życie

tempus

時間, thời gian, amser, காலம், เวลา, ժամանակ, wakati, ທີ່ໃຊ້ເວລາ, am, vaxt, laikas.

japoński, wietnamski, walijski, tamilski, tajski, ormiański, suahili, lao, irlandzki, azerski, litewski.

W tytule jest po łacinie. Najładniej brzmi po litewsku – Like Us.

Jakiś dziś jestem filozoficzny. Oh, nie! Dziś czas jest taki, że jestem przecież ostatnio anapolegetyczny. Może dlatego, że wczoraj był taki czas, że się relaksowałem i reflektowałem. Czas pępkowego u kolegi był wczoraj. I co najważniejsze, bez ekscesów. O północy zawinąłem się do domu. Na szczęście dużo nie wypiłem, na (nie)szczęście wesołe papieroski też były. Niezłe mózgotrzepy. 3 buchy i głuchy. No zrelaksowały mnie.

Dziś o dziwo wstałem normalnie czyli o 6:45. Troszkę później, niż normalnie w sobotę. Do Lidla nie poleciałem, bo ostatnio jakoś się ponakupowałem tam i jeszcze coś jest w lodówce.

Lubię soboty, to zdecydowanie najlepszy czas tygodnia. Niedziele są słabe, bo nie wiadomo co ze sobą człowiek ma zrobić. Albo zmęczony po sobocie albo nic się za bardzo nie chce, bo jutro poniedziałek.

Skoro nie lecę do Lidla, to się pobyczę jeszcze w łożu. Ale tylko trochę, bo standardowo na szamcie muszę polatać trochę. Tydzień był intensywny i czas kwadrat ogarnąć. Marek N. poleciał do Nofej Selandii, więc Markomanię prowadzi kto inny. Ciekawsze to audycje, bo ostatnio nie dało się słuchać tego Marka N. Przewidywalnie i nudno grał.

W międzyczasie zadzwonił pan K. i zakomunikował, że znowu go plecy bolą, czyli z urodzin hucznych córki mogą wyjść nici. No nic, przynajmniej spokojna sobota to będzie. Za niecałą godzinę zbriefuję go i zapytam o oficjalny komunikat na dziś. No takie czasy, że człowiek koło 40 się sypie. Na szczęście jam młodszy od Pana K. jest, więc się jeszcze nie sypię.

Czas jaki teraz jest, czyli szaro i buro dobija mnie. 10 rano, a w mieszkaniu jak w trumnie. Ale przecież nie będę palił światła. Głupio jakoś. Sejf di erth ludzie.

Przypomniał mi się dziś czas, jak byliśmy na koncercie Diana Krall w ostatni Dzień Niepodległości w Polsce. I przypomniało mi się od razu, że w okolicach 19 kwietnia pani zawita w okolice Nowego Jorku i Nowego Dżersej. Muszę ogarnąć mój urlop. Najwyższy czas na to. Bilety przydałoby się nabyć. Chyba jednak do Dżersej, a nie do Miasta na koncert Diany wybrałbym się. Bliżej i wygodniej.

Czas wziąć się za te porządki. Już mam nawet plan opracowany działań. Jak patrzę na kuchenkę, to już w myślach do niej mówię „jak ja cię zaraz szmatą przejadę, eh!”. Ale czas leci, a ja nadal robię wszystko, tylko nie sprzątam. Motywacji zero.

Ciekawe co inni porabiają.

Z panią inż. ze Szczecina już dziś 100 mejli wymieniłem. Stąd też wiem, że Słodkokwaśna też już wstał, bo coś tam na MordoKsiążce napisał. Waham się i nie wiem czy zaraz nie założę konta na Fejsie. Ale po chwili mój zdrowy rozsądek bierze górę i mówi, a właściwie pyta – „po co?”. To nie zakładam. Nie mam czasu na fejsowanie. Ale z drugiej strony mógłbym mój blożek rozpowszechniać.

Eh, Pan K. właśnie sam zadzwonił. Plecy wygrały. No cóż, taki czas.

Czas na żenujący dowcip:

Walentynki. Apteka:

– dzień dobry…

– skończyły się już

 

Wczoraj był dzień singla. Heh. jak ktoś się 14 lutego dobrze nie postarał, to mógł liczyć na dwa dni świętowania 🙂

Miłej soboty, to taki super czas!

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Leave the field below empty!