raindrops keep falling on my head
Dziś jak na złość 164 przyjechało przynajmniej o 7 za wcześnie.
Rano obudził mnie deszcz. Pochmurno, leje i jak nie grzmotnie! Od razu ochota przeszła na Miasto. Na wszelki wypadek sprawdziłem pogodę. Hm, w Mieście nie ma padać, przynajmniej do 6 p.m. Ale weź tu wyjdź z domu. I jeszcze tak zachwalana przeze mnie bateria od aparatu padła.
Państwo zostawiło mi auto na wszelki wypadek. Jeśli nie Miasto, bo deszcz, to może auto. Pan nie zamknął okna więc siedzenie kierowcy mokre. Pewnie dlatego zostawili mi pojazd. Ale można podłożyć ręcznik i jechać.
Po 9 a.m. przestało padać. To jadę. Poczekam aż bateria się naładuje i w drogę. Albo zdążę na 10:39 a.m. albo na 11:39 a.m. A może dziś 175 złapać i na Harlem zajechać? W planie wejście północne do Central Parku.
Wyleciałem z domu z nadzieją jednak na ten 164 o 10:39 a.m. Grrr, nie doczekałem się, mimo że od 10:30 miałem na oku ulicę, po której kursują autobusy. No nic, jestem w 175 w drodze na Harlem.
Most Georga Washingtona od strony Fort Lee przywitał mnie deszczem. Nie jest dobrze.
Wsiadłem w A linię na 175th ulicy i na stacji 125th street przesiadłem się na C, żeby na 110th ulicy wysiąść.
Przestało nawet padać. Park fajny, taki mały lasek. Można się powspinać. Podoba mi się. Niestety 10 minut później lunął deszcz. Parasolka ochroniła tylko głowę. Cały mokry, z chlupiącymi butami szukałem jak opętany daszku, mostku, żeby się schować. W końcu coś znalazłem. Zobaczyłem na mapie gdzie jestem. OK, blisko alei ze stacjami metra. Na telefonie sprawdziłem jeszcze raz weather.com. Pięknie! Ma padać do 3 p.m. (było przed 1 p.m.).
Postałem chwilę, aż deszcz lekko zelżał i popędziłem do metra i na dworzec. Strasznie niekomfortowe uczucie chodzenia w mokrych jeansach i butach i skarpetach. Jak na złość autobus jechał do domu prawie półtorej godziny.
Piękne pożegnanie Miasta. Nie dobre Miasto.