muzyka

i weź tu podpal deszcz

Dziwne rzeczy dzieją się ze mną. Cos nie mogę ostatnio obiektywnie ocenić płyty albo jakoś nie przychodzi mi do głowy zakupienie płyty. I tak było z Adele i jej pierwsza płytą „19”, którą nagrała ta mała sprytna Brytyjka w wieku lat … 19 (nomen omen). No może to nie tak do końca nie potrafię ocenić, czy kupić. Po prostu mam ponad 500 płyt (więc po co kupować więcej?) i jak co do czego dochodzi, to oczywiście nie ma czego włączyć. Poza tym człowiek leniwy i nie chce się mu wstawać co około 50 minut, żeby zmienić dysk. Za to w zamian leci Eska Rock lub Trójka. Co prawda w tej pierwszej stacji muza jest grana z automatu i codziennie można usłyszeć to samo, co raczej wiedzie do efektu zniechęcenia do jakiejś płyty niż do jej zakupu. Co prawda Trójka też gra swoje ale to mi jakoś nie przeszkadza 😉
Wróćmy do panny Adeli. Pod koniec ubiegłego roku zaczęła się zmasowana promocja nowego, nadchodzącego dzieła pod jakże odkrywczą i zaskakująca nazwą „21”. Czyżby nasza mała dziewczynka dorosła? Najwyraźniej. Zaczęło się od znakomitego singla „Rolling In the Deep”. Oczywiście radia grały to bez opamiętania, aż obrzygały to cudeńko. Jako, że singiel miał być wydany oficjalnie dopiero w styczniu, na liście w UK nastąpił wielki come back singla „Make you Feel my Love” z „19”. Czyli dziewczę jest pamiętane i oczekiwane w domu. Spojrzałem sobie na to co mam z jej „19” i okazało się, że aż 6 piosenek (ale czemu nie mam „make you feel my love” to nie umiem powiedzieć). To czemu nie nabyłem płyty? Jeśli 6 utworów z powiedzmy 10 czy 11 (bo tak artyści rozpieszczają swoich fanów), no to już jest większość i wypadałoby nabyć cały krążek. No ale jakoś nie mam jej i na terapię nie chadzam z tego powodu. Może dlatego nie mam, że w tym samym czasie zadebiutowała z Adelą Amy McDonald. I z opowieści właścicieli płyty tej drugiej McPani wywnioskowałem, że „oj, słabe”.
„Chasing Pavements” jako pierwszy singiel z „19” również został wypluty przez radio. Ale pozostałe piosenki całkiem sprytnie się obroniły. No taki brytyjski głos, ale ciepły i przejmujący. Rzeczony wcześniej „Make you Feel my Love” to takie cudo a-capella.
No i w grudniu roku minionego w eterze zaczęło się energiczne i donośne podśpiewywanie „Rolling In the Deep”. Szybciutko rzuciłem uchem na nowe dzieło. I tu zaskoczenie. Na takie zimowe wieczory jak znalazł. Druga pieśń na płycie to również miarowe, chóralne i energiczne „Rumour Has it”. No plotka ma to do siebie, że ma odrobinę prawdy. I pani tą prawdę pokazuje na drugim krążku. Zdolna, umie śpiewać, wie jak chce, żeby płyta brzmiała, wie co chce nam powiedzieć. No mądra i zdolna panna. Tylko czemu tyle o miłości?
W międzyczasie gra przejmujące ale już tak nieporywające „Don’t you Remember”, żeby niezauważalnie przejść do podpalenia tego cholernego, brytyjskiego deszczu. Ale po kolei.
W Trójce mają to do siebie, że jak już się płyta pokaże na rynku, to albo czynią z niej płytę tygodnia, albo dnia, albo poszczególni prezenterzy zachwycają się nią w swoich autorskich programach. No i w większości przypadków padało na „padanie”, a właściwie na podpalanie deszczu. Taki fortepianowy wstęp z klasyczną, popową przyśpiewką o miłości, tęsknocie i byciu w ramionach. No takie tandetne – rzekłoby się. Już przy refrenie panna Adela rozwiewa wszelkie wątpliwości i z pazurem, i z siłą w głosie, i z pełną premedytacją pragnie, czy też grozi „but i set fire to the rain”. No lepiej o uczuciach śpiewać się chyba nie da. Porywająca piosenka, z niezwykła siłą. No i ten zadzior w głosie. Poza tym, cóż ci biedni Brytyjczycy mogą podpalać na tej swojej małej wysepce, jak nie ich słynny na cały świat deszcz. Choć kilkanaście lat temu inna pani śpiewała „Nothing heals me like you do, nothing falls like London rain”. To podpalać czy nie? Podpalać!
Później już spokojne ale równie wyraźne zapytanie „jeśli to nie miłość, to co to jest?” w piosence „He won’t Go”. Ale pani Adela jest gotowa podjąć każde ryzyko. Tu fortepian, tam trąbka i tak trochę jakby flirtowała z kimś (ze słuchaczem?).
I tak sobie panna Adela śpiewa. Nie potrzebuje za dużo instrumentów. Jej głosowi ani fortepian nie przeszkadza, ani czasem użyte dęte instrumenty. Mnie też nie. Da się tego całkiem przyjemnie słuchać. Ma coś dziewczyna w tym swoim głosie. Bardzo brytyjsko, ale zarazem bardzo wyjątkowo i urokliwie.
No i trwają dyskusje co będzie drugim singlem. Trójka chyba zaciera ręce na ten pirotechniczny hit z deszczem. Parę dni temu Adele (oczywiście pomijam fakt, że płyta sprzedaje się na Wyspach rewelacyjnie. Z 1 miejsca coś spaść nie może) wystąpiła na Britts Awards (tak przynajmniej zrozumiałem z muzycznej TV). Zaśpiewała „Someone like you”, które po chwili skoczyło na 1 miejsce listy singli, mimo że oficjalnie nie jest wydane i nie ma statusu singla. Ale w dzisiejszych czasach listy singli to nie tylko sprzedaż fizycznych piosenek na CD, ale również radiowe granie (air play) oraz downloading. No i chyba się ludziom spodobało, skoro wystrzelili Adele na sam szczyt. A „Rolling in the Deep” nadal do 1 miejsca dojść nie może i skacze sobie między 2 a 5, zahaczając czy to o 3 czy o 4 miejsce przy okazji. „Someone like you” jest dziwne. Jak się temu przysłuchać, to nic wyjątkowego ale jak tak sobie gra w tle, to zwraca uwagę. Może coś z tego będzie. W MTV przy prezentacji 1 miejsca UK Chart zakomunikowali (ok., jestem w domu u rodziców i oprócz szafy i łóżka w pokoju TV stoi, więc patrzę weń), że jak to nie singiel, to video doń też nie ma i nie mają jak tego zagrać. W zamian pokazali „Make you Feel my Love”, które nadal szoruje doły na liście ale cud, że nań ciągle jest.
Podczas pierwszego przesłuchania grałem sobie w literaki z panią doktor. Oczywiście statystyka się zmieniła. Do 1000 zwycięstw już tuż tuż. W pewnym momencie myślę sobie „skądś znam tą melodię”. Ale skąd? – to było drugie pytanie. Jako nastolatek uwielbiałem The Cure. Zakończyłem przygodę z nimi wraz z płytą „Wild Mood Swing” z końca wieku ubiegłego. Nowych nagrań z obecnego millenium jakoś nie rozumiem i ich muzyka już nie cieszy jak kiedyś. Uwielbiam ich jedną pieśń, której mógłbym słuchać na okrągło – Lovesong (whatever words you say i will always love you … lalalalala … i will always love you … lalalala – no tak to leci, nie będę śpiewał całej). No i dotarło do mnie dopiero pod koniec co się stało. Panna Adela sięgnęła po rzecz świętą, powiem więcej, miała odwagę i czelność zaśpiewać po swojemu starych The Cure’ów. Z sympatii dla naszej dzisiejszej bohaterki wypowiem się dyplomatycznie – ma to swój styl, ma to swój charakter, ma ta piosenka swoje nowy życie. Ale kiedy zapytacie mnie czy zrobiła to dobrze, czy tez lepiej, odpowiem, że zrobiła to po swojemu. Koniec i kropka. Nikt chyba nie zaśpiewa tego lepiej niż sam Robert Smith 😉
Czekam z niecierpliwością na kolejne dzieło Adele. Może „23”, może „24”. Zobaczymy. Ponoć trzecia płyta w dorobku każdego artysty jest najważniejsza. Mam nadzieję, że pójdzie nową ścieżką albo trochę pobłądzi. Jeśli chce zostać na starej, to boję się, że skończy podobnie jak Katie Melua. Gruzo-Brytyjka wydaje te płyty, jedna po drugiej, a ja już przy trzeciej się pogubiłem i zniechęciłem. No ileż można? Tylko to „miau, miau, miau i miau”. „Taka jestem zakochana miau, tak za tobą tęsknie miau, tak mi ciebie brak miau”. Ble!
Ale o pannę Adelę jakoś jestem dziwnie spokojny. No bo to w końcu sztuka podpalić ten brytyjski deszcz 😉

Brak komentarzy

  • Re

    Lovesong Adele zupełnie dobrze brzmi i wygląda. Zwłaszcza jak się już przestanie człowiek gniewać na nią, że „to zrobiła”. Rzeczywiście “nowe życie” dała tej piosence.
    PS. No kupuję całą tę płytę;-) Przekonał mię Pan!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Leave the field below empty!