podróże,  usa

2 września 2009

Dżizas jak późno wstałem. 9:35 Niewaszego czasu. Co by tu dziś porobić? Dobra, dziś poszukamy torby. Zajdziemy do Amber Srombi Fitch i Kombi na Piątej alei, a jak nie tam, to do China Town na małą drakę.

W telewizji absolutnie nic. Na szczęście maja kanały tematyczne muzyczne. Plansza z info o artyście i muza w tle. Classic alternative – U2 “I Threw a Brick Through a Window”. Przełączam. Alternative – Empire of the Sun “Walking on a Dream”. O, już lepiej.

No właśnie, nie byłem w żadnym sklepie muzycznym jeszcze. Czas to nadrobić. Choć już 13 CD kupiłem przed zalotem.

Rap (uncensored) – D Rob “Stay Fresh” z 2008 roku. Cienkie jak na taki rap. Przesłodkie hip hopowe gówno. Chociaż nie, to jednak rap. Przesłodki, gówniany rap.

—————-
11:05. W “164” jestem i do miasta jadę. No dziś mega przepóźno. Ale co tam na wakacjach jestem. Rano, jak otworzyłem oczy, to chłód poczułem. Myślę sobie “jeszcze wcześnie”. Na okno strzelam “look” – słońce. Shit, czyżby grubo po 10:00? Zerkam na “watch” na “mobilniku”. 8:45. “Będzie piekło” – pomyślałem mądrze, prawie jak Sherlock Holmes. Słońce o tej porze? Imposybilnosc. Nie było tego wcześniej. Konkluzja o piekielności wydala sie być oczywista.

Ciepło, a nawet bardzo. Toteż nie ruszam sie zbyt gwałtownie. AC w autobusie na szczęście jest. Ale co będzie w Mieście?? Hell!!! – Kolejna błyskotliwa konstatacja, która i tak nie zmienia faktu, że przyjdzie pocić się znowu.

MP3 moja cała. Jednak słuchawki sie spieprzyly. No i dobrze, bo i tak chciałem kupić nakładane na uszy, a nie wtykane. Wtykane są niezdrowe. Ogłuchnąć łatwo można! Co?

Z powodu trześliwości wielkiej kończę w tym miejscu. Na uszach (a raczej w uszach) Fruttii di Mare i ich “Pussy Licker”. Ci to potrafią człowieka rozradować muzyką swą. Ciekawe co u chłopaków słychać? Pewnie jakiś gig mnie ominął. Marek mówił, że 19 września gdzieś grają w Wawie. Ale ja wtedy walizy będę pakował do wylotu. Eh

Tak, dziś zdecydowanie 5th ave day, czego pożałowałem od razu po wejściu nań. Przetłok! Wbiłem się na wysokości 40th st i szedłem powoli do 56, aż napotkałem Abercrombie and Fitch. W ogóle jakiś fashion district sie zrobił – Heniek + Mietek, NBA store, Disney store, Zegna, Zara, Armani, Banana Republik i inne. Plus dwa ładne kościoły, no i Rockefeller Center. W Srombi Kombi nie było toreb, w Banana Republic też. W tym drugim nawet mierzyłem coś ale słabo skrojone na mnie. Dwie pary majtek wziąłem nawet i już do kasy szedłem, ale 100 zł to lekka przesada.  AC+F to najlepszy sklep jaki widziałem. Nie dziwota, że flagship store. Klimat niesamowity. Ale jednak nie na zakupy, tylko do zwiedzania. Ciemno, muza napierdala gra bardzo, bardzo głośno, że aż przeszkadza. No i ten przeintensywny zapach moich perfum (tzn. perfum, które tak sie składa ja używam od pierwszej wizyty w tym sklepie). Głowa boli. 4 Poziomy w takim klimacie. Lekko sie przygubiłem. Oczywiście przy wejściu ex-pedient półnagi, coby laski mogły sobie z nim fotę strzelić. Nic nie przymierzyłem, nic nie kupiłem i wyszedłem. Ale sklep przegodny polecenia.  Wspomnę jeszcze o NBA store, bo nie warto. Co za tandeta. Nic fajnego. Wszystko człowiekowi wcisną, byleby logo ligi było nań.

Wróciłem sobie do 41st st (Library Way). Do księgarni “book off” nie wchodziłem, bo już w niej byłem. Standardowo sushi na lunch w Bryant Parku przy bibliotece nowojorskiej. Jem i piszę.
Mogłem w sumie zdjęcie zrobić mega zestawu. Wielki i tylko 9,99$.

6581 kroków od Port Authority Bus Terminal. Idę dalej. Na “wielka drakę w chińskiej dzielnicy”. Po torebkę dla Marcina. Widziałem co prawda budę z gifat’ami i bag’sami na 40th st. Były torby, które nawet przykuły moja uwagę. Ale jarałem i szkoda było rzucić.

10850 kroków – Washington Park. Jedno z fajniejszych i najładniejszych miejsc Manhattanu. Nieopodal siedziba Forbes’a, uniwersytety. Chyba to już Greenwich Village. Za parkiem Noho się zaczyna.
Ludzie siedzą na trawie. Czytają, laptopują się, jedzą itd. Czyli można! W Polsce, to albo w gówno wdepniesz, albo “nie deptać trawnika”. Po środku fontanna. Ludzi oczywiście od groma. Na wejściu północnym parku – łuk, przez który widać od południa Empire State Building, a od północy, do prawie 9 rano 11 września 2001 roku, dwie wieże. No cóż wież “niet”. Aha, trawnik, na którym siedzą ludzie ma tabliczki “passive lawn. No sports. No dogs”. To juz wiem czemu ludzie tacy pasywni.

————————-

Przerwa. Jedziemy do Paramus Center na zakupy. Może torba się trafi.

Kupiłem parę szmatek. Firma, która konkuruje z Abercrombie and Fitch – Aeropostale. Fajna i przynajmniej nie robią ubrań w modelu “muscle”.

————————
Po parku Washingtona aleja 5 sie skończyła, więc sobie zygzakiem szedłem do China Town. Laguardia st, Bleeker street i takie tam inne. Na zdjęciach widać conieco. Sorry za foty, ale kompletnie nie chce mi się ich dotykać. Co najwyżej poobracać mogę.

17478 kroków; 164 min 14 sekund chodzenia; 13,10 km; 985,16 kcal. Do tego trzeba jeszcze z 1200 kroków dodać, bo włączyłem ustrojstwo dopiero na bus terminalu i tam właśnie go wyłączyłem.
W chińskiej dzielnicy draki nie było. Kupiłem w końcu czapkę dla szwagra. Za 10$. Chyba gdzieś widziałem taką samą tańszą. Trudno, wakacje są.

Aha, sie lekko strzaskałem. Już teraz wiem, czemu wydawało mi się, że skóra na twarzy jakaś naciągnięta się wydaje. Spiekło mnie.

Na przednim siedzeniu w autobusie nie trzęsie, jak dalej siedząc. Jak na razie przynajmniej. China Town przedziwne, przekolorowe, przegłośne. Męczące. Ale fajne. Little Italy, po drodze minięte, trochę w grzeczniejszym stylu. Wiadomo Europa, ludzie, cywilizacja (taki żarcik oczywiście, bom uprzedzony nie jest).

Aaa, wczoraj, jak te frytki kupowaliśmy na US Open, to sprzedający się pyta nas skąd jesteśmy i kto jest naszym ulubionym tenisistą z naszego kraju. Zaśmialiśmy sie z Ulą i rzekliśmy “Poland”. A ulubionym krajowym tenisista … niestety Radwańska. Kolo nie skojarzył panny. Nie dziwota. Ale na odchodne rzucił “jak się masz? Dziękuję”. Taki “polski dla początkujących”.

Szukałem tej przeklętej torby. Dwie czy trzy nawet z wieszaka wziąłem. Ale nie wiem. Nie dla mnie ona, wiec nie wiem czy nasze gusta się spotkają. I taką jedną, co widziałem chyba kupię. Obsmarowana napisem “New York City” ale nie krzykliwie i nie nachalnie, jak inne, które widziałem. Wstyd na miasto z taką torbą wyjść. Chociaż tu ludzie nie mają kompleksów jeśli chodzi o “clothes i accessories”.
Taka mała dygresja na temat panów ubierających się do pracy. Krawaty dziwne, dziwnie zawiązane. Spodnie za krótkie przeważnie i bardzo często z mankietem. Buty niepasujące do niczego. Skarpety czasem jakież grube, zimowe się trafią. Tak trochę niestarannie się ubierają. Mam wrażenie, że lata 90 w Polsce. Ale oni nie mają z tym problemu. Europejczycy jednak mają inną klasę. Muszę kiedyś jakiemuś panu fotę strzelić, to zobaczycie.

Coś dziwnie ten autobus jedzie. Zawsze bezpośrednio z dworca w Tunel Lincolna wjeżdżał, a teraz na ulicę wyjechał. Jak się zgubię, to się wkurzę. Zmęczonym i nie w głowie mi zabłądzenie. Najwyżej do Państwa zadzwonię i będzie mnie szukało po całym stanie. Trzęsie jednak jak cholera. Kropka. Ooo, tunel! Ufff!

Wróciłem cały, zdrowy i niezabłądzony. Dopiero teraz zobaczyłem, że sklep tuż za końcem Państwa ulicy (sklep od Państwa jakieś 400 m oddalony) zwany Bottle King jest juz w Glen Rock. Miasto, w którym się zgubiłem rok temu. Ale wtedy wysiadłem dopiero w centrum, jeśli można było to nazwać centrum.

Podoba mi sie bezwyrazowy stosunek ekspedientki do klientów. Żując gumę i bez emocji pani kasuje 6-pak Guinnessa i paczkę fajek – Marlboro Medium. 6-pak tylko 8,99$. Taniej niż w Polsce. W moim nieulubionym Kerfurze jedna butelka Ginesika kosztuje coś koło 6 zł, czyli kolo 12 baksów za 6-pak. Fajki też tańsze niż w mieście. Tylko 7,99$.

U Państwa jest pan od pieca, wiec chilloutuje się z fają i Guinnessem na porch’u, patrząc na “backyard”. Neigbours’i też “domoj”.

Muszę przyznać się Państwu, że wczoraj w nocy się sedes przytkał. Nie ma to jak zrzucenie gruzu po dwóch dniach junk food’u z Ameryki.  i z czego się śmiejecie? Z samych siebie się śmiejecie. 😉

Brak komentarzy

  • marszull

    ah panie ciagle tylko sklepy
    a muzeum jakies, wystawa, kultura…
    gdzie pozywka dla umyslu?
    chociaz z drugiej strony mozezsz o tych wystawach i kulturze poczytac sobie w necie jak pogoda bedzie pod psem i deszcze przyjda…
    ps pamietasz o zklinsu na bruklin?

  • marszull

    sz k…
    przeca wiesz ze nie uzywam znaczkow polskich
    wiec tak napisze:
    фром кльинс то бруклин
    :-))))

    PS przemus zaprosil w sobote na urodzin. Ciebie zreszta tez (widzialem w liscie adresowej)

  • mdobrogov

    szukalem koszulek z metrem, a i owszem. nie pisalem, bo nie chcialem zapeszyc. jest wszystko tylko nie “r” linia. to ta, nieprawdaz?
    nie widzialem maila, bo nie mam dostepu do pracowego (na szczescie). kolega mnie znienawidzi, bo nie bede dzwonil w dniu urodzin, takze ucalujcie go ode mnie 😉

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Leave the field below empty!