podróże,  życie

i się zaczęło, czyli lot

 

Hura, moje pierwsze złote myśli w tym pięknym, nowym, jubileuszowym, kalendarzu-notesie (piszę na lotnisku na papierze). Siedzę lekko zmachany na Shithole airport w Amsterdamie i czekam na lot 0791 no NYC. Dziwna ta kontrola w Holandii, o wszystko się pytają. Czy mój bagaż był ze mną przez cały czas po spakowaniu go? “Yep” – skłamałem, bo 4 osoby dorosłe i 1 dziecko wiedzą, że nie był. Chociaż, hmmmm, ciekawe czy oni wiedzieli czy spakowany był.

Ok, zaczynam pisanie wrażeń i niewrażeń z najdłuższego urlopu, jaki kiedykolwiek miałem. Nie obiecuję, że będę co dzień skrobał, ale postaram się. Pogoda sprzyja ku powiększaniu wpisów, bo przy 100% wilgotności i 30 stopniach C może się okazać, że w domu będę siedział. Tylko o czym wtedy będę pisał?
(właśnie minęła mnie pomarańczowa ekipa Ukrainy. Ciekawe w co?)

Podróże kształcą. Dowiedziałem się o 3:30 polskiego czasu,  że po 4h33min snu można całkiem przyzwoicie wstać. Obyło się bez “zwlekania się z wyra”. Pomocne było to, ze jedna komórka-budzik leżała poza zasięgiem moich kończyn, wiec wstać trzeba było, coby ten okropny dźwięk wyłączyć. Bądź co bądź cisza nocna jeszcze obowiązywała. Jako, że dzień wcześniej rozmroziłem lodówkę, to nie miałem co jeść i pic (tzn. kawy z mlekiem). Na kolacji “u dedka”pan kelner odgrażał sie, że po świeżynce przez jakiś długi czas będzie człowiek syty (coś koło 3 dni wspomniał. Nie dwa, nie cztery ale właśnie trzy).

Szybki prysznic, ubranie sie, powyłączanie korków, zakręcenie wody i mogłem juz z kwadratu wyjść do taxi.
Przepraszam za wyrażenie, ale co za wredna … (ok, nie wyrażam sie) baba obsługiwała “check-in”. Mój lot z Amsterdamu do Newark nie był widoczny w systemie. Poprosiła mnie o jakiś wydruk biletu lub zamówienia i ogólnie skąd ja mam ten bilet, bo ona go nie widzi. W sumie to moja wina, ze jej lot-owski system nie widzi swoich klientów (właściwie to nie ich klienci). Ale z drugiej strony, jeśli lot obsługiwany był przez KLM, to czy w “okienku” tez siedzi KLM-pani? Baba była wredna. Na szczęście nie przyczepiła sie do nadbagażu. Miałem ponad 24 kg. Obok druga babka pogoniła parę. Nie wiem ile mieli, ale powiedziała, że nie przyjmie ich, bo limit jest 22 kg i musza iść sie przepakować. Znając wredotę/wredność, czy tez niemiłość “mojej” pani od check-in myślę sobie “no to pięknie!”. Już nawet chciałem zacząć czytać cały bilet, żeby sprawdzić czy ja mam coś extra w związku z lotem przez ocean. No właśnie, czy ich interesuje dokąd pasażer leci docelowo? Czy ją nie interesuje tylko to, że w tym momencie jestem pasażerem na trasie Wawa – Amsterdam?

Po co, a właściwie po jaką cholerę są bramki na lotnisku? Pasek zdjąłem, plecak też, bluzę a i owszem. Ze spodniami w zębach przechodzę przez metalowe wrota i oczywiście wielki, cholerny “dzyń”! No pan obmacał przedziwnie. Łącznie z kroczem i nogawkami i pasem w spodniach (to znaczy tym miejscem spodni, gdzie zwyczajowo jest pas).

Małe zakupy, jedno su-do-ku i juz boarding.

Zastanawiam sie kiedy zaczną ludziom kazać stać w samolocie, żeby jak najwięcej ich weszło? Niegłupi pomysł na krótkie loty. Siedzenie i tak jest niewygodne, a poza tym 1h45min można postać bez bólu.
Człowiek głodny jak pies.

W końcu lecimy i czas na śniadanie. Pół kubka herbaty z cytryną. Cytrynę pan przyniósł na specjalne moje życzenie i kazał mi z innego kubka palcami wyciągnąć. Ok, higieniczny i sterylny aż tak bardzo nie jestem. I tak myślałem, że pan jakaś chemiczną cytrynę w płynie mi przyniesie. Ale nie. Kanapka!!! Bardzo ekologiczna kanapka. 10 cm jakiegoś niewiadomego pieczywa a w nim pół plasterka okrągłego sera o średnicy/długości 5 cm. Masła nie jem, wiec nawet zdrowo podali. Sam ser nawet pyszny, ale niby-białej buły nie tknąłem.

W Amsterdamie od razu udałem się na terminal E2. Po drodze minąłem/przeszedłem 2 sklepy i drogowskaz na kasyno. W kasynie można palić. Ale przecie ja od dziś…

No i siedzę na tym Shithole airport i czekam na…otworzyli bramkę! Lecę!

Samolot, jak samolot. Cieszyłem sie na KLM, bo w każdym zagłówku jest ekran do gier, do filmów, do muzy, do radia, do TV. a tu ci niespodzianka. Jak tylko zobaczyłem wielki, zbiorowy ekran, to od razu zajarzyłem, że przecie Delta Airlines lecę, a nie KLM. I powiem szczerze, że to chyba najmilszy lot w życiu! I tak wcześniej na tych małych ekranikach grałem w “Milionerów”. Filmy nigdy mnie nie kręciły. Dziś zaproponowano, czy tez narzucono nam (w kolejności): “The Soloist” z Robertem Downey jr i Jamie Foxxem (chyba). No jakiś kwas. Wyłączyłem po 7 min. Drugi – “Monsters and Animals” – to kreskówka o niewiadomo czym, to znaczy chyba wiadomo. Najpierw jest stacja na Arktyce, na której coś się wydarzyło, a później na jakimś zadupiu w Californii jakaś lala wychodzi za mąż za kolesia, który prowadzi wiadomości lokalne. Mieli po ślubie wyjechać do Paryża, ale pan młody oświadcza, że dla kariery przenoszą się do mniejszej większej dziury. Pannę młodą przy okazji trafia meteoryt. Nie wiem co dalej, bo zajmuję sie czym innym.

Trzeci, o ironio, do trzech razy chyba sztuka, leci film o nazwie “Duplicity” z Julią Roberts i Clivem Owenem. Połączenie “Pana i Pani Smith”, “Mission Impossible” z elementem romantycznej historii. Nawet, nawet. Przynajmniej akcja często ma miejsce w Mieście.

W samolocie strzeliłem krzyżówki, sudoku i książkę. Jakiś dramatyczny kryminał o Sycylii z serii “zabili go i uciekł”. Pan komisarz oczywiście zblazowany, przeintelignetny itd. Postanowiłem więc pisać blog.
Co do przemiłości tego lotu, to jednak stwierdzam, ze Amerykanie, pomimo tego ze niektórzy zarzucają im płytkość i pozorną sympatię, są mili, a może nawet entuzjastyczni. My jesteśmy smutni. Nawet intonacja ich mowy jest radosna. Pani rozwozi napoje. Proszę o kawę z mlekiem. Dostaję tylko kawę, Bo po śmietankę pani musi skoczyć. “I’ll be right back with your cream” – zapewnia. Oczywiście dalej swój wózek pcha i o mnie zapomina. Po pół godzinie oddaję innej stewardessie śmieci razem z kawą. Za nią nadciąga “moja” i pyta “coś do picia?”. Powiedziałem, że czekałem na śmietankę do kawy i może tym razem uda mi sie wypić HOT white coffee. No i pani swoim uśmiechem i tonem rozładowała napięcie i nawet się pouśmiechaliśmy.

4 000 km za nami, prędkość ok 850 km/h, wysokość prawie 11 km. Nie palę od 17 godzin.

Wylądowałem! Pierwsze wrażenie – kurrrrr…., jak w piekle. Najlepiej się w ogóle nie ruszać. Kuda ja papał!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Leave the field below empty!