podróże,  usa

kabel

Hejka kochani. Jak się macie? Bo ja super.

 

Jesssu, ja to w jakimś marketingu albo pi-jarze powinienem pracować.

No wszędzie znajomości nawiążę. Z każdym zagadam.

Na każdym evencie służbowym poznam ciekawego klienta. A jak muszę coś zorganizować, to też bez problemu zagadam. Wybadam, ogarnę.

Zachodzę ja ci na Okęcie. Pani miła w okienku, to się uśmiechamy.

Aha, moja waga domowa ssie! Ważę się ja ci i patrzę, że mam 26 prawie kilo. Myślę sobie „o-o. Nie za dobrze“. Wyrzucam ze 2 pary butów, to i tamto. Odkładam flaszeczkę. Nadal powyżej 25 kg. Poddaję się. Najwyżej dopłacę za nadbagaż. Kładę ja ci walizę na pas i w szokum jest! 23,8 kg! Waga z Eur Agd. Oszusty. To ja zapewne nie ważę 100 kg!

Wracamy do pani z okienka.

– ale po cóż mi pani kartę drukuje, skoro mam w telefonie?

– a wydrukowałam ja ci już

– ok. Dziękuję

I zerkam. I co ja paczę!? Pierwotnie mój lot o 17.30. O 20.55 ląduję na Newark i po godzinie, mniej więcej, cmok cmok z Ulom!

– boarding o 19.15?! dokąd pani mnie wysyła?

– aaaa! Bo opóźnienie jest. O 20.00 wylot

A idź ty na chuj i nogami wymachuj. Jakby dali znać wcześniej, to bym w robocie został do 16.00.

Ale konwersuję z panią i się śmieję, i mam ubaw po pachy, No co zrobić! Trudno. Uwielbiam 5 godzin na lotnisku spędząć. Niedawno w Tel Avivie się pysznie bawiłem.

No serio, to słaba akcja. Przecie 2 i pół godziny obsuwy, to ja ten cmok cmok gdzieś o około północy zrobię.

No nic. I bramka 15-16N. To samo co do Izraela. Wiadomo, w USA najwięcej obrzezańców mieszka.

Poszedłęm ja ci do naszego ulubionego baru. Pani ta sama, co wtedy. Ale chyba przeszkolili, bo już nie taka wkurwiona na robotę. Nawet się pouśmiechalim. Placki sobie wziąłem ziemniaczane.

Pomyślałem sobie, że może lapsa odpalę. Ale brawo ja! Ładowarka w walizce.

I co ja paczę!? Panoczek siedzi z mac bookiem pro! To podbijam.

– dzień dobry, przepraszam, może ma pan ładowarkę do lapopa, bo bym chętnie się naładował, a zostawiłem kabel w walizce.

– jasne, nie ma sprawy.

I tak poznałem Przemka. Weteryniarz, od 37 lat mieszkający w USA, obecnie w Lambertville, na granicy z Pensylwanią, czyli jakaś godzina dwadzieścia od Jasnego Zieleńca. Laptop się ładował nie będąc kompletnie używany. No tylko ten raz, żeby sprawdzić gdzie Rzym, gdzie Krym, a gdzie Moskwa.

Przemek z Warszawy. I też wpieniony na opóźnienie, bo by mógł ze swoją mamą dłużej posiedzieć. A tak, to gnije na lotnisku. Mówił też, że jego żona leciała niedawno i też opóźnienie mieli. Identyczne. Także LOT- szmrot.

I tu wtrącił się Krzysiu. Z Tarnowa. Śmieciami albo myjnią samochodową obraca w USA. Dał Przemkowi wizytówkę i sobie rozmiawiamy.

– wiesz, ale spisz numer i oddaj mi wizytówkę, bo mam tylko jedną

– zrób zdjęcie i mu oddaj – wtrącam

Ja namiaru nie chciałem, bo powiedziałem, że tam nie mieszkam. A kolega wziął, bo ponoć blisko siebie mieszkają. Krzysiek gdzieś z brzegu Pensylwanii.

Osoboliwa postać ten Krzysiu. Nie pił! Dziwne. Polak i nie pije. Pewnie jakiś łobuz. Twierdził, że musi bęben zrzucić, bo stara go gania. Ale kabanoski od Przemka wciągnął.

A jak mi się oczy zaświeciły, jak mój nowy przyjaciel pistacje wyciągnął!

– znasz? Lubisz te orzeszki?

– czy ja znam?! Przemek, przecie zeżrę wszystkie i nie przestanę, jak nie skończę.

Jakżem powiedział, takżem zrobił.

Krzysiu się oddalał ze dwa razy do palarni, a my się cieszyliśmy konwersacją, śmiejąc się gromko.

Nawet jakiś chłopiec nas zaczepił, czy nie możemy mu przylukać lapsa i plecaka, bo do toalety chce wyskoczyć. To przypilnowaliśmy.

Aha, przy check-in-ie wczoraj wybrałem sobie mądrze rząd przy wyjściu ewakuacyjnym. Jesssu, jaki ja bystrzacha! 2 metry luzu przede mną! Nogi można wyciągnąć. Aha, tym nowym dreamlinerem lecimy. Faktycznie jakiś inny, niż ostatnio miałem. Nic nie kapie i się tacka z ohydnym jedzeniem nie zsuwa (no jedzenie niestety bardzo na NIE).

Na bramce zagaduję panią. Widać, że większość pasażerów wkurwiona opóźnieniem.

– przepraszam, czy moglibyśmy z kolegą zmienić miejsca i siedzieć obok siebie?

– jessu, teraz pan to mówi? 2 i pół godziny opóźnienia, a pan teraz o to prosi?

– no bo się teraz poznaliśmy. Jakby była pani taka miła

– w samolocoe proszę zapytać. Pół samolotu puste, coś się da znaleźć.

– ok, dzięki, nie przeszkadzam

 

Ja miałem 20 rząd (pierwotnie 18 ale zmieniłem na ten ewakuacyjny), Krzyś 16, Przemek 14 i ta fajna dziewczyna też 16, bo ją coś Krzysiu zagadywał. Fajna dziewoja. Fajnie po polsku mówi. Powiedziałem jej, żeby podziękowała rodzicom, bo czysta przyjemność popatrzeć i posłuchać, tzn. posłuchać.

Aha, córka Przemka to jakaś szycha w szołbizie.

– znasz Lorde?

– czy ja znam Lorde. Przemek, uwielbiam Lorde i jej „Royals“

– no widzisz, bo moja Natalia ją odkryła i wypromowała

I pokazuje mi okładkę singla z dedykacją dla Natalii.

 

Rozścieliłem ja ci sobie kocyk na podłodze i sobie drzemię. Po 3 godzinach zmiana warty. Ja piszę, a Przemek chrapie.

„And we’ll never be royals
It don’t run in our blood
That kind of lux just ain’t for us
We crave a different kind of buzz“

 

 

 

 

Jeden komentarz

  • re

    “Powiedziałem jej, żeby podziękowała rodzicom, bo czysta przyjemność popatrzeć i posłuchać, tzn. posłuchać.” – ho ho, ale podryf… powiedzieć kobiecie, że ma podziękować rodzicą, że dobrze ułożona…hahaha

Skomentuj re Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Leave the field below empty!