podróże,  usa

Big in Japan, czyli pierwszy dzien na Miescie

Heh, czy do wszystkich przyjaciół jeździ 164? Z miasta Warszawa na Wilanów do Państwa na K podjeżdża 164. Od Państwa w Fair Lawn do Miasta tez 164 kursuje. To już wiem jakie mam kryterium na znajdowanie kolejnych przyjaciół.

Tak, jestem w autobusie. Trzesie strasznie. Zapomnialem jak to się pisze podczas takiej jazdy.

W Jasnym Zieleńcu jakos przejmujaco zimno . Nie chce sie biegać, ani wychodzić. W Mieście na pewno od razu zleje mnie ten pot, tak ze poczuje na sobie brud całego Miasta.

Pogoda nie wygląda za dobrze. Około 11-13 stopni, także za chłodno na lunch, czy książkę w Centralnym Parku. Dziś chyba będzie szybko. Zakupy w B+H Photo, buty przy Empire State Building i może perfum w Amber Krombie Fitch and Srombie. Trochę się nachodzę, bo sklepy wspomniane w innych kierunkach leża. A+F na 50 którejś i 5 alei, B+H na 33 i 8 alei. Buty są na szczęście 2 bloki dalej niż sklep z elektronika. Heh, ale to i tak tylko 20 pare przecznic, czyli zleci szybko.

Moze księgarnię zaliczę przy Bryant Parku? Ok, zakańczam myśl, zobaczymy co dzień przyniesie.

Dwie piosenki mnie prześladują:

– Taylor Swift “I knew you were trouble” – nawet niegłupi tekst ma jak na pop. W duperella store jakaś klientka wyglądająca a la Bejonse nawet to nuciła, bo leciało przez radiowęzeł.

– Macklemore “Thrift Shop”

I’m gonna pop some tags, only got 20 dollars in my pocket

I-i-i-i am hunting, looking for a come up, this is fucking awesome

Oh, i najważniejsze. Musze ściąć włosy. W Polsce wyglądam jak wazon, tu jak klasyczny redneck. Pół cala powinno wystarczyć.

Przedreptałem się po pierwszych sklepach i siadłem przy Herald Sq (róg B-way i West 35th). Powiewa wiatr i miejscami jest zimno. Trzeba kupić coś z długim rękawem.

W B+H wyszło ponad 111$ – pochewka na airbuczka oraz dysk zewnętrzny Western Digital.

Wcześniej wydało się jeszcze 47$ na dziesięcioprzejazdowy bilet na trasie Miasto-dom.

No ten lunch w Centralnym Parku raczej nie wyjdzie, ale chyba zajdę do Whole Foods na sushi. Nie! Już wiem! Kolo tej księgarni, co jest kolo Bryant Parku, do której chciałem zajrzeć jest kilka azjatyckich knajpek. Mozna tam take-out food kupic.

To tam kupie i zrelaksuje się w Bryant Parku. Idę dreptać dalej.

Coś mnie te zdjęcia w fish eye nie przekonują.

W B+H znalazłem nikona D3100 z obiektywem 18-55 za 500$ czy 600$. Mniejszy niż mój D70s ale w reku dobrze leży. Może?

Zapomniałem wspomnieć o malej drace z afrykanero-amerykanka o pupie rozmiar 5XL. Działo się to przy wyjściu/wejściu ze sklepu obuwniczego DSW mieszczącym się nieopodal Empire State Building. Ja akurat wychodziłem, a pani chciała wejść. Spodziewałem się oczywiście zachowania zasad dobrych obyczajów wiec radośnie wychodzę. “You’re welcome” usłyszałem tonem pelnym pretensji. A welcome yourself! Co za kultura?! Każdy wie, ze najpierw się wychodzi. Aha, ale ja chyba na innej półkuli jestem, to może jest odwrotnie? Na skrzyżowaniach tez jest zasada “first in, first out”, a nie tak jak u nas “prawa reka”.

Doszedłem do Times Sq. Pomyślałem, ze kupie długi rękaw w Aeropostale. Ale chyba w Californi nie znają długich rękawów. Trudno, Paramous Center albo w GS Plaza się nakupię, w to co chce.

Fajna akcja jest na Times Sq. Można zrobić sobie zdjęcie i poster z własną podobizna naklejają na chodnik. Od razu obróciłem się “jak Grzegorz Filipowski”    w poszukiwaniu budy. Nie wiedziałem czego się spodziewać, wiec nie znalazłem. Oczy moje przykula za to kolejka na sto tysięcy ludzi. Aha, pomyślałem. Stać mi się nie chciało. Moze innego dnia bedzie mniejsza kolejka. Polecialem za Bryant Park, na Library Way w poszukiwaniu ksiegarni i knajpy z sushi.Tego pierwszego miejsca nie znalazłem, a sushi jakoś nie zachęcało. Doszedłem do Madison Ave i wróciłem do parku. Poszukam chyba Whole Foods i pójdę do Centralnego Parku.

Ależ usiadłem w tym Centralnym Parku. Na takiej górce, w takiej altance. Fajny widok, fajne miejsce. Właśnie zlecieli się nowożeńcy na sesje! W zacisznym miejscu znalazłem sklep z sushi. Kupiłem wiec i jem.

Do A+F wszedłem i wyszedłem. Milion ludzi, głośna muza i zapach moich ulubionych perfum. Zauważyłem, ze maja perfumy w butelkach o pojemności 3 litry albo coś podobnego.

O słońce wyszło. Super. Smacznego.

Się zaczęli kręcić po tej mojej altance! No nie! Żadna tam sesyja profesjonalna. Po prostu grupa znajomych robi sobie fotki canonem. Ale jedna para faktycznie widać, ze jakby świeżo po ślubie.

Zagadka na dziś. Ile zapłaciłem za lunch?

To trójkątne to ryz z tempura i krewetka zawinięty w algę. To małe to pierożki z krewetkami. To największe to klasyczne rollsy.

Lece po tej 8 alei, żeby zdążyć na ten 4:10 p.m. Gdzieś przy 55 ulicy mijam lalki dwie i słyszę:

He opened his eyes when we were like kissing. It was so awkward. It was like ….

Jestem już na 53 ulicy i nie wiem co dalej, nie wiem czy lalki maja 12 czy 13 lat. Mała dygresja – skąd mała wiedziała, ze jej chłopiec otworzył oczy?

Na bramkę na dworcu wpadłem 4:11 p.m. Grrr

Dziwne te ludzie w Ameryce. Kierowca mówi do pani – only stand-ups. Pani się odwróciła i wyszła z autobusu. I taki nieliczny tłumek za nią tez. Dziwne. Lepiej chyba wsiąść wcześniej i stać,niż czekać na następny autobus i siedzieć.

Niestety David Bowie nie brzmi dobrze w tunelu pod rzeka Hudson River. Florencja ze swoja maszyna brzmi za to fajnie.

Wysiadłem z autobusu i poszedłem do Bottle Kinga po fajki. Się zszokowałem, bo na dzień dobry usłyszałem “u-u-u-u-u stars are never sleeping”. Bowie brzmi świetnie w monopolowym!

Wróciłem do domu i zobaczyłem, to co zobaczyłem. Myślałem, ze Państwo wróciło wcześniej i po coś nagle musieli pojechać do sklepu. Ale nie.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Leave the field below empty!