dziur
Dziura, dziurka, dziureczka. A jakie jest zgrubienie tego wyrazu? Dziurasko? Dziur? A może właśnie dziura?
Nie ma się nad czym rozwodzić, bo faktu to nie zmieni, że poirytowany dziurkami jestem. Tymi w dętce rowerowej. No na psa urok! 4-ty raz w ciągu 3-ech miesięcy. Motyla noga i kacze pióro! Już nawet wysnułem teorię spiskową, że to ten mój pan od punktu rowerowego jaki urok na mój rower rzucił? Może faktycznie użyć koneksji i jakiego Specialajzda kupić? Ale Specialized nie nadaje się do trzymania w rowerowni w piwnicy. Musiałby na ścianie w apartamencie mym wisieć. I tu właśnie dochodzę do kolejnejgo planu – wywalić szafkę pod telewizor, którego nie mam. Kupić jakiś słupek/komódkę, przełożyć rzeczy (których i tak tam niewiele) i pozbyć się tego „entertaiment set“. Wtedy cała ściana byłaby odkryta i ukazywałaby Manhattan. Hm, a propos Miasta, już mam zakładki porobione do właściwych stron www na lapsie. Pierwsza to – wniosek wizowy online, a druga – jak ma wyglądać zdjęcie do wizy. A wiza coraz tańsza, bo dolar spada. To jest chyba ten czas.
No i na tym Manhattanie wisiałby mój nowy rower. Pomyślimy po Islandii.
Pan od roweru wraz ze swoją małżonką prowadzą taki punkt nieopodal. To chodzę, serwisuję, łatam dziurki i dziureczki i wymieniam dęteczki. A niech to, wspierajmyż polski biznes, nawet jak jest mikro biznesem. Jutro zaprowadzę rower i muszę się w końcu zaopatrzeć w łyżeczki i klucze i będę sam wymieniał dętki.
I tu miał nastąpić koniec. A właściwie to ten wpis miał nie powstać, bo co to za temat – dziura!?
Żaden.
Do tej historii z rowerem doszedł jeszcze jeden temat, a właściwie enuncjacja. Wczoraj, 22 lipca (olaboga jaka ładna i słodka data) A.D. 2017 był ostatnim dniem gotowania w domu. Nie włączam już pieca, ani grila elektrycznego. No piekarnik się w chacie robi! Także jem na mieście od dziś.
Aha, mięsa jak na razie nie jem 6 dni w tygodniu. Muszę tylko zanotować – nigdy więcej tuńczyka z puszki.
Mam jeszcze jedno usprawiedliwienie na stworzenie tego wpisu. Najważniejszy to faktor w sumie był.
Dostałem maila od pani inż. dr hab. ze Szczecina. Ucieszyłem się z tej informacji. Awanse otrzymała nasza uczona. Gratulację spieszę złożyć. Ale po chwili mnie naszło – jak to od 30 kwietnia? Toż my w ciągłym dotytku jesteśmy i dopiero teraz mi o tym donosi? Ale nie ma co się fochować, tylko radować należy.
Cytuję, bo lubię jak panie mówią do mnie kochany 🙂
„…po drugie, nie inz. dr hab., tylko profesor moj kochany od 30 kwietnia. No! ;-)“
Renata, gratulacje! Szczere gratulacje. No!
Od dziś z wielką dumą będziesz zwana na mym blogu, nie inaczej, jak tylko
„paniom“ prof. inż. hab. ze Szczecina
aka pani profesor. Mam nadzieję, że kropki dobrze postawiłem w tych Twych tutuałach. Bo sama przyznasz, że nazw masz od groma! I jeszcze takie pragnienie i widzimisię do pani Profesor mam. Czy Pani La Professora mogłaby napisać co Ona jest? Rehabilitacja? Socjologia? Kryminał? Więzienie? Bo pisałaś, że byłaś za kratkami ale myślałem, że dostałaś parę latek za to i owo.
Jeśli jesteś rehabilitacja, to mam pytanie i prośbę o pomoc. Byłem ostanio u znajomych i wręczyłem pani domu butelkę wina. Pan domu nic, oprócz mojego znakomitego towarzystwa, nie dostał. Czy powinieniem się jakoś zrehabilitować? Te bon tony to nie moja bajka jakoś. Ale wiesz ja na razie tylko magister licencjat jestem. Na doktóra za leniwy i za głupi.
2 komentarze
re
panu domu trzeba było kwiatka…eh
mdobrogov
hm, pan domu chyba nie lubi kwiatków pić