życie

O bracie, gdzie byłeś

Zapytuję schizofrenicznie sam siebie. Ale jak to się mówi – z kimś mądrym trzeba czasem porozmawiać.

Od czego by tu, skoro dawno się nie udzielało?

Lato się skończyło i lato wróciło. Czy można mówić o czymś, że wraca, skoro czegoś nie było?

Lato w sensie wakacji się skończyło, a lato w sensie pogody [powiedzmy, że] wróciło. Było dosyć ciepło. Mój pracowy pokój jest usytuowany w rogu budynku. Ma to swoje ogromne minusy (plusów jeszcze nie zauważyłem) ale nie rozpisując się za bardzo, skupię się na jednym – jakikolwiek brak jakiejkolwiek cyrkulacji jakiegokolwiek powietrza. Także cały czas wiatrakiem się wspomagam. Od poniedziałku zostałem sam, gdyż koleżanka przygotowywała się do pójścia do szkoły. No i w połowie poniedziałku zaczęło lecieć z nosa. Ale jak? Jak nigdy. Oczywiście szybka samopomoc domowymi medykamentami pochodzenia naturalnego i czekanie kiedy wszystko zastygnie i wróci do normy. W środę czułem się już na tyle słabo, że rano nie dałem rady wejść pod prysznic. Tzn. wszedłem, ledwo przenosząc nogę za nogą przez brodzik ale po kilku chwilach myślałem, że krople mnie przytłoczą (zabrakło mi tu wyrazu, więc dałem ten) i na pewno zmrożą. Zakręcenie kranu trwało i wieczność, i kosztowało mnóstwo sił, i spowodowało wielką potliwość. Skoro ja nic nie czuję, to mam w D, że ktoś coś poczuje. Trochę się w sumie namoczyłem. Plus siedzę sam w pokoju, nikt nie zauważy – jakie mądre konkluzje. Człowiek chyba naprawdę bredzi jak umiera z przeziębienia.

Ale nie ma co narzekać i poddawać. To tylko przeziębienie. Przejdzie. No i w środę zadzwoniłem do lekarza, bo nie życzyłem sobie takiej niedyspozycji organizmu wbrew mojej woli oraz miałem już wielką ochotę na zobaczenie kiedy to się skończy. Pani na infolinii w końcu odnalazła przychodnię zgodnie z moim życzeniem i podaną lokalizacją. Koło al. Witosa, przy Czerniakowskiej i Trasie Siekierkowskiej – GPS-owalem panią. Przykro mi nie znam Warszawy – odpowiadał głos z GPS. Hmm,

Jezu, jak mnie budzik wystraszył! Wstałem po 7 i zapomniałem wyłączyć Adele „Rolling In the Deep”. Dziwne, że mimo tego, że ta piosenka mnie zrywa codziennie, czyli powinna być znienawidzona albo kojarząca się z czymś nieprzyjemnym, nadal mnie się podoba.

A propos Adele. Oglądałem ostatnio doroczne nagrody MTV. Nie wiem co MTV ma wspólnego z muzyką teraz ale nagrody wręczają. MTV Vanguard Award (czyli za acziwment) poszedł do Britney Spears! Koniec świata! Ale nie o tym. O nominacjach rozmawiały, czy też przypominały różne osobistości ze świata telewizji na M. no i ekipa z New Jersey (tyt. org „Jersey Shore”) komentowała „Najlepszy Teledysk Żeński”. Ten program „Ekipa z Jersey” to dla mnie jakieś nieporozumienie. Kompletnie go nie rozumiem ale robi furorę w USA … ponoć. Szkoda w ogóle słów na temat poziomu programu. No i ta ekipa patrząc na nominacje zgaduje, bawi się, życzy sobie kto mógłby wygrać. Dialog krótki między panią a panem odnośnie “Best Female Video”:

– oh, Adele „Rolling In the Deep”

– now i know she’s a woman

Koniec w temacie.

Żeby nie było za dużo opisów, użyję może dialogu między mną, a panią z infolinii:

– … mam placówkę na Wołoskiej

– nie, nie, to nie to

– Bobrowiecka 1?

– tak, to właśnie miałem na myśli

– czy dr Ahmad może być? Nie przeszkadza panu?

– nie ależ skąd – odparłem tolerancyjnie i nierasistowsko.

I zapisałem się na czwartek na 15 do pana Ahmada. Skoro zatrudniają obcokrajowców, to chyba znają kandydata nie tylko pod kątem merytorycznym ale również komunikacyjnym – holender, kolejna błyskotliwa moja myśl.

Nie wiem od czego zacząć jeśli chodzi o wizytę? Może od końca, czyli od apteki. Pani magister powiedziała mi, że nie ma 7 opakowań tego antybiotyku.

[Ke!?!?!?!?!?!] 7 dni miałem tylko to brać!

Nauczyłem się albo może przypomniałem sobie (?), a może uzmysłowiłem jak to jest być zbitym z tropu [(po fr. desempare). Ale bez sensu pisać jest tu cokolwiek po francusku, bo oni mają z 6 liter „e”. Zwykłe e, e z daszkiem, e z kreską w lewo, e z kreska w prawo i czort wie jakie tam jeszcze e? Może e do góry nogami i e z f. A tak w ogóle to po co ja z tym francuskim wyjechałem?]

Na wszelki wypadek zapytałem się pani magister co robi ten antybiotyk. Opowiedziała. Zastanowiłem się chwilę. Skończyło się na tym, że recepty nie wykupiłem i postanowiłem pójść jeszcze raz do lekarza. Tym razem polskiego. A może trzeba było porozmawiać z lekarzem po angielsku skoro „po polsku mówić nie dobrze”? Po co mi antybiotyk na katar? Ale jeśli dobrze odczytałem z ruchu warg lekarza (no bo przecież nie rozumiałem wszystkiego co mówi, trzeba było sobie jakoś dopomóc), to on coś o chorych zatokach mówił, o laryngologu i krzywej przegrodzie nosowej. Trafiłem do programu „Chirurgia plastyczna”?

Do lekarza w sumie drugi raz nie poszedłem. Nie ma co dramatyzować. Jest piątek, czyli jeszcze 2 dni z przeklętych i zaklętych 7. A i samopoczucie już nawet nie takie ostatnie. I umyć się dało. Normalnie jak człowiek do pracy poszedłem tego dnia. Szkoda tylko, że nie czuję pisma nosem (nie wiem skąd znowu taka dygresja).

Pooglądałem sobie US Open w piątek. Aż do późna, bo przecież w sobotę wstawać nie trzeba.

Co do turnieju Wielkiego Szlema, to wspomnienia sprzed dwóch lat wracają. Eh, to było piękne przeżycie.

Zabawiłem się w drabinkę męska i żeńską. Czyli antycypowałem wypadki na kortach Flushing Meadows w terminie 29 sierpnia – 11 września. Idzie mi średnio:

– u panów jestem 2949. na 11008 uczestników zabawy z 88 punktami.

Na 64 meczów pierwszej rundy nie przewidziałem 16 wyników i 12 meczów na 32 drugiej. To chyba nieźle, nie? Osoba zajmująca pierwsze miejsce w tej zabawie ma 102 ptk. Ale chyba ja już tylko niżej mogę być. Zła decyzja we wczesnej rundzie ma złe implikacje.

– u pań chyba lepiej mi idzie, mimo, że panie są bardziej nieprzewidywalne.

Mam 96 ptk, a lider zabawy – 112. Zajmuję 1217 miejsce spośród 7641 uczestników. Jejks! A wczoraj byłem 333! Pomyliłem się co do naszej tragedii Isi Radwańskiej. Obstawiłem, że odpadnie w pierwszej rundzie, a ta na złość odpadła w drugiej. No i za bardzo hura-optymizm mnie poniósł w stosunku do Venus. Dałem jej finał (mając z tyłu głowy, że może skreczować z powodu licznych kontuzji trapiących ją od przeszło roku). No i poddała się w drugie rundzie. Grrr, kosztowna pomyłka. Przykre jest to, że zdiagnozowano u niej Zespół Sjogrena. Czas końca jej kariery nadszedł.

Katar co prawda zatkał mi nos ale najwyraźniej nie szare komórki. Pamiętałem, że chleb godzinę temu wstawiłem do pieca i czas go w końcu wyjąć…

Wczoraj w metrze na stacji Politechnika przeżyłem szok. Pociąg stał 5 min i nie mógł odjechać. Wagony były załadowane ludźmi, a trzy razy tyle osób stało na peronie! Na szczęście w moją stronę było tylko dużo ludzi, a na większe szczęście pociąg przyjechał puściutki. Dziwne, ale nie wnikałem, tylko się cieszyłem.

Na stacji mojej docelowej, czyli Świętokrzyska codziennie brzdęka na gitarze pewien długowłosy. Kilka razy dałem mu szanse i przechodząc obok wyłączałem moją mp3. Pomyślałem, że mógłbym wrzucić coś do tego czegoś co leży na ziemi i służy do zbierania pieniędzy. Dałem mu chyba z 6 szans. No niestety nie zarobi na mnie. Strasznie zniewieściałe, przesłodzone i mdłe wersje szlagierów. Straszne dla mego ucha. Pan ma minę cierpiętnika, więc myślałem, że śpiewa niesamowicie. Ale nie.

No i tak niepostrzeżenie do muzyki doszedłem.

Aha, rukola po ponad dwóch miesiącach nadal wyrosnąć nie chce. Od półtora miesiąca ten sam etap. Chyba nivea nie pomogła.

Kiedyś zdobyłem płytę pana o imieniu Jamie Woon. Kolega się zachwycał, pan miał nawet koncert w kościele. Posłuchałem. Poczułem się jak na łące letnią nocą. Nie poruszyło. Jakieś dziwne dźwięki plus nie za dużo śpiewu. Shift + Delete po pierwszym odsłuchu. Ale na VH1 codziennie rano puszczają jego teledysk. Dodatkowo wczoraj w Trójce zagrali jeszcze coś innego. Na nowo zdobyłem płytę. I bardzo mi się podoba.

Inny pan, to John Hiatt „Dirty Jeans and Mudslide Hymns”. Wynalazłem go wracając Polskim Busem z Białego do Wawy ostatnio. Okładka z serii „Stary człowiek i domek na prerii”. Muzyka nieodkrywcza ale podoba mi się i to dla mnie najważniejsze. Kolejny artysta do kolekcji po Johnie Porterze, Amosie Lee.

Ben Harper „Give till it’s gone”. Pana usłyszałem pierwszy raz w 1997 roku. Bardzo rockowo i alternatywnie i indie. Teraz urzekł mnie jego pierwszy singiel ze wspomnianej płyty – Don’t give up on me now.

W kolejce do odsłuchu czeka jeszcze nowy Beirut. Pierwsza próba z tej płyty jakoś mnie nie powaliła, a nawet nie zainteresowała. Ale płyta została zarekomendowana przez osobę, której opinie muzyczne cenię, więc posłucham. Zobaczymy co nowego. Jak na razie mam wszystkie płyty Beirut więc sprawiedliwie i lojalnie należałoby dać tę szansę kapeli.

Na koniec dwie „perełki”:

1. Litza z Acid Drinkers (między innymi) założył taki ciekawy (?) ensamble – Luxtorpeda.

Hit na liście Trójkowej – Austystyczny leci mniej więcej tak w refrenie – Na pierwszy rzut oka nie widac cie foka

2. Red Hot Chili Peppers

Wrócili niestety nie nagrywając niczego nowego. Od „kalifornizacji” mam wrażenie, że słyszę wciąż to samo. Nowy singiel leci jakoś tak – hejnał … oł oł oł oł oł … gę gę gę

Kończę, bo mam sesję po 10 na kurniku.

O górne drogi oddechowe mi się odtykają poprzez wykrztuszanie. Idzie jak po maśle. W końcu! Dziś chyba jakiś antybiotyk w płynie przyjmę. Oczywiście profilaktycznie 😉 miłej soboty!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Leave the field below empty!