podróże,  usa

matko, jaki dziś dzień?

Nie wiem. Pogubiony jestem.

17 i pół godziny zleciało jak …w buzię strzelił. Lot straszny. Turbulencja za turbulencją. Wracam statkiem!

Przebijanie sie z JFK do Fair Lawn przez Manhattan tez czasochłonne ale dałem radę. Poznałem nawet lalę z Long Island, to sobie pogadaliśmy w Secaucus. Ja jej ogień, a ona mi iphona dała na zadzwonienie do Państwa.

Państwo się tak martwiło, że zadzwoniło po 20:00, a jak z opisu wynikało przed 20 mieliśmy sobie w objęcia wpaść. Nie wyszło. Lot sie spóźnił, do emigrantowego oficera stało z milion ludzi, także z lotniska wyszedłem przed 19.

Na Penn Station wyszedłem, tak jak miałem w zamiarze, na powierzchnię, zobaczyć, czy wieżowce stoją i oczywiście jakiś lump sie przyczepił, że chce fajkę. Po mojej stanowczej odmowie, powiedział, że odkupi. No co za lump! A miałem udawać, że nie rozumiem po ichniemu.

W końcu, o 21:19 wytoczyłem się z pociągu. Ula mnie zgarnęła i pojechaliśmy do Sergieja i Katji. Pograliśmy w bilard i popróbowaliśmy Żaka Danielsa. Później wróciliśmy do domu i zaprezentowałem Państwu antybiotyki z Polski. Państwo wyjęło garniry i była mała biesiada.

A pogoda? A niech to szlag trafi! Na szczęście miałem kurtkę na podorędziu, to się przydała.

Zakańczam, bo czas na szałer i czas spać. Jutro od rana Pan pracuje, a my na shopping.

7:26 waszego czasu, czyli ja na nogach od 100 godzin chyba!

Podoba mi sie ta Ameryka. Czuję się jak w domu. W Secaucus na chwile wyszedłem na zewnątrz i zobaczyłem panoramę Miasta. Od razu zachciało sie żyć!

Brak komentarzy

Skomentuj mdobrogov Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Leave the field below empty!