życie

101, czyli dochodzę

101-wszy wpis, czyli dochodzę do wniosku, że jak ktoś jest głupi i w komunikacji miejskiej wyciąga telefon i czyta lub pisze sms lub maile, to ja zerkam i czytam.
Konotacja głupia, jak większość rzeczy w moich wpisach.
Od sierpnia 2009 nasmarowałem już 101 wpisów. Mało coś mi się wydaje. Ale, hm, chciałem napisać, że ważna jest jakość, a nie ilość, ale się zreflektowałem.
To dzielenie się na temat zerkania na przenośne urządzenia ludzi w miejscach publicznych spowodowane jest pewnym, wczorajszym mailem od pewnej koleżanki. Piszę, że pewnej koleżanki, a nie, że pani inżynier ze Szczecina, bo pani inżynier ze Szczecina znowu się zarumieni, że ją obnażam, albo coś podobnego.
No to jest pewna koleżanka, załóżmy, że nie jest to pani inżynier ze Szczecina, która wczoraj mi przesłała opis ciekawego zdarzenia. Tak mnie ono ujęło, że pękałem ze śmiechu. Nie aż tak pękałem, jak kiedyś, gdy kolega podesłał mi pewien „krzyk rozpaczy” pewnego DJ-a Yamnika. Ale uśmiałem się setnie, a jak wiadomo śmiech to zdrowie.
Cytuję:
jechałam tramwajem parę chwil temu. Przede mną siedzi kobieta. Czyta książkę pt. Radykalne wybaczenie. Zerkam z nudów jej przez ramię…
Tytuł rozdziału: Wyrażanie emocji.
W pewnym momencie kobieta dostaje sms. Czyta go … po czym jednym zgrabny ruchem, bez cienia wahania odpisuje: PIERDOL SIĘ.
no rozbawiła mnie!!

Pardon koleżanki frencz, no ale to życie pisze scenariusze takie.
Ja też bezczelnie zerkam, jak ludzie wywalają na widok publiczny swoje telefony, tablety i czytają, i odpisują na maile lub sms. No ale mnie nic nigdy takiego ciekawego się nie przytrafiło. Jestem tylko ciekaw autora tej książki „Wyrażanie emocji”, bo bym zerknął.
A propos czytania książek. Tak mnie naszło, że czytam 4 książki na raz.
„Easy way to stop smoking” zacząłem chyba 3 i pół roku temu, kiedy to podczas wizyty w USA Ula sprezentowała mi ją zaopatrzywszy się na Amazonie. No na mnie ta książka jakoś nie działa. Wiem, wiem, jak za pierwszym razem nie pójdzie, to trzeba czytać kilka razy. Jacyś ex-palacze zachwyceni efektem twierdzą, że aż 3 razy ją czytali. Ja jakoś utknąłem na drugim rozdziale i … palę dalej.
„Just kids” było impulsem po przeczytaniu polskiego tłumaczenia „Poniedziałkowe dzieci”. Idzie mi jak krew z nosa, bo czytam ją tylko w drodze do pracy. A rano, to albo nie ma warunków, albo myślę tylko o tym jak tu się zdrzemnąć. Zaparłem się i stwierdziłem, że czytać mi będzie lepiej, jak będę wyprzedzał poranny tłum w autobusie. No to od jakiegoś czasu wstaję wcześniej i w pracy jestem przynajmniej 30 minut przed ósmą. W robocie jestem sam od jakiegoś dłuższego czasu i ten czas się chyba zakończy za dwa tygodnie. Chyba. Efekt jest taki, że jestem przezmęczony, nie wiem jaki jest dzień tygodnia i tylko fakt, że budzik nie dzwoni, bo jest nastawiony na dni robotnicze, uświadamia mnie, że jest weekend.
„Sinobrodego” zacząłem czytać przed „Just kids” i „Trójka z dżemem, palce lizać”. Porzuciłem ją więc na czas zapoznawania się ze wspomnianymi dwiema lekturami.
„Trójka z dżemem, place lizać” jest najbardziej kretyńsko wydaną książką. Papier jest tak gruby, że wydaje mi się, że przewracam 3 strony na raz, a nie jedną. Atrament ma taki odcień szarości, że trzeba wszystkie lampki w domu palić. No ciężko i topornie się czyta. Ale się czyta. Taka biografia o Trójce. Ciekawa w sumie.
Lubię soboty. Człowiek z rozpędu nadal wstaje rano. No może już nie o 6:20 ale przynajmniej ciut po 7. Szkoda dnia! Oporządziłem kwadrat, że aż lśni. Poleciałem do sklepu nieśpiesznie. Teraz to już tylko patrzę jak zupa dyniowa bulgoce przy miłych dźwiękach „Bone Machine” Toma Waitsa lub Lao lub Donalda Fagena.
Heh, zapomniałem kupić Kreta!

101-wszy wpis! Bardziej ta liczba kojarzy mi się z filmem koncertowym Depeche Mode, którego kiedyś byłem wielkim fanem, niźli ze statystyką mego bloga. No właśnie DM w Polsce jakoś na przyszłe wakacje. Czar tego zespołu dla mnie prysł w 2006 roku, kiedy to widziałem ich na Legii. Niestety lekko koszmarnie i zniechęcająco. Przy okazji koncertów, kolega mnie namawia na Dead Can Dance w Curychowie. Zapotrzebowanie było takie, że drugi koncert zorganizowali. Szkoda, że w Polsce nie pomyślą o fanach, bo bilety już sto lat temu wykupione. Waham się nad poleceniem. Ale co ja będę w Zurychu robił?

Coś tam jeszcze miałem w zanadrzu ale jak zwykle z pamięcią nie tego. Czyli pewnie coś równie głupiego lub nieistotnego.

Lecę przygotować się na imprezę z okazji 20-lecia pobytu w Polsce pewnego Wietnamczyka Nama.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Leave the field below empty!