a kiedy pytają mnie, czyli co nowego w muzyce
a kiedy mnie pytają co u mnie słychać, odpowiadam, że zależy gdzie przyłożyć ucho. Otóż od czwartku ciągam sobie nosem i „ssam” tabletki sam. Gardło trochę pali ale cóż, od tego się nie umiera. Tylko tyle, że dyskomfort.
Po prawie rocznej przerwie wróciłem sobie na kurnik w listopadzie roku ubiegłego. Gotuję sobie różne rzeczy i czas leci. Wczoraj wracałem sobie z takiego właśnie kulinarnego mityngu. Zimno, ciemno ale do domu na szczęście blisko.
No i jak to znowu, zasiadam sobie do kurnika z pewną panią doktor z miasta Łodzi. Gramy chyba dla podtrzymania kontaktu niźli z chęci grania. No bo tak sobie gramy i gadamy od listopada, że zrobiło się 853 zwycięstw dla mnie przy 393 porażkach i 9 remisach.
Mam w domu z 500 płyt ale oczywiście nie ma czego słuchać, więc sobie włączyłem Davida Bowie z lapsa. A tak dla relaksu, a tak dla chęci posłuchania klasyki. Słowa się układają i sobie gramy, aż tu nagle koleżanka krzyczy, że w Trójce nowy Marillion leci. No dobra, dwa razy nie trzeba powtarzać, jako żem fan. Nagranie okazało się nie nowe ale pochodzi z koncertu, którego premiera na DVD ma nastąpić wiosną. Pieśń znana („this train is my life”) ale wersja live zawsze nowa z każdym wykonaniem. No to wróciłem sobie do Bowiego ale po chwili znowu słyszę, że coś tam w 3 fajnego. No dobra, Bowie się wyłącza i wracam na fale eteru. I tak sobie słucham Minimaksu. W pewnym momencie pan zapowiada młodzieńca. Zawsze chciałem go posłuchać, bo jakoś mnie intrygował. Ze dwa tygodnie temu poczytałem sobie, że pewien pan pobił rekord w USA na liście Billboardu. Najsłabiej sprzedająca się płyta od 1991 roku, która zadebiutowała na 1 miejscu. Tylko 30 parę tysięcy egzemplarzy. Ale pan pobił po tygodniu kolejny rekord. Największy spadek z 1 miejsca. No, mistrz – myślę sobie. Ale 26 miejsce też nie jest złe.
No i ten pierwszy kawałek mnie rozwalił. Jak to mówią w Trójce – jeńców nie biorą. Pan z radia się rozochocił najwyraźniej bo drugą piosenkę zaprezentował. No wstęp cudo. Ale pierwszy wers śpiewu – oh, Dżizas. No, o Jesssu. Mam jedną płytę z gatunku Christian Rock, którą niechcący nabyłem na Amazonie. Dlatego też mogę stwierdzić, że nie jest to gatunek stworzony dla mnie. Na szczęście ten „Dżizas”, to tylko taka przyśpiewka. Uf. No i piosenka okazuje się być przednia. Szybki ruch na mozillę i googlujem pana. Debiut płyty w Polsce 14 lutego, czyli jutro. Hmmm, ale od czego net mamy. 3 min później radio wyłączone, a w zamian Windows media player odtwarza jutrzejszą nowość. Gram w literaki i słucham. No dupy jakoś nie urywa. Taki odnaleziony brat bliźniak Charlie Winstona. Panowie nawet w podobnym wieku. Bliźniacy?
I tak po pierwszym odsłuchu widzę się na werandzie w domku na prerii z whiskey w dłoni. Zmierzch, wiatr i nikogo dookoła. No dam płycie jeszcze parę szans, bo warto. Może i nie urywa niczego, a to dlatego, że pan nieodkrywczy w swoim rodzaju jest. Ale styl jak najbardziej na tak. Za 40 lat wraz z rzeczonym wcześniej bratem-bliźniakiem pewnie będą charczeć jak Tom Waits 😉
No zdolna ta młodzież.
Amos Lee „Mission Bell” (2011)