podróże,  usa

Old Shoes (& Picture Postcards), czyli co robiłem na Mieście

Dziś dzień pod znakiem szukania botów i rozglądaniem się za kartka. Tylko nie wiem po co mi 10 kartek za 1$.

Znowu opuściłem dom o 9:50 a.m. Mam nadzieje, ze historia się nie powtórzy.

Zacząłem od 8 alei, az do zbiegu B-way i 5, czyli do Flatiron Building.

Jakoś mnie to rybie oko nie przekonuje. Wszyscy krytykują.

Dziś chyba na dol zejdę. Jest fajna pogoda – słońce, delikatny wiatr.

Wczoraj wieczorem wyszedłem na biegi. Przeleciałem się po parku, mijając zająca i dwie sarenki. Poczułem się jak “Rogas w dolinie Roztoczy”. Biegało się naprawdę milo. 31 minut, czyli lekko ponad 5 km, czyli ze 3 i pół mili.

Na szczęście na hokeja nie poszedłem i nie skończyłem w Princeton. NJ Devils grali z Montreal Canadiens. Hokej mnie nigdy nie pasjonował. A NHL mógłbym zobaczyć ale tylko 15 minut by mi wystarczyło. Nie wysiedziałbym 60 minut czystej gry i dwóch przerw.

Strasznie dużo ludzi na Mieście.

Na Herald Sq był jakiś event związany z UFC. Ale wyglądało to blado, wiec się nie zainteresowałem. Obok przy wejściu do Macy’s spotkałem Pitbulla, tego koszmarnego kubańskiego rapera . No jak dwie krople wody i ten sam nikczemny wzrost. Ale ten mój Pitbull nosił jakiś uniform z plakietka, wiec wnoszę, ze to nie ten prawdziwy. Ale podobny jak dwie krople wody, mowie wam.

Na Union Sq znowu targi żywności. Można kupić kurczaka, jajko, rybę i mnóstwo zieleniny. Wstąpiłem do domu towarowego i odwiedziłem dwa sklepy z butami. Niestety nic ciekawego.

Niepostrzeżenie wszedłem do części uniwersyteckiej na Village. Washington Sq znowu pełen ludzi pasywnych i aktywnych. Za mną kwartet jazzowy przygrywa, a przede mną stepują na deskach. Ludzi miliard. Wszyscy siedzą na ławkach i fontannie lub leżą na trawie. Gorąco się zrobiło. Idę wrzucić półtora dolara jazzom i lecę dalej.

Tuz za parkiem zobaczyłem muzyka i aktora. Ten pan co grał prawa rękę Tony’ego Soprano w “The Sopranos”. Steven van Zandt. Stal przed restauracja i tekstowa. Jestem pewien, ze to był on. Otarłem się o Tribece z prawej i China Town z lewej i idę dalej w stronę wieży WTC. Siedzę teraz na środku W Houston przy Sullivan St. W Houston ma po środku pas zieleni, wiec auta mnie mijają z prawej i lewej.

Na Village minąłem fryzjera. Aż się zawahałem – taka spóźniona dygresja.

Przy Spring St znalazłem pub z napisem informującym , ze o 2:30 p.m. będą mecz pokazywać – Real vs Borussia. Mam nadzieje, ze CR7 pogoni cale to trio z Dortmundu.

Lunch kopiłem w Amish Market przy 53 Park Pl. Obsługiwała mnie LaKisha, bo tak stoi na paragonie. Znowu sushi. Ale nigdy nie jadłem u amiszów, wiec chciałem spróbować, bo pewnie zdrowo.

W Century 21 przez 30 minut wybierałem buty. W końcu znalazłem. Po 5 minutach stania w kolejce porzuciłem je na ladzie. 5 kasjerów robiło coś przy jednej kasie i miało gdzieś kolejkę. To ja miałem gdzieś kasjerów.

Chciałem na gore wrócić z buta, ale poddałem się i na 14 ulicy wszedłem do metra. Na autobus 4:10 p.m. spóźniłem się tylko 2 minuty, nie jedna, jak dwa dni temu. Mam nadzieje, ze historia się nie powtórzy.

Podoba mi się przechodzenie przez ulice. Nie tak jak w Poznaniu, co dwa razy mnie policja złapała, bo albo na czerwonym albo w niewłaściwym miejscu. Tu jest tak, ze idziesz cały czas. Jak jest czerwone, to tylko przepuszczasz auta. Wygląda to trochę tak, jak zombi atakujący ludzi.

Wróciłem do domu. Po chwili zadzwonił pan od garażu, ze przyjeżdża. Sam mu na imię i jest z Macedonii. Od 15 lat w USA.

Na jutro mam wizytę u fryzjera.

Dziś 14 205 kroków, 129 minut iscia, prawie 11 km, 750 kcal – to prawie tyle co w poniedziałek.

Brak komentarzy

Skomentuj marszull Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Leave the field below empty!