałem rady tego zjeść. Najgorsze falafele w życiu. Plus obsługa była tragiczna. 1 gwiazdka.

W hotelu poradzili mi pójście do La Mama. Rumuńskie przysmaki. Dostałem ciepłe danie. Nie najlepszy to pomysł serwować niegorące dania.

Czyli sami widzicie, nie dało się jeść zgodnie z dietą.

Reasumując, Bukareszt polecam. Na dzień, góra półtorej. Ludzie przesympatyczni. Uber/Bolt działa. Jest na co patrzeć.

O ile Budapesztanki jakieś takie …rumuńskie i bez gustu, to Rumunki bardzo niczego sobie.

Cenowo Bukareszt to taka Warszawa. Bronks na Starym Mieście 14-15 zł. Woda pół litrowa – 2,3 zł. Zupa w knajpie – 15 zł. Znaczek do Austin 6 zł.

Transylwania

Wiedziałem od pana z Europy na K, że w Bukareszcie nie za bardzo jest co robić tak długo. Także posłuchałem booking.com i popatrzyłem na atrakcje. Wycieczka na zamek Draculi!

Pan Bolt już w drodze z lotniska polecał przy okazji tej wycieczki odwiedzenie zamku króla w Peles.

7.50 rano zapakowałem się do mojego busika. Było coś ponad 30 osób. Drogi mają wąskie. Dwie autostrady i reszta dróg taka lokalna. Także długo się jeździ. Ale przewodniczka rewelacja! Świetnie opowiadała. Z takim poczuciem humoru. Aż zadziwiony byłem, że robi to 4 razy w tygodniu od 9 lat! I zgubiła tylko 3 osoby.

Zamek w Peles, jak to zamek. Na bogato. Bo to państwo na tym zarabia, więc inwestują, żeby turystów ściągnąć. Pogadałem później z wycieczkowiczem z Londynu. On był zachwycony. Ja mniej. Zamek, jak zamek. Nasz królewski, nie dość, że też na wypasie, to jeszcze większy.

Ale co znaczy Transylwania? “Między lasami”. To taka wyżyna między górami. Otoczona lasem. I faktycznie. Były góry, były lasy, było płasko.

Przed Draculą zaliczyliśmy jeszcze urokliwy Brasov. Ależ piękne miasteczko. 5-te co do wielkości, o liczbie mieszkańców tyle co Białystok. Ale o wyglądzie Zamościa. Cerkwie w Rumunii przepiękne i o różnej urodzie. Także zaglądanie doń, to czysta przyjemność. W Brasovie zjadłem gołąbki. Bo pani przewodniczka rekomendowała. I były ciekawe. O wielkości ciut większej niż wietnamskie la loty. Do wielkości gołąbków mojej mamy się nawet nie umywały! Aha, mała uwaga, jak piszą w menu, że ostre, to ja mówię, że wcale nie. Można zamawiać śmiało. I tak dają kleksa śmietany na zabicie ostrości.

W Brasovie pogadałem z tym Londynczykiem, małżeństwem z Irlandii (ich syn hajta się z Rumunką) i …jedną z głównych bohaterek serialu Netflix „Queen of the South” Veronicą Falcon. Fajna, sympatyczna babeczka. Przyjechała z Mexico City do LA robić karierę w Hollywood. Albo nakręciła, albo za chwilę kręci film z Collinem Farellem. Jej ex mąż jest Polakiem. Ale ich syn mówi po …niemiecku.

Obejrzałem 2 odcinki serialu. Idea taka sobie. Banalna. Ona zagrała świetnie. Ale ta młoda główna bohaterka bardzo nijaka. Zobaczymy. Może będę kontynuował paczenie na serial.

Cała nasza ekipa stwierdziła zgodnie, że zamek Draculi to jakaś popierdułka. Na filmach ten Dracula lata po komnatach i korytarzach, żeby kąsnąć tą i tamtą. A w rzeczywistości, to nie ma się nawet gdzie rozpędzić. Zamek Draculi, w przeciwieństwie do Peles, jest w rękach prywatnych. Także jest bardziej surowy i to, co jest w środku jest finansowane przez spadkobierców.

I tu opowieść o Draculi od naszej przesympatycznej pani przewodniczki.

– Dracula to po prostu syn Draco/Dragona. Żaden z niego wampir

– Rumuni nie boją się wilkołaków i wampirów. Wilkołak, czyli Werewolf , to zwykły człowiek, co zakładał zimą skórę wilka, bo zimno. A jak było bardzo zimno, to jeszcze na łeb zakładał czerep zwierzęcia. Także „nosić wilka” = wear wolf. Czyli nie boimy się. Wampir to też jakieś takie nie straszne. Rumuni boją się strzyg. Martwych i żywych strzyg. Żeby je odpędzić, to wieszano czosnek przy drzwiach

– Proszę nie mylić miłego Draculi z Vladem Impaler’em. Czyli Vladem Napalaczem/Palem, czyli Vladem Draculą. Panów różni 100 lat. Vlad palował ludzi. Ponoć od 40 do 100 tysięcy udało mu sią na pal nadziać. No chłop się w tańcu nie pierdzielił. Co mu nie było po drodze, to nadziewał. Są ponoć 3 metody nadziewania na pal.

1 wilcze doły. No cóź. Biegniesz sobie i bęc w dół przykryty wpadasz. Szybka śmierć.

2 pale w fosie. Sięgające prawie do tafli wody. Niby atakujesz warownie, a tu taka ci niespodzianka w fosie. Szybka śmierć

3 klasyczne nadzianko na pal. Śmierć w ciągu od 24 do 72 godzin. Nic przyjemnego. Pal nie uszkadza narządów. Także działa grawitacja i masa ciała. Po co ja ci się odchudzam!

 

Oprócz tych dwóch panów należy wspomnieć niezrównoważoną Elżbietę Batory. Królowa owdowiała i wyszła ponownie za mąż za jakiegoś młodzieniaszka. Pani się ubzdurało, że starawa troszkę i za chwilę nie będzie atrakcyjna, więc szukała eliksiru młodości. Przypadkiem krew kapnęła na damy lico i królowej się wydało, że zmarchy znikły. No to dawaj teraz krew dziewic do kąpieli, bo to przecie ją odmładza i wygładza. Mercy seat dla dziewic, a pod podłogą królowa się kąpie. Pani tak ześwirowała, że ponoć odnaleźli ją w pokoju, jak próbowała się zjeść. No coś panią ewidentnie gryzło.

Także ten Dracula, to jakaś ściema. Bram Stoker nigdy nie był w Rumunii. Te jego opowieści, to jakieś stugębne plotki od kolegi Van Helsinga. Czyli wszystko jasne.

Wycieczka mi się bardzo podobała. Była dosyć napięta, bo nie było czasu na głupoty. Przy zamku Draculi, zgodnie z radą pani przewodniczki, postanowiłem sobie lub innym coś kupić. Chodziła za mną taka lokalna koszula. Co Chłopi u Reymonta w niej chodzili. Ale nie było męskich, a damskich nie robili w moim rozmiarze. Także nie kupiłem.

Wróciliśmy po 21.00 do Bukaresztu. Mój zaprzyjaźniony ksiądz ze swoją wycieczką kilka godzin wcześniej tam dotarł. Także ja prosto z busa wsiadłem do Bolta na spotkanie. Jaką że siurpryzę mi Piotruś uczynił, prezentując mi rumuńską koszulę w stylu chłopskim! Także chwilę posiedzieliśmy i pogadaliśmy. Na tyle miły kolega był, że udało mi się dnia następnego do wycieczki dołączyć po ich mszy i zwiedzić Bukareszt z panią przewodniczką, która jest Polką, ale chyba w Polsce nigdy nie mieszkała. Dziwnie po polsku mówiła, niegramatycznie. Ale coś tam dowiedziałem się o mieście. Także pół dnia miałem zorganizowane. Karawana ruszyła dalej w kraj, a ja zostałem.

Co do Caeusescu (czy jak się ten pan pisze), no niedobry to był pan. W taksi z lotniska dowiedziałem się, że to nie do końca ludzie go ubili. To jakiś wywiad/konkurencja go ubiła wykorzystując i manipulując społeczeństwem. Małżeństwo despotyczne znane było również z braku gustu. Jak gdzieś pojechali i widzieli, to u siebie też chcieli. Wydaje mi się, że któryś car tak właśnie Moskwę urządził. Na podobieństwo innych miast.

Jak rumuńskie tyraństwo jeździło do ludzi w kraj i im się cerkiew nie podobała, to Nikolai kazał burzyć. I znane były legendy, że jak Pan nadjeżdżał, to mieszkańcy zabudowywali cerkiew. Czyli w „Wyjściu Awaryjnym” stąd brali pomysły! I teraz o ironio na tyłach Parlamentu (drugi największy budynek rządowy na świecie, po Pentagonie) budują gigantyczną cerkiew. No tyran się musi w grobie przewracać!

Aha, ruch w Bukareszcie duży. Ponoć oficjalnie 2 miliony ludzi. Nieoficjalnie nawet do 4 milionów. Aut – 1 milion. To łatwo zrozumieć jak się tam jeździ.

Ostatniej nocy wróciłem jakoś wcześnie do hotelu. Nabyłem piwa i ległem w salonie hotelowym przed TV. Przyszedł Roman, bo się okazało, że jakaś pani z Moskwy ma przybyć między północą, a 1 w nocy. Okazało się, że Roman mówi po rosyjsku. To pogadaliśmy do 1.20. Bardzo sympatyczny człowiek. Urodził się w Mołdawii, studiował w Moskwie, gdzie poznał żonę. Później przenieśli się do Soczi, miasta rodzinnego żony. Mieli bniznes, który im padł. Mafia działa w Rosji. Ale to nie gangsterka, to organy rządowe skutecznie potrafią dobić mały biznes. Jako, że miał obywatelstwo rumunskie, to wyjechał do Bukaresztu. I z kolegą kupił kamienicę, odnowił i wynajmuje. Ponadto ma drugi biznes – odnawianie fasad budynków. Ponoć zlecenia z całego świata. Żona z dzieciakami ma zjechać do końca wakacji i otrzymać obywatelstwo. Aż sam się zdziwiłem, że większośc skumałem po rosyjsku. 12 lat podróżowania do USA na coś się przydało. Dzięki Ula. Oчень, но мне очень нравится русский язык.

Tak teraz myślę, czy następne miasto to Belgrad? Czy ogólnie Bałkany przelecieć? Super sympatyczni ludzie, ładne widoki, ciekawe miejsca. Myślałem o tym, żeby znowu do Bukaresztu wyskoczyć i stamtąd pojechać do Bułgarii i Mołdawii?

Zobaczymy. Pomysł jest.

A na koniec mądrość ludowa od Romana:

Есть поговорка : крутой только хвостик у поросёнка, а мы хорошие, славные парни

zakańczam wpis:

Stay beautiful people! And enjoy life!

2 komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Leave the field below empty!