potwór z utah
to znaczy powrót. Literówka taka.
Musi trzeba raz jeszcze przyjechać do Utah. Podczas dwóch wizyt nie udało mi/nam się odwiedzić Kanionu Antylopy i Końskiej Podkowy. Prawie 3 godziny z Zion, z Bryce „tylko“ 2 i pół. Gdybyśmy chcieli w drodze na lotnisko zajechać, to sama podróż, niestety, trwałaby 10 godzin. No szkoda. Ale zawsze jest powód, żeby powrócić na ziemie mormońskie. Bo fajne to ziemie, fajni ludzie. Tacy spokojni, niegwałtowni, przyjacielscy. Nasz recepcjonista miał na ladzie wielki ekran. Ze 32 cale. Mówię do niego – wow, ale masz wielki ekran komputerowy!
– w sklepie wyglądał na mniejszy – odparł taki jakiś skonfundowany.
Nie przyszło mu do głowy wymienić. Chwalę zakup mówiąc, że pewnie się filmy fajnie na tym ogląda. Pan nie potwierdził. Dopiero kilka sekund później, rozglądając się po pomieszczeniu, zauważyłem podobnej wielkości tv wiszący na ścianie.
Motel przyjemny. Czysty, duży, z dużą liczbą różnych potrzebnych rzeczy. Najlepszy hotel z 3, w których podczas tej wycieczki mieszkaliśmy. Najważniejsze, że nogi mi nie wystawały. Czyli łóżko długie w sam raz. Motel 9-10 pokojowy, z fajnym ogródkiem obok. Miejscowość Tropic taka mała dziura. Do wszystkiego można było dojść nogami. I lampy uliczne mieli, więc nie ma obawy, że ciemno w nocy. W Springdale nie było lamp i nie było też nam do śmiechu wracając kilkaset metrów do hotelu, idąc poboczem. Na szczęście latarka w telefonie robiła za sygnał świetlny.
Mieliśmy odwiedzić Great Salt Lake w Salt Lake City przed wylotem. Ale padło na Red Canyon kilka mil od Bryce Canyon. Zrobiliśmy pętelkę, spotkaliśmy Niemców i ruszyliśmy w drogę. Sam Park bardzo urokliwy. Mogłoby się wydawać, że ile można czerwonych skał oglądać? Można! Jesteśmy pod wrażeniem kolorów! Bardzo wyraziste, soczyste kolory. Niesamowite.
W Visitors Center kupiłem sobie książkę na pamiątkę. Ni to biografie, ni to przygodowa, ni to o finansach – Wanted Posters of the Wild West. Stories Behind the Crimes. Poczytamy, zobaczymy.
Całkiem przypadkiem trafiliśmy na ulicę z westernów w miejscowości Panguitch. Szkoda, że nie było saloon’u z tymi fajnymi drzwiami. I jeszcze jedna ciekawostka z podróży do Utah. W naszej Tropice odbywają się rodea. Niestety od środy do soboty! No szkoda. Ale następnym razem pojadę do Teksasu i może tam? Zobaczymy. Urokliwy był też napis na płocie gdzieś po drodze – Bulls for sale.
W motelu w Tropice można było wziąć biblię mormońską. Mieli w różnych językach. Pech chciał, że akurat wczoraj były tylko po niemiecku. Dużo zachodnich naszych sąsiadów ponoć odwiedza to miejsce.
W drodze do lotniska zajechaliśmy do urokliwego baru Arshel’s w miejscowości Beaver, w stanie Utah. Bardzo przyjacielska i pomocna pani kelnerka. Lokal taki w starym stylu.
Najważniejsze, że było czysto i dobre jedzenie. Zostawiliśmy pani prawie 44% napiwku. A taki gest mieliśmy. Rachunek nam przypadł do gustu. Widać, że dbają o takie szczegóły. A pani kelnerka, to chyba z Warszawy była, bo do wszystkich mówiła – darling i hon, honey. Tak jak w moim Mokpolu jedna taka pani Krysia – Coś jeszcze kochanieńki? Szynkę babuni dziś polecam. Już chyba kiedyś o tym pisałem, w Białymstoku nie mówi się do ludzi „kochany“, „kochana“, a tym bardziej „kochanieńki“.
Knajpka oraz Bybee Cośtam Motel w Tropica dostały od nas 5 gwiazdek oraz recenzję-laurkę na google’u.
Wbiliśmy się na lotnisko, porzuciliśmy auto i lecimy do Miasta. Samolot pełny ludzi. Wszyscy chyba cały swój bagaż wzięli ze sobą. Nikt nie sprawdza już rozmiarów podręcznych bagaży? Koleś z dużą walizką, a drugi z wielkim plecakiem. Ledwo się pomieściliśmy. W drodze do Salt Lake City wchodziliśmy ostatni, to nam kazali już bagaż podręczny nadać. Teraz na szczęście nie musieliśmy. Czyli szybki wypad z lotniska JFK będzie. Hura. I tak przed nami pewnie 90 minut podróży do domu. Zawsze się z JFK do Jasnego Zielńca tyle jedzie. Eh!