Wyszedłem dziś na miasto
Świeci słońce i jest jasno.
Wpis ten będzie krótki. Rymowany i głupiutki.
Pomyślałem sobie, coś tu jeszcze zrobię.
Wszedłem więc na kawę. Na Nowym Świecie do Starbucksa. Srabaks piękny, nowy, kolorowy, nie urywa jednak głowy. W Stanach Srabaksy są takie casual, zwyczajne, bez żadnego halo. Ale oczywiście w Polsce, jako że to nowość, musi być święto. Salon czysty i niezabłocony. Ludzie sobie siedzą, piją płyny i rozmawiają. Fajne jest to, że na miejscu podaja napoje w kubkach glinianych. Na wynos się dostaje w tekturowym. Nie umiem się odnieść do amerykańskich kawodajni w tej kwestii, bo nigdy na miejscu nie pijałem kawy. Ale wygląda wszystko sympatycznie, bo świeci słońce.
Wczoraj musiałem urżnąć pstrążkom głowy. Bo naszła mnie ochota na rybę w zalewie. Ciężko się tnie, jak te wielkie oczy na mnie patrzą. Poza tym śliskie strasznie. Ale jakoś poszło. Sól, pieprz, cytryna, mąka, jajko, mąka i patelnia. Niestety wyjść musiałem, więc po 4 piwach zalewałem. Mam nadzieję, ze coś wyjdzie. Gotowość do spożycia już jutro. Mmm, mniam!
Wyszedłem wczoraj na miasto, było zimno i niejasno. A z takim koleżką pochodziliśmy po Muranowie. Fajne knajpki są w okolicy i nie wygonili naszej psicy. No kolega był ze swoim psem. Szczenię młode i uśmiechnięte, biegało po lokalu ku swej uciesze. Co chwile ktoś go głaskał. Lokal nam zamknęli i poszliśmy w drugie miejsce. Spotkaliśmy jakichś fajnych ludzi, a jedna pani dała mi buzi. Sytuacja była taka, że rozmawialiśmy w ogródku zimowym z taką jedną bywalczynią i wpadli jej znajomi. No i Pati pomyślała, że jacyś zaprzyjaźnieni jesteśmy. Poza tym ona chyba też była wcześniej w jakimś lokalu, bo wesoła była bardzo.
Co by tu jeszcze zrymować, żeby w końcu wpis zachować?