podróże,  usa

spontan

Zrobiłem chyba najbardziej spontaniczną i najgłupszą rzecz….

 

Nosiłem się z zamiarem odwiedzenia Miasta na przełomie lat. Nosiłem się też z zamiarem niepisania juz w tym roku. Ale jak tu nie pisać, jak jestem tam, gdzie jestem?!

Nie mogłem znaleźć biletów w dobrej cenie, więc wyjazd się oddalał i unierzeczywistniał się. Na wszelki wypadek zaplanowałem urlop i powiedziałem do pana mego, żeby zaakceptował go w poniedziałek, jak mu w weekend wyślę info, czy poleciałem.

W piątek koło 19 nie było fajnych biletów, loty poranne też się wyprzedały, toteż zadzwoniłem do Słodkokwaśnej i poszedłem oblewać smutki. I jeszcze pan na K. z miasta na N i Y zadzwonił. Wróciłem o 3 rano do domu, odpaliłem kompa i patrzę …. Bach! Bilet w dobrej cenie. Kupiłem. Napisałem do Państwa na K., które akurat było w mieście na N i Y (o czym już wspomniałem), krótką notkę „przylatuję w sobotę o 16.15“.

Hotel też szybki strzał. Segregacja po cenie i opiniach odwiedzających. Zamknąłem klapę od lapsa i poszedłem spać. 3:20 rano się zrobiła. Pobudka nastawiona na 6:00 w blackberry i 6:05 w iPhonie. Dlaczego tak? Żeby wyszło na to, że to BlackBerry to niedobry telefon jednak jest.

Oczywiście ze snu nici. Otwierałem trzy razy kompa sprawdzając, czy ja na pewno dobre daty podałem, czy bagaż mogę wziąć, czy hotel jest OK, itd. Okazało się, że opinie co do hotelu są mocno podzielone.

O 6:30 byłem już spakowany i gotowy. I przede wszystkim mocno niewyspany.  No może też leciutko skacowany. Choć nie, nie, nie. Umówmy się, że niewyspany. Wysłałem jeszcze do ludzi krótkie maile o mej nagłej nieobecności, co by plany poodwoływać.

Na sam przód, w drodze do Curychowa bachor z tyłu darł się. Na szczęście spałem sporo, więc nie przeszkadzało mi to tak. Widok na Alpy przy lądowaniu bardzo fajny. Ogólnie miłe lotnisko. Ciche, skromne, nienarzucające się. Szwajcarskie możnaby rzec.

Do Miasta polecieliśmy już powietrznym busem. Potężne bydle! Skrzydło miał tak wielkie jak samolot z Helvetia, który nas dostarczył do Curychowa. Lot jak lot. Długi strasznie. Ale też troszku pospałem, obejrzałem komedię, seriale, pograłem i już w sumie lądowaliśmy. Aha, szwajcarski język, bardzo osobliwy.

Na JFK w miarę sprawnie poszło. Dojechałem na Penn Station – 34th ulica i postanowiłem pójść do hotelu. Coż to dla mnie 15 bloków. Kawałek ciasta, czyli piss of kejk. No i tu się strasznie pomyliłem i rozczarowałem. Ludzi od groma. Pan na K. mówił później, że ogłaszali już wszem i wobec, że na Miasto najechała największa liczba turystów ever! Ludzie wylewali się na ulicę (współczuję kierowcom). Wlekli się powoli, zachwycając się każdą napotkaną pierdołą – gałązka drzewa z lampionami, ruchoma reklama w szybie sklepu, kawałek Empire State Building wystający znad rusztowania innego budynku itd. No wściekłem się. Coś mi się ubzdurało, że mój hotel jest przy 6 alei, więc postanowiłem zejść z niej na razie i wbić się na 5 aleję. 7 aleja wiodła na Times Sq, więc tym bardziej chciałem uniknąć siódemki. No i jak skręciłem w Piątą aleję, myśląc, że tam musi być mniej ludzi, to od razu zajarzyłem, że przecie Piąta aleja, to najdroższa ulica, czyli przepych, splendor i LUDZIE! No oczywiście jak pomyślałem, tak było. Wścieknięty próbowałem zejść na inne aleje ale fala mnie niosła i dopiero na 48 alei przepchnąłem walizkę w lewo, ku Szóstej Alei.

Po drodze napotkalem Rockafeller Centre. Opadły mi ręcę. No przecie wszyscy przyszli podziwiać choinkę wylampioną lampionami tak, że pani inż ze Szczecina może ze swoimi światełkami na jej choince się schować. Drzewo nie było imponujące, wręcz takie sobie. Ale ludzie musieli sobie fotkę cyknąć. Na szczęście dla ruchu zamknęli ulicę, więc szło iść. Zapytałem się w końcu policjanta, czy wie gdzie jest mój hotel lub ten adres. Nie wiedział. Ale poszedłem sobie dalej i napotkałem Mayfair hotel przy Ósmej alei. Nawet nie miałem siły się zaśmiać. Ósmą aleją przeleciałbym raz dwa z Penn Station, bez tych wszystkich przepychanek.

Ale nic to. Uśmiechamy się. Hotel butikowy, okazał się być sympatyczny. No może nie jest pierwszej świeżości ale za to jest czysty. Łóżko wygodne.

Oczywiście wstałem o 3:30 rano i zacząłem Państwa na K. zaczepiać, które jest w Yotelu przy 10 alei i 42 ulicy, czyli tylko dwie aleje dalej i 7 bloków w dół.

Oczywiście przed zaśnięciem jeszcze wczoraj poszliśmy się przejść po osiedlu. Hell’s Kitchen. Wypiliśmy po kilka różnych bronksów i już. Ja jeszcze zamówiłem steak’a, bom głodny. Strasznie długo robili, ale i tak najbardziej zaskoczył mnie sposób przyrządzenia i podania.

 

Dziś plan jest taki:

Doczekać do 8:30 i pójść na śniadanie gdzieś na Mieście (jest teraz 7:27)

9:00 zbiórka na rogu 44th ulicy i 8 lei

koło 10:30 spotkać się z Ulą, która może dojedzie z młodym

10:30 zwiedzanie 9/11 Memorial

od 12:00 do 20:00 szopping i drinking, bo ma padać

no a wieczorem, to … będzie, będzie zabawa. Idziemy do Village na jakieś koncerty klubowe. Może jazz, może nie-jazz. Się zobaczy.

 

Ha! 7:40 ej em mego czasu! Czas na szałer i pozbieranie się z bambetlów!

IMG_0622

Jeden komentarz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Leave the field below empty!