życie

z motykom na słąnce

Ja i mój zapał. Ja i moje obietnice. Motto tegóż odchódzącego roku brzmi(ało) i grzmi(ało) – 40 wpisów na 40 lat! Cóż. 40-tka minęła, jak prawie 300 dni. 24 post w tym roku. To też nieźle. Jest przynajmniej 4.

Co tam od połowy listopada? A no nic. Nie biegam i choróbstwa mnie nachodzą. Druga influenza w ciągu półtora miesiąca. Grrr. 3 niedomaganie w ciągu ostatnich 5 sylwestrów. Ale uśmiechamy się i do przodu.

Wczoraj widziałem gwiazdy [pozostała część wpisu będzie zawierać wulgaryzmy]. Wysiadałem z metra (pociągu). Taki durny i radosny, że do pracy pędzę, że to już koniec, że to już ostatni dzień, jak się kurwa pierdolnąłem. Niskie wyjście mają. Tak się pierdolnąłem, że zobaczyłem gwiazdy. Wyrazy brzydkie użyte są na miejscu, bo napisać „uderzyłem się“, to jakby nic nie napisać. Już raz dostałem na regatach w łeb. Kolega sternik robił zwrot i dostałem bomem, że prawiem z łódki wypadł. W końcu, w żołnierskich słowach, poprosiłem go, żeby zaczął komendy podawać, bo zginiemy na tej łajbie. Zaczął. Łepek mnie bolał kilka dni, i to chyba Olimpia nakazała mi iść do doktóra. Zrobili tomografię i oczywiście nic. Długa historia krótko – pan na K. z Europy też miał przygodę i też miał interwencję medyczną. Także już wiem – jak zacznę wymiotywowywać albo tracić przytomność, to wtedy muszę na 100% pójść do znachora. Na razie nie zawracamy głowy. Żyję!

Ale kto nie żyje? Otóż, odszedł wspaniały piosenkarz, idol naszej licealnej koleżanki. Od razu jak usłyszałem o odejściu jego, pomyślałem o Niej. Inni z naszej klasy chyba też, bo znam przynajmniej jedną osobę jeszczę, która zadumała się i wspomniała wspomnianą wcześniej koleżankę. A skoro my po mat-fiz, czyli tezę można wysnuć – Istnieją przynajmniej 2 osoby z klasy C, które pomyślały. Miałem już pisać wcześniej o tym piosenkarzu i o tej koleżance ale nie wiedziałem, czy mogę, czy koleżanka nie poczuje się wyróżniona. Ale Monika zadzwoniła do mnie, i jako wierna czytaczka i fanka mego bloga, wręcz upomniała się o wspominkę. Co prawda ostatnimi laty już tak nie wariowała na punkcie szansonisty z Wysp ale wszyscy pamiętamy czasy szaleństwa Moni – jak to z magnetofonem w jednym ręku i drinkiem w drugim tańczyła i śpiewała na wycieczkach klasowych. Oj, nie, wróć – byliśmy poniżej 18. roku życia wtedy! Nie, nie piliśmy wtedy … dużo. Także Monika, jesteś wspomniana. Ja też tego pana lubiłem słuchać. Ostatnie jego dzieło, które wpadło mi w ucho, to cover o proweniencji symfonicznej pod nazwą „Going to a Town“. Rufus Wainwright nie powinien się obrazić za tę wersję.

Dla niezorientowanych – bo będę zakańczał – kończę, bo tyle spraw w tym roku jeszcze do załatwienia. Bigos się gotuje, odkurzacz i jakieś szmaty patrzą na mnie. Znak trzeba skontrolować (to dla wtajemniczonych).

Heh, tak mi się podoba pisanie, że chyba to może jeszcze nie ostani wpis w tym roku będzie? 25? Hello?!

Koniec roku dziś ma potrójny wymiar – urodziny, parapetówa, koniec roku. Ach, kolejny (i zarazem ostatni) stary dziad, wraz z szanowną małżonką kupili taki szałas w lesie (kilka drzew stoi na posesji). Idziemy ogrzać (house warming party).

2017 zaczekaj, bo może nie skończyłem jeszcze!

PS. Kilka fotek z mego wojażu do Południowej Karoliny i Gruzji (Georgii).

Myrtle Beach, SC – widok z balkonu hotelowego na ocean – zdjęcie 2.

Charleston, SC – zawsze mnie intrygowało to miasto, bo turniej tenisowy tam się odbywa co roku – zdjęcie 1.

Savannah, GA – bardzo przyjemne miasto w Gruzji amerykańskiej

charlestonmyrtlebeachsavannah

 

 

 

 

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Leave the field below empty!