Kiedy święta zaczynają się?
Święta, przynajmniej w Warszawie, i zależnie od tego skąd się jedzie, zaczynają się wtedy, KIEDY dojedzie się, na przykład, autobusem nr 422 do skrzyżowania Belwederskiej, Gagarina i Spacerowej. Oczywiście od strony Sadyby.
Pięknie, wyświecone lampkami, lampionami, lampiczkami i innym świecącymi pizdeczkami ulice. Kolorowo i ładnie, że aż hej. Wtedy właśnie zaczynają się święta. Ale ładne to jest. Bo tak, to jest szaro, buro i ponuro.
A wiem stąd, że znowu, tak jak pawie 3 lata temu, zrywam się beztrosko o 5 i lecę do roboty na 7. Nie wiem co mi, ale tak mam od dwóch dni. Mam dziwne de-ża-wi, bo prawie 3 lata temu też taki luz miałem i mi po chwili podziękowali za przyjeżdżanie na 8 rano. Mam nadzieję, że tym razem historia nie będzie się lubiła powtarzać.
Ależ ten Dave Bruback mnie relaksuje! Bez żadnych takich. Po prostu miło mi gra mój ostatni zakup. Empik zrobił super promo – kup 3 płyty, a za każdą zapłacisz 19,99 zł. Oczywiście nazbierałem 5 płyt bez problemu. Z popu nie było co wybierać. Same starocie, a taki jazz jest ponad czasowy.
Miałem też w ręku klasyczne utwory bluesowe z zachodniego lub wschodniego wybrzeża ale na szczęście odsłuchałem na sam przód i płytę oddałem z niesmakiem wielkim po 3 utworach. Brrr.
Padło w końcu na Dave’a Brubecka „Time out”, którego polecam wszystkim miłośnikom muzyki. Do tego dołączył Tomasz Stańko ze swoim kwintetem sprzed 3 lat oraz Cannonball Adderley „Somethin’ Else”. W przypadku tej ostatniej pozycji, to nie wiem co jest artystą, a co tytułem albumu. Okładka mnie się spodobała. Pan wyglądający jak Forrest Whitaker pali sobie papierosa i siedzi na krześle. Pozycja ta urzekła mnie pierwszym utworem „Autumn leaves”. Znam to z różnych wykonań ale najlepiej z wersji Erica Claptona.
Na muzyce się w sumie nie znam. Bo jak znam się na wszystkim, to nie znam się na niczym. Ale przyznać muszę, że jak nawet jazzem się nie interesuję, to wiem, kto to Dave Brubeck. Pewnie to taki Britney Spears jazzu. „It’s Britney bitch!” – jak śpiewała sama królewka popu kiedyś w swoim teledysku. A może to było „it’s Britney’s beach”? Nie najlepiej język lengłicz znam, heh.
Porzucam muzyczne kwestie i przechodzę do durnego snu. Śniło mi się, że wracam do domu. Idę sobie korytarzem po klatce za sąsiadką. Mija moje mieszkanie, a ja za nią. Nie zatrzymuję się, tylko też mijam mój miniapartament, patrząc na prawo na otwarte drzwi. Światło się świeci i widzę, że wszystko jest wyczyszczone. W końcu wchodzę i patrzę, że wszystko zostało ukradzione. Nawet szafa, lodówka, szafki itp. Ściany pozrywane, gołe. W sumie to nie wiem z czego te ściany miałyby być pozrywane? Z farby? W każdym bądź razie wyczyszczono mi mieszkanie do zera. Najbardziej żal mi było płyt CD. No bo co innego? Talerze? Ubrania? Laps? Można zawsze kupić nowe, a płyty CD zbierałem przez lata i są warte … hm, 500 płyt razy średnia na płytę 35 – 40 zł równa się… Wolę nie liczyć.
Później zacząłem się martwić gdzie będę spał. Już nawet ekipę remontową załatwiałem. Konkluzja snu była taka, że w końcu zrobię remont, który od dawna w rzeczywistości planowałem zrobić.
Czyli moja (pod)świadomość podpowiada mi we śnie, że mam zrobić w końcu remont? Bardzo bym chciał, aby modernizacja mieszkania się ziściła. Ale nie z takiego powodu jak oniryczna przepowiednia!
Święta już za 11 dni. Muszę sąsiadkę uruchomić do pilnowania mieszkania na czas mej dłuższej nieobecności.
Brak komentarzy
renata
… to taka złota myśl z tego wpisu mi się jawi: spać można byle gdzie, pod warunkiem, że ma się czego słuchać
😉
BeUr
Skoro Dave B. to Britney Spears jazzu, to można powiedzieć, że Amadeus M. to Britney Spears muzyki klasycznej . Obaj zapewne się w grobach przewracają na to porównanie 😉