życie

Moje wczorajsze wielkie odkrycie! czyli teoria Małego Wybuchu

Wyszliśmy wczoraj na miasto w swoich najlepszych ciuchach zakupionych w 2008 roku w jakimś mieście-sklepie w stanie Nowy Jork. Pamiętam tyko, że z Jasnego Zieleńca zjeżdżało się na 208 South i się jechało prawie 90 min. Miasto-sklep to takie centrum handlowe o wyglądzie miasteczka. Spędziliśmy tam cały dzień robiąc spotkania pod samochodem co 3 godziny, żeby torby z zakupami zostawiać w bagażniku. Panie na lewo, panowie na prawo.

[i’m so 3008, you so 2000 and late]

Kurtki i koszula retro a’la grunge od Calvina Kleina, spodnie od Tommy’ego Hilfigera, buty też jakaś znana marka i na miasto.

I tu nastąpiło wielkie odkrycie! Muszę zrobić kolejną dziurkę w pasku od Calvina Kleina. Coś za dużo tego CK w mojej garderobie. Z zębami w spodniach, czy też ze spodniami w zębach pewnym krokiem przemierzaliśmy pasaż handlowy wzdłuż stacji metra Centrum do Hybryd. Przecież tak niedawno robiłem dziurkę w pasku! Jest mnie coraz mniej! Na szczęście w Białymstoku tato ma wiertarkę, to się podziurkuje i na zaś, żeby nie było takich niespodzianek więcej.

Do Hybryd dotarliśmy ok. 18:47.

Te Hybrydy, to taka spontaniczna fanaberia. Codziennie przechadzam się pasażem Wiecha. Na jakimś murze zobaczyłem plakat reklamujący wydarzenie 18 grudnia. Ostatnia kulturalna rzecz to balet w Odessie. Czas na polską rozrywkę wyższego lotu. CzarnąJagódką zawiadomiłem Pana K., że kupuję bilety i ma iść. Po konsultacji z Panią K., Pan K. nie widział przeciwwskazań i dostałem aprobatę na zakup dwóch sztuk.

Czekać to ja mogę na Edzie Górniak, a nie na jakiś grajków z jedną 40-minutową płytą na koncie. Jeszcze chwila i te 25 zł nie zrekompensowałoby tego muzycznego wydarzania, tego czekania na zimnym dworze. Ale w końcu, ciut po 19 zapaliły się światła nad wejściem do klubu.

Czekać to ja mogę na Edzie Górniak! Zespół wyszedł na scenę o 20:25! Już na dzień dobry minus.

Wspomnę jeszcze o saporcie. Grunge’owy Jesus w kolorach Boba Marleya zagrał jeden utwór, około 30-minutowy. Chłopiec w oparach dymu i mistycznym świetle grał na gitarze. Rzekłbym muzyka przestrzenna. Tylko nie wiem po co mu gitara, skoro większość dźwięków była puszczana mechanicznie? Podczas rozkoszowania się papierosem w sali dla palących wydawało mi się, że jesienny bożek (w sumie to jeszcze jesień jest) gra „Halellujah” Leoanrda Cohena. No dobrze, poplumkał sobie artysta nam do piwa i zniknął.

Sorry chłopaki, nowa dziewczyna w mieście! Zabrzmiało to chyba dziwnie, więc spieszę z wyjaśnieniami. Jest taka pani Isabelle K. tajemniczo zwąca się. Nie, to nie ta od MarcinKiewicza! Nasza Isabelle coś z tajemniczości ma. Dopiero dziś odkryłem, że to nasza polska Izabela Komoszyńska. Ale bynajmniej czar nie pryska.

Co do płyty, to pisałem wcześniej, że w ciągu roku podobało mi się „Hard Working Classes”. Muszę chyba rankingi porobić za rok kończący się i dać im prawie w każdej kategorii numerek 1.

Muzyka elektroniczna, indie, rock, inna – tak ich na stronach www określają. Dla mnie to bardziej w elektronikę idzie. Taka Pati Yang, taka trochę wokalistka z piosenki norweskiego Royksopp „What else is tere?”. Ta ostatnia wokalistka to Karin Elisabeth Dreijer Andersson o scenicznym nicku Fever Ray. Pani inż. ze Szczecina się ucieszy, bo to jej ostatnie, koszmarne jak dla mnie, odkrycie muzyczne.

Także nie miałem pojęcia co mnie czeka na koncercie. Spodziewałem się i’komputera jakiego z nadgryzionym jabłkiem i pani śpiewającej z przerobionym jakimś vocoderem głosem.

Ale nie!

Jeden z najlepszych koncertów. Szkoda, że nagłośnienie w lokalu słabe. Ale głos! Niesamowity! Na żywo dziewczyna brzmi obłędnie. A entourage, czy też oprawa muzyczna – rockowa. Brawo! Z gości wypatrzyliśmy całujące się panie dwie, chyba krypto gejów dwóch i gitarzystę Hey’a Roberta Ligiewicza (mam nadzieję, że to był on). Czyli muzyka dla wszystkich.

Zespół zaśpiewał całą swoją płytę z jednym, chyba coverem. Chyba, bo brzmiało to jak „Help” The Beatels’ów. Wersja bardzo nieudana i odstająca od reszty. Ale wtedy chyba właśnie postanowiliśmy opuścić nasze hooker’y przy filarze i pójść na kolejnego dymka. Przegapiłem też moją ulubienicę, czyli „Chance”.

Jak pani prosi, to chyba się nie odmawia?

Give me a chance, like no one did before.

No dam ci ja ją, a dam! A właściwie, to już dałem i nie żałuję.

Pani Isabelle K. piękna, zwiewna, o przecudnym glosie, eh! Na szczęście na bis zagrali znowu to, co już raz grali i uraczyłem się „Chance” w wersji live. Czyli dostałem to, com chciał (ale koca na dach nie musiałem wynosić).

Kiedyś na koncercie L’Stadt wokalista Łukasz powiedział wprost do domagających się fanów bisów, że zagrali już wszystko co nagrali, więc zagrają jeszcze raz kilka numerów.

Chciałem wygnać panią inż. ze Szczecina na koncert ale wiedziałem, że nie ma sensu, bo warszawskie wydarzenie było zakończeniem ich trasy. Najbliżej Szczecina to grali w łódzkiej „Improwizacji” 2 grudnia. Szkoda! Pani inżynier musi się obejść smakiem i polować na nich następnym razem.

Ja już wyglądam na to wydarzenie. Sorry Chłopaki zawsze i wszędzie. Ha, nawet za koncertem Hey’a pojechałem kiedyś aż na Greenpoint, robiąc tym samym pewniej Uli radość i wspomnienie czasów liceum. Bo my w liceum najwięksi fani Hey’a byliśmy. Cała prawie klasa znaczy.

Dziś rano z kolei zrobiłem coś po raz pierwszy. Zapisałem mój sen, bo naprawdę osobliwy był.

Pan K., jako Wielki Ekspert Fizyki, tłumaczył mi jak zbudowany jest twardy dysk i pen drive. To pierwsze jest zrobione z takiego czegoś (oczywiście nie pamiętam kompletnie z czego) i jest bardzo mocno owinięte wokół czegoś, w konsekwencji wytwarzając oczywiście pole magnetyczne. Ta budowa wynikała z tego, że twardy dysk przyjmuje dane, więc musi być taki ubity i twardy. Jak to twardy dysk. Wszystko brzmiało wielce sensownie i naukowo. A pen drive? Całkiem odwrotnie. Jako, że głównie oddaje dane, to jest luźno zbudowany. Żeby nie było tak banalnie, to wielki uczony Pan K. powiedział, że pen drive przy uderzeniu np. o ziemię wybucha. Na sprawdzenie tej niewiarygodnej teorii i tego wielkiego odkrycia od razu cisnąłem z całej siły moim przenośnikiem danych. A cóż to był za huk! Zapytałem się jeszcze zaspakajając mą ciekawość – a dlaczego ten pen drive nie wybucha jak go tak sobie rzucam na stół?

Bo trzeba większej siły, żeby nastąpiła eksplozja – szybko, mądrze i naukowo rzekł Wielki Ekspert Fizyki Pan K.

Prawda, że ciekawy to sen był?

Dziś rano odkryłem coś kolejnego. Okres Wielkich Odkryć Życiowych? Moja em-pe-trójka wylosowała w końcu Sorry Boys. Pierwszy utwór. Jej, strasznie płyta straciła po koncertowych przygodach i doświadczeniach. Zawsze było tak, że wersje albumowe i live tych samych płyt, piosenek i artystów nie kolidują ze sobą. Jeśli koncert mi się podobał, to nie miało to wpływu na odbiór późniejszy płyty. Moje wielkie odkrycie postanowiłem zakryć, puszczając od razu po powrocie do domu “Hard Working Classes”. Uff, udało się. Wszystko gra.

Ale tak naprawdę moim wielkim odkryciem był fakt, że jest mnie coraz mniej. Szkoda, że nie spytałem o to zjawisko Wielkiego Eksperta Fizyki…

“im więcej Ciebie, tym mniej,

bardziej to czuję, niż wiem.

Naprawdę, im więcej Ciebie, tym mniej,

jak to jest możliwe?

Dlaczego, im więcej Ciebie, tym mniej…”

faktycznie, chyba się matka w grobie przekręciła – jak napisał kiedyś jakiś krytyk w “Machinie” o wielkim przeboju Natalki Kukulskiej

4 komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Leave the field below empty!