27 sierpnia 2009 – update
Nie będę pisał, że “dzień pierwszy” albo “wielka draka w chińskiej dzielnicy”. Najbezpieczniej jest chyba datą. Czy dziś jest dzień 1, czy drugi, skoro nadleciałem wczoraj?
Wczoraj w centrum Miasta (w Bryant Park) siostry/bracia Williams zagrały sobie pokazowo. No szkoda, że nie było mnie tam. Może dziś siostry Radwańskie??? Byłoby … nie byłoby.
Wstałem o 5:16 i poszedłem znowu spać. Ale godzinę później już zostałem wypuszczony z pokoju. Drzwi się rozeszły w nocy i nie mogłem ich otworzyć. Na szczęście Pani domu zeszła do piszczącego kota Bazyla.
Z drugiej strony mógłbym siedzieć zamknięty w pokoju i pisać rozprawę filozoficzną o życiu życia. Tzn. byłaby to rozprawa filozoficzna o życiu i byłaby to praca życia. Ale czy już ktoś tego na strychu tak nie zrobił?
“Simpsons already did it” – z jakiego to serialu zdanie???
Polecam “BReaking BAd” – fajny serial. Nauczyciel chemii ze swoim byłym uczniem, który zna rynek … bawi się w młodego chemika, przy okazji przytulajac parę “benjaminow”.
Na razie tyle z wrażeń z 27 sierpnia.
Wróciłem z Miasta. Stała się rzecz straszna. Zacząłem palić! No może nie od razu zacząłem ale zapaliłem. Po 16 godzinach! Siedzialem w Bryant Park i jadłem lunch (sushi) i jakiś kolo palił cygaro i wszystko na mnie leciało. Kupiłem sobie paczkę za jedyne 10,25$ i zapaliłem w drodze na Hell’s Kitchen do mojego ulubionego pubu. Arsenal ogrywal Celtic 2-0.
No nie kupiłbym tych fajek ale głupio mi było sępić. Podszedłbym do kolesia i co bym powiedział “can you spare me a cigarette please?”. Mój angielski i połączenie “spare me” zabrzmiałoby jak chęć spuszczenia się na jego papierosa. Wolałem uniknąć blamażu lingwistycznego.
W Londku co prawda jakiś menel zaczepił mnie inaczej i dopiero w słowniku wyczytałem, że on ode mnie chciał “wypasożytować” papierocha. Poza tym Angole mówią na fajkę “fag”. “Fancy a fag?” – zapalimy/zapalisz/masz ochotę na fajkę. No, jak na mój gust, też nie najporęczniejszy zwrot.
(fag – to raczej i powszechnie znane określenie na członka rodziny)
Ale po kolei. Zajechałem autobusem na Port Authority Bus Terminal (8 aleja i 40 ulica) i udałem się na Times Square do informacji turystycznej po mapę metra. Linia nr 7 na koniec aż do Flushing Main Street. Aha, założyłem zegarek, po dwóch latach nienoszenia. Zdjąłem go po powrocie z USA w kwietniu 2008. Dziwne zegarek nadal chodził i pokazywał amerykański czas. He he he, przydatne. Ale zdjąłem go znowu, bo się spociłem.
Wczoraj może było jak w maglu, ale dziś o dziwo szło żyć. Upiornie gorąco ale jak człowiek nie robi gwałtownych ruchów, to jest ok. W metrze dramat. Gorzej niż sauna, bo nie ma czym oddychać i leci pot niemiłosiernie. Na szczęście w wagonach jest klima.
No i jadę tą 7 i po pierwszej stacji pan mówi “blah blah no Flushing Main Street blah blah … sorry for inconvienence blah blah”. To znaczy, to nie to, że nie ważne co mówił. On po prostu niewyraźnie mówił. Wysiadłem. Na szczęście drugi pociąg nadjechał szybko i nie było już komunikatów. Obok, dwóch starszych panów rozmawiało o tenisie i dzięki temu dowiedziałem się, że lepiej wysiąść o jedną stację wcześniej, czyli Mets-Willet Point. To i tak zrobiłem. Byłem o 11 i okazało się, że za wcześnie, bo tylko kwalifikańci grali. Łukasz Kubot miał największą widownie i fanów. Nie wiem dlaczego krzyczeli po angielsku. Mogli po polsku. Może Łukasz nie zna języka. Nie wiem jak się skończył mecz, bo w 3 secie przełamał Polak Japończyka (skubany dobrze i silnie serwował) z powrotem i zrobiło się 3-3. Śmiesznie się ogląda te mecze, bo to wygląda jak tenis uliczny. 20 kortów i stoisz od bocznej linii o 5 metrów. Na sam koniec wyszła Marta Domachowska grać z Francuzka o dziwnym, wschodnim nazwisku. No niestety po 3-1 dla nienaszej poszedłem. Marta grała słabiutko. Szkoda.
Kiedy byłem na Grandstand Stadium i oglądałem Tsonge, jakiś pan powiedział głośno, że Szarapova nadjechała i już trenuje. Sporo ludzi poleciało od razu na korty 1-5. Na tych kortach trenowały gwiazdy. Widziałem Safina (jednego z moich ulubieńców). Już niestety był po treningu ale przynajmniej jeszcze był.
(aha, jak ktoś ogląda moje zdjęcia, to czy w czarnym t’shircie to nie jest Hewitt?)
Dalej o kortach, na których trenują gwiazdy. Są niestety z dwóch stron otoczone wysokim krzakiem. Na szczęście na korcie, gdzie grał Kubot była trybuna i można było z samej góry podglądać gwiazdy. I tak tyłem do nas trenował Gasquet. Obok niego – Tipsarewicz (dziwnie w okularach wyglądał, jak ufo), Kohlschreiber (no dobra nie gwiazdy ale tenisiści z pierwszej 20).
Z trzeciej strony jest budynek, a jedyny odkryty bok tych kortów ma prawie na całej długości siatkę maskującą. W sumie tylko ok. 3 metrów siatki, przez którą można coś zobaczyć było. Ale dobre i to.
Zagapiłem się, bo jak Safin wychodził z kortów, to nie wiem czemu ale zostałem na swoim miejscu. Później zjarzyłem, że może autografy będzie rozdawał. I rozdawał. Jak podszedłem na tyle blisko, żeby portret zrobić, on już się odwrócił i poszedł. Szkoda.
Ze znanych widziałem na treningu – Ferrer, Soderling, Tsonga, Monfills, Jankowicz, i jeden jeszcze koleś ale nie mogę przypomnieć nazwiska.
Obok mnie przeszedł na luzie w klapkach Ljubicic. Niestety nie zdążyłem go uchwycić. Obiektyw za długi i musiałby daleko stać on … albo ja. Szkoda.
Samo miejsce – Flushing Meadows – rewelacja, szok! Nie jest zbyt duże jak na tyle kortów. Spodziewałem się większej powierzchni. Wszystko w miarę zasięgu wzroku. Trochę się jednak nachodziłem. Ale pod wrażeniem wielkim jestem. Przesympatyczne miejsce. Może jednak Wielkiego Szlema zaliczyć? Tylko do Australii będzie ciężko pojechać. Za daleko. Do Paryża jakoś mnie nie ciągnie. Czyli Londyn tylko został.
A propos Londka. Dziś nastąpiła uroczysta detronizacja brytyjskiej stolicy. Nie jest już moim zdaniem najtłoczniejszym miastem jakie widziałem. Na Times Square była mega masa. Do tej pory faktycznie mogłem być zmylony, bo jeździłem do Jabłka w marcu, kwetniu i listopadzie, a w Londku bywałem raczej w sierpniu. Więc eN-Y-Cee na razie szans równych w rankingu mym nie miał. Do dziś!
Jestem już w domu jak widać. Czekam na Państwa i jestem przezmęczony ale i przeszczęśliwy, żem część US Open zobaczył.
Do jutra.
ps: w folderze zdjęcia jest link do zdjęć. Fota 10 i 11 po kolei idąc (dsc_032.jpg i dsc_0034.jpg) – kto to jest? Na 11 Hewitt??? A na 10 nie mogę tego kolesia sobie przypomnieć!
Brak komentarzy
marszull
niezly bylby wyjazd jakbys trzy tygodnie przesiedzial w pokoju na glodno i bez wody 😉
mdobrogov
tez o tym pomyslalem. na szczescie na parterze mam pokoj, wiec przez okno bym sie wytoczyl.
tylko jakbym do domu wszedl? nie przecisne sie tak jak kot. chyba, ze sie wczesniej maslem wysmaruje 😉